Rozmowa z Eweliną Cieślą, tancerką, studentką Wydziału Teatru Tańca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Solskiego w Bytomiu, finalistką konkursu Młody Tancerz Roku 2019, uczestniczką półrocznego stypendium w Pekinie.
Joanna Sarnecka: Spędziłaś pół roku na stypendium w Szkole Tańca Beijing Dance Academy w Pekinie. Wróciłaś na chwilę przed ogłoszeniem pandemii, podziel się z nami doświadczeniami z nauki w chińskiej prestiżowej uczelni artystycznej i opowiedz o podejściu mieszkańców Chin do edukacji.
Ewelina Cieśla: Początek był sporym kulturowym szokiem. Przebiegało to dosyć drastycznie, pewnie dlatego, że ja i mój kolega z uczelni, byliśmy pierwszymi Polakami wybierającymi się na półroczne studia w Pekinie. Podstawowym problemem okazała się komunikacja, a raczej jej brak. Kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Pekinie, w środku nocy, nikt na nas nie czekał. Nie było takiego zwyczaju na naszej przyszłej wtedy uczelni. Taksówkarze chcieli nas oszukać, błądziliśmy z sześcioma walizkami (spakowanymi na 5 miesięcy i na dwie skrajne pory roku), nie mogliśmy kupić karty z chińskim numerem ani skorzystać z internetu, bo niestety, internet w Chinach jest inny. Są inne aplikacje, większe ograniczenia i najprostsze wysłanie wiadomości do rodziny poprzez Messengera czy nawet maila stało się na tamten moment niemożliwe. Na lotnisku nie spotkaliśmy też nikogo, kto mówiłby po angielsku. Na szczęście udało nam się zamówić taksówkę i bezpiecznie dojechać na miejsce. Byliśmy w campusie nad ranem. Pracownicy akademika dla obcokrajowców także nie mówili po angielsku. Nie mieliśmy dostępu do Internetu, ani chińskiego numeru telefonu. Nie mogliśmy napisać do naszych rodzin, że dotarliśmy. Na szczęście mogliśmy liczyć na wsparcie mieszkającej w Pekinie córki dyrektor Instytutu Muzyki i Tańca. Dzięki niej dowiedzieliśmy się np. jakie aplikacje trzeba zainstalować, żeby przetrwać w stolicy Chin. Spotkaliśmy też wielu pomocnych ludzi, którzy widząc nas zagubionych Europejczyków w potrzebie, reagowali natychmiast. Dla studentów i niektórych nauczycieli stanowiliśmy rodzaj atrakcji, dziwni, inni, nietypowi, trochę przerażający – bo nowi.
JS: To chyba nie jest łatwe, być obcym.
EC: Jako jedyni Europejczycy na wymianie na tych tradycyjnych wydziałach, mieliśmy na początku dosyć ciężko. Myślę, że dla obu stron było to nowe doświadczenie, przy czym żadna nie chciała naruszyć norm kulturowych tej drugiej. Minęło sporo czasu zanim nasi rówieśnicy się z nami oswoili. Poza tym, większość z nich, niestety nie mówiła po angielsku. Zajęcia odbywały się w języku chińskim. Jak się na koniec okazało, niektórzy studenci potrafili mówić, ale po prostu się wstydzili, była w nich jakaś bariera, być może potrzebowali więcej czasu, żeby się na nas otworzyć. Szkoda, bo na koniec naprawdę miałam niedosyt, chciałam ich bliżej poznać, więcej z nimi porozmawiać. Mimo wszystko, takie półroczne studia i życie pośród dźwięków, których nie rozumiesz i pośród znaków, których nie przeczytasz otworzyło we mnie jakieś inne zmysły. Jako tancerka, naturalnie posługuję się sprawnie mową ciała, ale podczas tego pobytu, myślę, że przeszliśmy na jeszcze inny komunikacyjny poziom, na jakiś szerszy wymiar… Po pewnym czasie po prostu zaczęłam ich rozumieć. Myślę, że bardziej nazwałabym to czuciem. Czułam, co oni mają mi do powiedzenia. Komunikaty wynikające z tonów i mowy ciała i ich narodowego charakteru, zaczęły do mnie docierać. Myślę także, że jako człowiek, dostrzegam teraz znacznie więcej. Miałam przez długą półroczną chwilę ten przywilej bycia osobą, która może czasami (po zajęciach oczywiście), będąc wśród chińskich przyjaciół po prostu siedzieć i nie rozumieć, ale patrzeć na nich i widzieć, co oni czują i odczuwać to, co dzieje się z nimi w środku.
JS: Nowoczesna edukacja dziś u nas to wolność, towarzyszenie dziecku w jego poszukiwaniach wiedzy i samorozwoju. Na jakich wartościach opiera się chińska edukacja artystyczna?
