O pożytkach z debatowania (nie tylko) w szkole

Bartosz Tarnowski
0 komentarz

W trwającej wciąż kampanii wyborczej słowo „debata” nie ma najlepszej reputacji. Ciężko jednak, by było inaczej, jeśli te starcia kandydatów, które odbyły się przed pierwszą turą, nie spełniły głównych oczekiwań, jakie pokładają w niej wyborcy – nie dały szansy poznać dobrze propozycji, jakie zostały dla nas przygotowane przez sztaby wyborcze. W dwóch odsłonach kandydaci i kandydatka zamiast mieć dobrą okazję na wymianę myśli i zderzenie swoich poglądów, mieli de facto okazję głównie do krótkich wymian chwytliwych haseł. Brak było miejsca na zadawanie pytań czy odnoszenie się do swoich programów i wizji. Przygotowane przez telewizję publiczną pytania budziły wiele kontrowersji – szczególnie te podejmujące kwestie, na które duży nacisk w swojej kampanii kładł urzędujący prezydent. Nawet jednak, gdy pytania były konkretne, uczestnicy często odpowiadali na nie okrągłymi, niewiele znaczącymi zdaniami, by przejść do wyuczonych chwytów retorycznych. Jeśli ktoś wyszedł z tej debaty przekonany do konkretnego kandydata i jego propozycji, to z dużym prawdopodobieństwem kibicował mu od początku – relacje medialne były wstrzemięźliwe we wskazywaniu zwycięzcy, starając się raczej podkreślać zalety kandydatów z bliskich im ideowo opcji. 

Formaty debaty

Gdy opadnie wyborczy kurz, a wakacje miną szybciej niż byśmy tego chcieli, wrócimy znów do szkolnej rzeczywistości. Jestem przekonany, że to od niej powinniśmy zacząć zmianę tego stanu rzeczy, który z czasów kampanii znamy aż za dobrze. To w szkole możemy uczyć, czego wymagać od polityków. To jest adekwatne miejsce, by zacząć przyglądać się problemom społecznym z bliska i by konfrontować ze sobą różne spojrzenia na nie. To tu możemy pokazać, że na wiele kwestii nie ma jedynej słusznej odpowiedzi. Jeśli nie stanie się to w trakcie procesu edukacji, to może nie wydarzyć się już nigdy. Warto zatem (mimo tragicznej reputacji słowa “debata”) debatować w szkole: na lekcjach, po lekcjach, w ligach debatanckich, które tworzą się w całej Polsce. Użyteczny może tu być format debaty oksfordzkiej, a także inne formaty debaty sportowej, jak np. brytyjski format  parlamentarny (BP). 

To w szkole możemy uczyć, czego wymagać od polityków. To jest adekwatne miejsce, by zacząć przyglądać się problemom społecznym z bliska i by konfrontować ze sobą różne spojrzenia na nie.

Ponieważ w tym artykule będę mówił o pożytkach płynących z nauki debatowania, warto zacząć od kilku słów wyjaśnienia co do formatu, o którym będę mówił. Debata oksfordzka jest pojęciem dość obszernym i wieloznacznym. Nazwa ta bywa używana do określenia debat publicznych; debaty oksfordzkiej uczy w swoich szkoleniach również „Szkoła Liderów”. Jednak w tym artykule mówię przede wszystkim o formule używanej przez rozmaite ligi debatanckie i turnieje debat oksfordzkich dla szkół średnich, które przeprowadzane są w całym kraju. Uczestniczą w niej dwie drużyny dyskutujące nad daną tezą – drużyna propozycji, która w debacie broni tezy, i opozycji, która stara się ją obalić. Tezy w debatach turniejowych najczęściej dotyczą rozmaitych spraw społecznych, oceny wydarzeń historycznych czy dylematów etycznych. Każda drużyna składa się z czterech mówców bądź mówczyń.  Drużyny występują naprzemiennie, a każdy uczestnik debaty ma do wypełnienia konkretną rolę. Pierwsza osoba z drużyny propozycji ma za zadanie wprowadzić nas w debatę i rozpocząć argumentację jej strony, druga – rozwinąć linię argumentacyjną, trzecia kontrargumentuje, czwarta zaś ma postarać się zważyć argumenty obu drużyn wykazując wyższość swojej strony.

O ile obydwie drużyny wiedzą wcześniej, nad jaką tezą debatują, o tyle stronę, której będą bronić, poznają na niedługo przed debatą (zależnie od sytuacji – od 15 min do godziny przed nią). Debatę rozstrzygają sędziowie, którzy nie wydają werdyktu z żadnej określonej perspektywy i starają się być jak najbardziej bezstronni – z założenia nie mogą brać pod uwagę swojej specjalistycznej wiedzy w temacie, a jedynie argumenty i wszystko to, co obydwie drużyny przedstawiły na poparcie swojego punktu widzenia.

Debatancka wizja świata

Zanim więc zaczniemy samą dyskusję – drużyny muszą się do niej przygotować. To w trakcie tych przygotowań nauczą się też najwięcej – nawet jeśli nie za pierwszym razem, to z każdym kolejnym razem coraz bardziej. Podstawową umiejętnością, która przyda im się w trakcie przygotowań, jest odpowiednie przeanalizowanie zadanego tematu dyskusji. Za każdą tezą debaty powinien stać problem – a więc coś, co nam „trzeszczy” w rzeczywistości, konflikt społeczny wart rozwiązania, gorsze położenie jednej z wielu grup społecznych względem innych, spór wartości.

przygotowanie

Jeśli więc dyskutujemy o tym, czy „Każdy pracownik w Polsce powinien mieć obowiązek zapisania się do związku zawodowego, o ile taki związek funkcjonuje w jego miejscu pracy bądź branży” – musimy zdać sobie sprawę, że rozmawiamy o zmianie prawnej, która znacząco wpłynęłaby na sytuację i relacje między pracownikiem a pracodawcą. Przygotowując się do takiej debaty, jesteśmy w stanie zauważyć, że proponowane w temacie rozwiązanie może namierzone przez nas uprzednio problemy rozwiązać, ale też pogłębić – pracownik na wzmocnieniu swojej reprezentacji związkowej może zyskać w walce z pracodawcą, ale trudniejsze warunki dla pracodawców mogą wpłynąć negatywnie na cały rynek pracy, i w konsekwencji – obrócić się przeciwko zatrudnionym. Spostrzegamy, że na większość naszych argumentów znajdujemy kontrargumenty – i rozumiemy, że musimy się przed nimi jakoś zabezpieczyć. Obserwujemy, że na dany problem można patrzeć z wielu perspektyw. Widzimy też, że musimy w takim razie nie tylko przedstawić nasze argumenty za daną tezą bądź przeciw niej, ale też pokazać, dlaczego dokładnie twierdzimy, że te argumenty są prawdziwe – i lepsze niż te przedstawione po drugiej stronie. Często pomogą nam w tym przykłady, za pomocą których możemy coś zilustrować – np. powołać się na kraje, w których dane rozwiązanie się udało (i pokazać, dlaczego da się to przenieść na inny grunt). Struktura argumentacji, która pozwala o żadnej z tych rzeczy nie zapomnieć, nosi chwytliwą nazwę SExI (od angielskiego “State, Explain, Illustrate”) i zawiera kolejno Twierdzenie (którego bronimy), Wytłumaczenie (dlaczego nasze twierdzenie jest prawdziwe), Przykład (który pozwoli to sędziom lepiej zapamiętać). Pogłębianie wytłumaczenia wzmacnia naszą argumentację i sprawia, że częściej będzie ona odporna nawet na dobre odpowiedzi z drugiej strony debaty. 

Obserwujemy, że na dany problem można patrzeć z wielu perspektyw. Widzimy też, że musimy w takim razie nie tylko przedstawić nasze argumenty za daną tezą bądź przeciw niej, ale też pokazać, dlaczego dokładnie twierdzimy, że te argumenty są prawdziwe – i lepsze niż te przedstawione po drugiej stronie.

Drugą ważną lekcję nasz przyszły wyborca bądź wyborczyni odbierze już w trakcie debaty. Każdy z formatów debat kompetetywnych, w przeciwieństwie do prezentacji kandydatów w wyborach na prezydenta, zakłada, że drużyny mają możliwość reagowania na swoje wypowiedzi. Do mów można zadawać pytania, jest miejsce na kontrargumentację czy ważenie przedstawionych argumentów. Nie wystarczy więc, że będziemy przepychać na siłę swoją wizję świata – musimy zauważyć, że po drugiej stronie też są przedstawione argumenty, wysłuchać wytłumaczenia, które za nimi stoi, i dobranych przykładów. Dopiero, gdy na to odpowiemy, będziemy mogli pokazać, że nasze argumenty były lepsze i bardziej trafne. 

Debata, czyli modelowanie (społecznej) rzeczywistości

Można by w tym momencie zapytać – w jaki sposób ten model budowania argumentacji i przygotowywania się do samej debaty daje nam szansę, by walczyć z tymi negatywnymi zjawiskami, które pojawiły się w Polsce w trakcie kampanii wyborczej? Jak obywatel, uzbrojony w to narzędzie przez szkołę, będzie w stanie lepiej analizować rzeczywistość, nie dając się nabrać na chwytliwe hasełka kandydatów? 