EC: Różnica pomiędzy europejskim, a chińskim systemem edukacji jest spora. Powiedziałabym nawet, że oparta na przeciwnych wartościach i zasadach. Inne są efekty pracy i cele, ale największa różnica dotyczy sposobu osiągania tych celów. Używam określenia Europa, ponieważ tak byliśmy postrzegani – jako całość. Wcale się temu nie dziwię. Należy pamiętać, że sam Pekin ma tyle mieszkańców, ile cała Polska. Do tego bogata historia i kultura, które mają swoje źródła wiele wieków przed naszą erą. To wszystko ukształtowało pokolenia ludzi, którzy myślą w określony sposób, mają swoje zwyczaje, wartości. Z tego wyrasta także instytucja Akademii Tańca – jedynej takiej szkoły w kraju.
W Europie, szczególnie w sztuce, ale nie tylko, stawiamy na indywidualizm, na samorozwój, kreatywność i bycie „innym”, „wyjątkowym” – cokolwiek to znaczy… Natomiast w chińskiej akademii tańca taka postawa byłaby czymś niewłaściwym. Podam bardzo proste przykłady, z którymi poniekąd mierzyłam się każdego dnia, bo nie ukrywam, że było mi ciężko przestawić się i działać na tych odmiennych zasadach. Na każde zajęcia musiałam mieć zakupione specjalne taneczne „mundurki”, być uczesana i wyglądać dokładnie tak, jak cała reszta. Mam tu na myśli dziewczyny, bo studia na wydziałach związanych z tańcem folklorystycznym i chińskim klasycznym, baletowym nie są koedukacyjne. Wynika to także z tego, że tradycyjny, czy klasyczny ruch jest dostosowany do płci, co zanikło w europejskim, bardziej zindywidualizowanym, tańcu współczesnym.
Kolejna ważna różnica to relacja nauczyciel-uczeń. Nauczyciel tańca jest traktowany jako mistrz, ktoś o ogromnej władzy i szacunku. Niestety wiązało się to czasem także z przemocą wobec studentów. Wiele razy moje rówieśniczki zostały uderzone, a krzyk dla niektórych nauczycieli był główną metodą oddziaływania. W naszym kontekście kulturowym wydaje się to już niemożliwe, ale gdybyśmy porozmawiali z naszymi babciami, dziadkami, okazałoby się, że i u nas, do niedawna, nie brakowało przemocy w edukacji.
JS: Jak wyglądała wasza lekcja w szkole tańca?
EC: Przed każdą lekcją czekałyśmy ubrane i uczesane identycznie w szeregu od najniższej do najwyższej (nawet w Chinach byłam najniższa ). Kiedy nauczycielka była z nami, kłaniałyśmy się koniecznie pod kątem 90 stopni jak nakazuje tradycyjne powitanie i ustawiałyśmy się na swoje miejsca. Tak rozpoczynałyśmy zajęcia. Zdziwił mnie też fakt, że tamtejsi tancerze nie rozgrzewali się przed treningiem. Może wynikało to z faktu, że wszyscy zaczynali naukę w tej szkole w wieku 4 lat. Byli więc przystosowani do ruchu.
JS: Czterolatek chyba nie decyduje o wyborze szkoły i przyszłej kariery?
EC: Oczywiście, nie była to ich decyzja. Skąd czteroletnie dziecko mogłoby wiedzieć, co będzie chciało robić za dwadzieścia lat? Co weekend widziałam tłumy rodziców przywożących dzieciaki na audycje do szkoły lub weekendowe zajęcia. Dojeżdżali z drugiego końca Pekinu po to, by ich dziecko miało szansę kiedyś na dobrą przyszłość, czyli dostanie się do prestiżowej szkoły. Za ogrodzeniem naszego campusu (wszystkie osiedla w Chinach są ogrodzone i mają ochronę ) znajdowały się wieżowce dla rodziców, którzy poświęcali swoje życie, by ich dziecko mogło ukończyć tę akademię. Pracowali przez pokolenia czasem, żeby choć jeden członek rodziny mógł, w wieku czterech lat, rozpocząć naukę najpierw na weekendowych kursach, później w podstawówce, liceum a w końcu na studiach w Beijing Dance Academy. Dopiero ukończenie tak prestiżowej uczelni może dać tym młodym ludziom w przyszłości możliwość mieszkania w Pekinie. To mnie naprawdę zaskoczyło. Taniec był dla mnie od zawsze pasją. Wszystkie decyzje, które podjęłam, żeby móc rozwijać się w tym zakresie, były moimi własnymi wyborami. Studia taneczne rozpoczęłam świadomie, wiedziona pragnieniem, które było głęboko we mnie. W Chinach wielu tancerzy, których poznałam, nie wiedziało dlaczego tańczy i czy w zasadzie chcą to robić. Wielu z nich nigdy się nad tym nie zastanawiało. Nie mieli wyboru. Wolność wyboru, możliwość krytyki, czyli wolność słowa – to są wartości, których niedoceniamy. Tam, żeby mówić o wolności, trzeba przyjąć inną perspektywę. Bo jak możemy potrzebować czegoś, czego nigdy nie poznaliśmy, nie poczuliśmy, nie spróbowaliśmy? Pewnie w innym obszarze dotyczy to także nas
JS: Czyli była to dla ciebie na pewno edukacja międzykulturowa?
EC: To, co wyniosłam z tej podróży, to na pewno świadomość jak trudno jest zrozumieć drugiego człowieka. Dopiero gdy naprawdę bez wcześniejszego porównywania i odnoszenia się do własnych doświadczeń, pozwoliłam sobie na zanurzenie się w tej kulturze i podążanie za ludźmi, w pewien sposób naśladowanie ich życia, wtedy mogłam pełniej doświadczyć i kultury, sposobu myślenia, a w tańcu – jak to się mówi – „podpiąć się pod ich flow”. Dopiero później był czas na analizę i porównanie do tego, co już wcześniej poznałam. Najważniejszym momentem było pokonanie pewnej blokady i pozwolenie sobie na to, by jak dziecko, podążać i w pełni angażować się w ruch i działanie jakie mi prezentowano.
JS: W Chinach poznałaś też inną, nieformalną edukację, spotkałaś swojego mistrza.
EC: Miałam szanse poznać rodzinę, która mieszka na obrzeżach Pekinu. Określali to miejsce wioską, chociaż ta wioska była pewnie większa niż niejedno duże miasto w Polsce… Skala jest tu naprawdę nieporównywalna. Powstała tam szkoła, w której dzieci w różnym wieku uczą się razem. System nauczania jest oparty na tradycyjnych metodach, sięgających do chińskiej filozofii i medycyny ludowej, sztuk walki, tradycyjnej muzyki itd. Nauczyciele stymulują pracę uczniów i nauka nie przebiega w atmosferze surowości i presji. Poznanie tej wyjątkowej rodziny, rodziny mojego Shi Fu Yang’a – Mistrza Taijiquan – tradycyjnej sztuki walki i gimnastyki medytacyjnej opartej na chińskiej filozofii. To było dla mnie ogromnym szczęściem i szansą na poznanie tej prawdziwej, niezniekształconej przez polityczne struktury, po części zapomnianej, tradycyjnej chińskiej kultury. Córka mistrza ma 3 lata i potrafi grać na pianinie, bębnie, pisać, śpiewać, pięknie tańczy i również trenuje Taijiquan. Mistrz nawet przyjął ją na świecie, podczas porodu. Sam Shi Fu był z wykształcenia pianistą, jednak poświęcił swoje życie na praktykę Taijiquan.
JS: Jak wyglądała twoja relacja z mistrzem i jego rodziną?
EC: Stałam się poniekąd członkiem tej rodziny! Nasze spotkanie było zupełnie przypadkowe, chociaż obydwoje wierzymy, że w jakiś sposób było to nam przeznaczone. Shi Fu zaopiekował się mną ucząc mnie Taijiquan. Poznałam także kilkoro z jego uczniów, między innymi Victora, którzy podążają za nim od kilku lat. Victor pochodzi z Chin i studiował w USA, stąd pomagał mi tłumaczyć to, o czym mówił Shi Fu. Jednocześnie sam Shi Fu porozumiewał się ze mną poprzez ruch i dotyk, często wspominał, że nie ma sensu zbyt wiele wyjaśniać, bo im mniej nazywamy rzeczy, tym bardziej potrafimy skupić się na tym, co naprawdę istotne. Sam Shi Fu i jego żona trenują od 30 lat. Poświęcili temu życie.
JS: Czy, jeśli to będzie możliwe, wróciłabyś do Chin?
EC: Zarówno Shi Fu jak i ja mamy nadzieję, że kiedyś wrócę do Pekinu, żeby móc się od niego uczyć i – być może kiedyś – połączyć Taijiquan z tańcem. Jednak kto wie, co przyniesie życie? Myślę, że to wszystko ułoży się jakoś naturalnie, w końcu w taki sam sposób już raz się spotkaliśmy.
Z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca, 29 kwietnia, na TVP Kultura odbędzie się emisja odcinka programu, w którym wzięłam udział, jako finalistka Młodego Tancerza Roku 2019. Razem z innymi uczestnikami spotkaliśmy się po pół roku, żeby porozmawiać, jak nasze życie się zmieniło. Udzieliliśmy wywiadu i zaprezentowaliśmy swoje nowe choreografie. Ja swój utwór stworzyłam i zadedykowałam mojemu Shi Fu. Użyłam fragmentów nagrań z naszego ostatniego spotkania. Można między innymi usłyszeć grę Shi Fu na pianinie i głos jego córki. Chciałam mu w ten sposób podziękować za całą bezinteresowną pomoc, naukę i podzielić się z polską publicznością drobnym fragmentem tego, czego sama doświadczyłam w Chinach. Przyznaję, że spotkanie z tymi ludźmi i ich światem zmieniło moje życie.
Rozmawiała: Joanna Sarnecka
1 komentarz
[…] Edukacja w Państwie Środka […]