Po pierwsze – przyszły wyborca poszerza swoją perspektywę. Wiele z problemów poruszanych w trakcie debat na turniejach to tematy, na które nie wystarcza nam zazwyczaj w szkole czasu; te, które uciekają nam w ciągłej gonitwie za realizacją podstawy programowej, a które są palącymi kwestiami dla współczesnego świata i w związku z tym bardzo często dotykają nas jako obywateli bezpośrednio. W ostatnich latach w Warszawskiej Lidze Debatanckiej poruszano tematy dotyczące m.in. relacji międzynarodowych („Wzrost aktywności gospodarczej Chin w Afryce przynosi więcej szkód niż korzyści”), sposobów walki ze zmianami klimatu („W interesie Unii Europejskiej leży posiadanie Europejskiego Rzecznika Praw Przyszłych Pokoleń”) czy tematów istotnych dla społeczności lokalnej („Władze Warszawy powinny aktywnie przeciwdziałać procesowi gentryfikacji”). Przygotowanie się do takich debat do argumentowania na obie strony daje więc impuls, by w dany temat wniknąć głębiej niż gdy patrzymy na niego tylko z własnej perspektywy. Jest to też szansa, by zapoznać się ze źródłami pokazującymi nam dwie strony medalu – możemy więc spojrzeć na daną problematykę ze strony, z której sami na nie patrzyliśmy, i na tej podstawie wyrobić sobie własną, lepiej umotywowaną opinię. Każda osoba, która przygotowywała się do debat, może wskazać przynajmniej jedną taką kwestię, w której ten proces wpłynął na jej własne poglądy. W wypadku niżej podpisanego była to choćby kwestia konstrukcji systemu podatkowego. Debaty kandydatów nie dają nam takiej możliwości, bo nie zależy im też na uzbrojeniu nas w wiedzę w określonym temacie, ale na sprzedaniu konkretnej politycznej agendy – która nie próbuje nas przekonać do zmiany perspektywy, ale usiłuje trafić w nasze już ugruntowane przekonania, utwierdzić w naszych racjach za pomocą opakowania poglądów kandydata w miłe dla naszych uszu slogany.  

Debaty kandydatów nie dają nam takiej możliwości, bo nie zależy im też na uzbrojeniu nas w wiedzę w określonym temacie, ale na sprzedaniu konkretnej politycznej agendy – która nie próbuje nas przekonać do zmiany perspektywy, ale usiłuje trafić w nasze już ugruntowane przekonania…

Po drugie – nasz obywatel wie już, czego szuka w propozycjach i obietnicach polityków. Nie tylko ma określone przez samego siebie postrzeganie rzeczywistości i konkretnych problemów, ale też zastanawia się, czy rozwiązania proponowane przez konkretnych kandydatów na pewno pomogą na te bolączki – słowem, bardziej niż punkty programu, interesują go ich konsekwencje. Każdy, kto gdy usłyszy o danej propozycji, zada sobie pytania: „No ale jak to zadziała? Jaki mechanizm społeczny miałby za tym stać?”, zamiast zadowolić się zapewnieniem, że tak będzie, prawdopodobnie już będzie w stanie zweryfikować dany postulat, a w każdym razie – przyjrzeć się mu krytycznie. 

debata

Wreszcie ostatnia kwestia, czyli ważenie argumentów. Tak jak w debatach najczęściej rozważamy dwa niedoskonałe scenariusze, tak i w wyborach rzadko jesteśmy w sytuacji luksusowej, w której możemy zagłosować na kandydata, który reprezentuje w pełni spójną z naszą wizję świata. Oczywiście, są kandydaci, których propozycje są z nią bardziej  i mniej zgodne. Musimy jednak tutaj sami dokonać ważenia – czy liczy się jedynie „poziom zgodności” poglądów między mną a kandydatem? A może są dla mnie wartości nienaruszalne, które będą przeważały nad innymi? Każdy wyborca musi dokonać takiego ważenia przed pójściem do urny wyborczej, tym bardziej teraz, o ile „jego” kandydat odpadł w pierwszej turze. 

W artykule „Wierzę w szkołę powszechną” na łamach e:mi Misza Tomaszewski wspomina o rozgrywkach Warszawskiej Ligi Debatanckiej i o różnicach w kapitale kulturowym (czym innym niż kapitałem kulturowym jest każda z tych umiejętności, o których pisałem?), z jakim do szkół przychodzą uczniowie techników i liceów społecznych. Podaje przykład drużyny z jednego z techników, która przez niedostatki na starcie odstawała wyraźnie od reszty stawki, nawet mimo wyraźnego progresu. Mimo tych różnic, to szkoła jest jedynym miejscem, gdzie można te braki nadrabiać. Oczywiście, byłbym naiwny, gdybym twierdził, że odpowiednia motywacja i prowadzący nauczyciel wystarczą zawsze, by nadrobić to, co każdy z nas z domu wynosi, i z główną tezą wspomnianego artykułu się zgadzam – również nieco wbrew swojemu osobistemu interesowi, jestem wszak nauczycielem w szkole społecznej.

Warto jednak próbować, nawet w obrębie takiej edukacji, jaką ona jest dzisiaj w Polsce; wbrew systemowym sposobom na selekcję i reprodukcję nierówności społecznych w następnych pokoleniach. Wspominane przez Miszę technikum w tym roku szkolnym sięgnęło po wicemistrzostwo Warszawy, w polu pokonanych pozostawiając wiele liceów społecznych i przewodzących w rankingach „Perspektyw”. 

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności