Edukacja jest relacją. Wywiad z Anną Szulc

Agnieszka Piwowarczyk
0 komentarz

Gdy w redakcji podjęliśmy decyzję, by opowiadać o tym, dlaczego fajnie być nauczycielem, jedną z pierwszych osób, o których pomyślałam, była Anna Szulc – matematyczka i edukacyjna innowatorka, znana mi dzięki wydanej w 2019 roku książce „Nowa szkoła” oraz z mediów społecznościowych, m.in. z facebookowego profilu Budzącej Się Szkoły. Ponieważ propagowane przez nią metody pracy, komunikacji i oceniania są mi bardzo bliskie, bardzo chciałam poznać panią Annę i dopytać o to, co można zrobić, by samemu odkrywać uroki pracy w szkole i innych do tego odkrywania inspirować. Miałam w związku z tym spotkaniem pewne nadzieje, jednak rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Nasza rozmowa odbywa się w dość niesprzyjających warunkach – wieje wiatr określany w prognozach pogody jako “silny i porywisty” (a więc potencjalnie uniemożliwiający stabilne połączenie), obie jesteśmy w tak zwanym niedoczasie (choć pani Anna ma teraz tzw. ferie, a ja jestem na tzw. urlopie rodzicielskim), a na biurku prezydenta wciąż jeszcze zalega ustawa określana jako “lex Czarnek”. Spotykamy się jednak nie po to, by ponarzekać czy porozmawiać o tym, czego w naszej codzienności (nie tylko szkolnej) brakuje, a po to, by przyjrzeć się możliwościom i korzyściom, które dla każdego, kto zechce wykazać się inicjatywą i zainwestować swój czas i energię, są na wyciągnięcie ręki. 

Gdy zaczyna się rozmowę o edukacji, zazwyczaj punktem wyjścia są różnego rodzaju problemy czy kryzysy – w gruncie rzeczy rozmaite powody do narzekań. Tym razem jednak chcemy przyjrzeć się szkole z zupełnie innej – bo pozytywnej – perspektywy. Zacznę więc od prostego, ale zasadniczego pytania: Dlaczego fajnie być nauczycielem?

Fajnie być nauczycielem dlatego, że jest to zawód bardzo ważny społecznie, w którym można i należy być kreatywnym. Zawód, który, wbrew powszechnym przekonaniom, daje dużą autonomię, daje możliwość współtworzenia przestrzeni do efektywnej nauki uczniowi i do satysfakcjonującej pracy nauczyciela. Tyle, że trzeba chcieć z tych możliwości korzystać. 

To ode mnie zależy, w jaki sposób zinterpretuję to, co jest w zakresie moich obowiązków, a przede wszystkim – w jaki sposób potraktuję ucznia – człowieka. Człowieka młodego, który nie ma doświadczenia i który bardzo często chce zaspokajać oczekiwania dorosłych, ale bywa, że nie  ma do tego warunków. Człowieka, szczególnie we współczesnych realiach, zbyt często niewidzącego sensu uczenia się, pozostawionego samemu sobie, bez wsparcia i zrozumienia jego potrzeb. 

Fajnie jest też być nauczycielem z powodu możliwości obcowania z młodymi ludźmi, dzielenia się z nimi swoją wiedzą i doświadczeniem, możliwością dania im wsparcia, docenienia ich starań, udzielania pomocy w pokonywaniu trudności i możliwości wspólnego świętowania naszych sukcesów.

Jeśli więc odwrócić perspektywę, zgodnie z którą na szkołę patrzy się głównie “z góry”, przez pryzmat systemu i rozmaitych ministerialnych czy kuratoryjnych pomysłów, i spojrzeć na nią ”z dołu”, mając na uwadze uczniów, którzy powinni być głównymi aktorami edukacyjnego procesu – to okazuje się, że właściwie na wszystko możemy mieć wpływ.

W szkole na bardzo wiele rzeczy możemy i warto mieć wpływ. Warunki, jakie stwarzamy naszym uczniom, są warunkami, w których sami funkcjonujemy. Jeśli w warunkach tych kierujemy się zasadami szkoły, którą na ogół znamy, to konsekwencje zaniechań w dostosowaniu warunków uczenia się współczesnego ucznia ponosi zarówno uczeń, jak i nauczyciel. 

Należy pamiętać że system edukacji, który powszechnie realizuje polska szkoła, powstał ponad dwieście lat temu na zupełnie inne potrzeby niż potrzeby współczesnego świata. Model pruskiej szkoły miał przede wszystkim kształcić u obywateli posłuszeństwo, które z kolei miało przyczynić się do przywrócenia wolności Prusom po przegranej wojnie z wojskami napoleońskimi. Taka szkoła na tamte czasy była bardzo ok. Nie tylko udało się przywrócić Prusom wolność, ale po około stu latach przyczyniła się do niespotykanego dotąd rozwoju gospodarczego zmieniając gospodarkę feudalną w przemysłową. Nie można nie doceniać też  jej roli w procesie likwidacji analfabetyzmu. 

Ale te zasady dawno się zdewaluowały. Dziś potrzebna jest szkoła na miarę XXI wieku. Potrzeba zasad i metod kształcenia, które wesprą rozwój człowieka i rozwój społeczny. Potrzeba kształcenia człowieka kreatywnego, otwartego na efekty rozwoju cywilizacji, do której edukacja niewątpliwie się  przyczyniła, a sama z tego nie korzysta.

Problem jednak w tym, że innej szkoły nie znamy, że wzorce sprzed ponad dwustu lat są zaprzeczeniem potrzeb kształcenia w świecie współczesnym.  Jeśli celem kształcenia jest wysoki wynik cyfrowy i wysoka pozycja w rankingu, tworzy się warunki do rywalizacji, a ta uniemożliwia współpracę, która ułatwia życie, daje możliwość uczenia się od siebie, daje  możliwość budowania relacji i współtworzenia, a tego najbardziej potrzebuje współczesny i współczesne społeczeństwo. 

Do tego potrzeba nauczycieli, bo tylko oni, w moim przekonaniu, mogą dokonać w edukacji skutecznych zmian. Pozwala im na to, a wręcz im to nakazuje obowiązujące od bardzo już wielu lat w Polsce prawo. Wystarczy traktować bycie nauczycielem, jak już wcześniej wspomniałam, jako bardzo ważną rolę społeczną. Wystarczy być refleksyjnym człowiekiem, poszukiwać wiedzy i metod, które zmiany umożliwią i wesprą. Wystarczy dotrzeć do nauczycieli – innowatorów i od nich czerpać przykłady, korzystać z ich doświadczenia, bo tylko nauczyciele przy akceptacji rodziców i we współpracy z nimi, mogą szkołę  zmienić. Innej drogi nie ma. 

Pierwsze kroki w kierunku zmian w swoim warsztacie  dokonałam ponad siedemnaście lat temu, będąc już wtedy nauczycielką z prawie dwudziestoletnim stażem. Początkowo było to działanie intuicyjne. Przez kilka pierwszych lat poszukiwałam narzędzi i wiedzy, która, jak się okazało, potwierdzała i potwierdza zasadność zmian mojego warsztatu pracy. Drogę transformacji i jej efekty opisałam w książce Nowa szkoła – zmianę edukacji warto zacząć przy tablicy.

Dodam tylko, że pracuję w szkole systemowej, w ponadstuletnim liceum.  Przeżyłam już bardzo wielu ministrów i wiele zmian strukturalnych, co nie przeszkadzało mi robić swoje. Dla mnie najważniejszy jest uczeń oraz moja rola w jego życiu, którą chcę wypełnić jak najlepiej. Chcę i oferuję mojemu Uczniowi to, co będzie go przybliżało do opanowania niełatwego przedmiotu, jakim jest matematyka w szkole średniej – ale także do tego, by po skończeniu szkoły był wyposażony w takie umiejętności, które pomogą mu żyć i pozwolą współtworzyć przyjazne człowiekowi, empatyczne środowisko współczesnego i przyszłego świata.

Nauczycielem fajnie jest więc być, gdy pielęgnuje się w sobie własną wolność, a także przywraca się ją uczniowi, wyzwalając go spod presji oczekiwań, które są wpisane w pruski system szkolny.

Jeśli myślimy poważnie o edukacji, o szkole, warto się zastanowić i odpowiedzieć sobie na kilka pytań:

Czy my, dorośli, chcielibyśmy chodzić do szkoły, którą  tworzymy? 

Czy współczesnemu człowiekowi potrzeba kształcenia polegającego na wyuczaniu się i zaliczaniu pamięciowo przyswojonej wiedzy?

Czy w szkole wykorzystujemy wiedzę, która wspiera proces uczenia się ucznia i pracę nauczyciela?

Czy obecna szkoła daje człowiekowi szansę funkcjonowania we współczesnym świecie, a tym bardziej w świecie przyszłym, w którym (o czym już wiadomo) sztuczna inteligencja będzie miała wpływ na życie ludzi?

Jakie będą konsekwencje społeczne  nie wspierającej edukacji?

Kształcenie człowieka wyposaża go w wiedzę, ale też umiejętności, które będzie stosował w przyszłości w swoim życiu i życiu nas wszystkich. Za kilka lat nasi uczniowie będą kreatorami rzeczywistości, a my będziemy najpewniej odbiorcami ich działań. Szkoła, jaką wymyślono i jaką powielamy, nie daje wolności uczniowi, a co gorsze w związku z tym, nie kształci odpowiedzialności, czyli bardzo istotnej kompetencji człowieka.

Dzisiaj, na wzór zasad szkoły wymyślonej przed dwustu laty, przede wszystkim promuje się sukces jednostki, a niektóre działania szkoły doprowadzono wręcz do  absurdu. Dotyczy to chociażby wszechobecnej „ocenozy” i „testozy”, które generują nie tylko zaburzenia zdrowia i życia uczniów, ale są powodem stosowania strategii nieuczciwych zachowań, które nie wspierają nikogo.

Wielkim zagrożeniem wolności i odpowiedzialności, ale też warunków do współistnienia społecznego, jest promowanie  potrzeby bycia  lepszym od innych, potrzeby rywalizacji, braku bezinteresownych relacji. Jeszcze innym, jest karanie i nagradzanie w szkole, które nie tylko jest powodem segregacji ludzi, ale jest pozbawianiem ucznia-człowieka motywacji wewnętrznej, niezbędnej do efektywnej nauki i prawidłowego rozwoju. Człowiek, który doświadcza kar, porównywania, poniżania, ośmieszania,… okopuje się w celu niedoświadczania niewspierających sytuacji, czego  efektem jest brak poczucia własnej wartości, lęk, zachowania agresywne, z którymi w dużej mierze szkoła sobie nie radzi. Z kolei uczeń – człowiek nagradzany, czyli który doświadcza “zapłaty” za swoją aktywność, w przyszłości nie będzie człowiekiem empatycznym, będzie zawsze kalkulował, czy to, co ma zrobić, mu „się opłaci”.

Trzeba jasno stwierdzić, że obecna szkoła, jest szkołą opresyjną. Jest miejscem, w którym zachwiane są prawa wolności, w którym odpowiedzialność jest opacznie rozumiana. Danie wolności z jednoczesnym kształceniem odpowiedzialności jest zasadniczym fundamentem możliwości zmian w edukacji, których celem powinien być rozwój człowieka, budowanie tego, co go wspiera i wzmacnia, a nie tego, co się opłaca i tego, co ułatwi możliwość wypromowania siebie, często kosztem wolności innych ludzi.

Ale warunkiem dawania komuś wolności jest własna wolność. Jest poczucie sprawstwa i widzenie sensu w tym, co robimy. To jest wielkie zadanie właśnie dla nauczycieli. Tylko oni mogą krok po kroku zawrócić edukację, a przez to świat, z drogi „donikąd”. Tego nikt nikomu nie zada i nie nakaże, tego trzeba „od wczoraj” zacząć uczyć w szkole. 

Mówiąc o wolności, warto przywołać słowa Władysława Bartoszewskiego: 

“Na pewno nie wszystko, co warto, to się opłaca, ale jeszcze pewniej  nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte”.

Warto, by wolność i spełnianie potrzeb jednego człowieka nie odbywało się kosztem wolności i możliwości wyborów innych ludzi. Jakie są tego i mogą być konsekwencje, mamy możliwość obecnie zobaczyć, obserwując doniesienia z wojny w Ukrainie. 

Wydaje się, że istotne jest także to, by odejść od wprowadzania dyscypliny, która jest wyłącznie sztuką dla sztuki, oraz tworzenia szkoły, która jest w zasadzie celem samym w sobie. W środowisku entuzjastów edukacji domowej określa się tego rodzaju proces mianem odszkolnienia – które jest w gruncie rzeczy wyjściem z klatki schematów, wzorców i formatowania, służących podtrzymywaniu systemu, który niczemu więcej i niczemu dobremu już nie służy. Wspomina o tym także sir Ken Robinson, który w – można by rzec, biorąc pod uwagę liczbę wyświetleń – kultowym wystąpieniu na konferencji TED, mówi o tym, że uniwersytety stworzyły system edukacji na swój obraz i podobieństwo, by przysposabiać sobie przyszłych studentów i pracowników akademickich, a więc w zasadzie stworzyły system, który służy wyłącznie istnieniu systemu.

To oczywiste, że człowiekowi zależy na pracy, która jest źródłem jego utrzymania. To oczywiste, że potrzebujemy „klientów”, którzy kupią nasz produkt, szczególnie, jeśli jest to dorobek wielu lat życia, a szkole akurat jest łatwiej zadbać o swoje, bo szkoła, włącznie z uczelniami wyższymi, ma tę przewagę nad uczniem i studentem, że ma władzę, że zasady warunków uczenia mogą i są dostosowywane do potrzeb tych, którzy je tworzą. A jeśli do tego szkoła powiela metody pruskiej szkoły, której celem nauczania jest wywiązanie się z obowiązków zgodnie  z oczekiwaniami nadzoru, to trudno o podmiotowe traktowanie ucznia, trudno o dostosowanie warunków jego rozwoju do jego potrzeb i możliwości.

Do takiego podejścia trzeba być nauczycielem kreatywnym i odważnym, trzeba refleksyjnie, tak po ludzku, spojrzeć na potrzeby młodego człowieka, skorzystać z możliwości, które dają dobre przepisy prawa i porzucając strefę komfortu, zrobić pierwszy i kolejne kroki w kierunku zmian swojego warsztatu pracy.

Niewątpliwie nie jest to łatwe i oczywiste, dlatego warto korzystać z dorobku nauczycieli-innowatorów, których jest już całkiem sporo i chętnie dzielą się swoim doświadczeniem i wiedzą. Warto zainteresować się tym, co wesprze nauczyciela w działaniu, w moim przekonaniu chodzi o wiedzę w zakresie wspierającej komunikacji i metod efektywnej nauki.

Nie jest to droga łatwa i prosta, bo zbyt długo tkwimy w archaicznym modelu. Ale jestem przekonana, że jedyną drogą skutecznych zmian jest ta, którą tworzą działania  oddolne. Nie ma możliwości odgórnej zmiany  szkoły, nie ma i nie będzie wzorców, które jeszcze raz wyręczą nauczyciela, dając mu pakiet gotowych rozwiązań, do których wystarczy się dostosować. 

Na drodze do lepszej szkoły jest wiele trudności. Wynikają one zarówno z obaw o skutki, jak i z potrzeby zachowania status quo – tego, co było, co znane, co przewidywalne. Nie można także ignorować potrzeby zmian w szkole przez przekonania, np. że: “To są jeszcze dzieci, nic im się nie stanie, jeszcze zdążą o siebie zadbać, jak będą dorosłe”, albo “Młodzi byliśmy, do szkoły chodziliśmy, było, jak było, ale na ludzi wyszliśmy”. 

W pełni podzielam zdanie, nie tylko Kena Robinsona, o konieczność podjęcia konstruktywnych zmian w szkole. Jest to sprawa niecierpiąca zwłoki, bo największe koszty braku tych zmian ponoszą uczniowie. Świadczą o tym fakty. Coraz więcej młodych ludzi doświadcza depresji, coraz więcej nie widzi sensu uczenia się, ale też nie widzi sensu życia, czego efektem jest to, że coraz więcej młodych ludzi podejmuje działania destrukcyjne, włącznie z okaleczaniem się, próbami targnięcia się na życie. 

Trzeba jasno powiedzieć, że szkoła taka, jak była, już nie istnieje. Dużą rolę w obnażeniu jakości polskiej szkoły miał okres onlajnowych lekcji. Na szczęście już wielu nauczycieli i wielu rodziców jest świadomych potrzeby zmian i coraz więcej zmian następuje. Nieśmiało, ale skutecznie, zdarzają się one na polskich uczelniach. Zostałam na przykład zaproszona przez Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu do prowadzenia zajęć dla studentów czwartego i piątego roku w zakresie innowacyjnej dydaktyki matematyki i informatyki. Także uczelnie też się budzą, by kształcić innowacyjnych nauczycieli! Na szczęście! 

Problemy, o których pani wspomina, stały się szczególnie widoczne w czasie pandemii i zdalnego nauczania, kiedy to zwielokrotniła się liczba uczniów doświadczających chociażby różnego rodzaju zaburzeń nastroju. Zdalne nauczanie obnażyło także inne słabości szkoły, rodzice często dzięki niemu uświadamiali sobie, czego w kontekście edukacji doświadczają ich dzieci. Można też jednak dostrzec pewne pozytywy, ponieważ także w tym czasie i z powodu tych problemów zaczęły zyskiwać na popularności nowe metody i sposoby działania, okazało się, że naprawdę można inaczej myśleć o edukacji i inaczej nią kierować.

Pandemia, paradoksalnie i niewątpliwie przyczyni się do zmian w edukacji. Myślę, że to doświadczenie wzmocniło argumenty do ich podejmowania.

Kiedy kilkanaście lat temu podejmowałam pierwsze kroki w kierunku ku zmianie, nie mogłam wiedzieć o tym, jakie zdarzenia w ciągu kolejnych lat będą miały miejsce, tym bardziej nie mogłam przewidzieć okresu pandemii. Ale też tak naprawdę nie wiedziałam, po co to robię. Wiedziałam tylko, że muszę.  Poczułam potrzebę zmian mojego podejścia do mojego ulubionego zawodu, ale przede wszystkim, podejścia do mojego ucznia. Moja intuicja podpowiadała mi, że to, co oferuję uczniom, jest już passe. Przede wszystkim byłam świadoma, że źródłem wiedzy nie był już tylko nauczyciel i książka. Wiedza stała się dostępna dla każdego na wyciągnięcie ręki.

Ta dostępność zbliżyła też mnie do wiedzy, do której wcześniej nie miałam dostępu. Mam na myśli wiedzę z zakresu psychologii pozytywnej, neurobiologii, ale też z zakresu komunikacji interpersonalnej.

Podejmując kolejne kroki zmian, zawsze miałam poczucie, że ewentualnych kosztów ich wprowadzania nie mogli ponosić moi uczniowie. Dlatego metodą prób i błędów je wprowadzałam, a następnie robiłam rozeznanie, robiłam badania, by refleksyjnie czasem rezygnować z niektórych rozwiązań, niektóre poprawić, a te sprawdzone, wprowadzić do budującego się warsztatu mojej pracy.  

Czas dokonywania zmian był (i jest nadal) czasem własnej nauki. Okazało się, że wiele rozwiązań, które wprowadziłam, było już wprowadzanych przez reformatorów edukacji nie tylko w Polsce i to przed stu czy więcej laty. Okazało się też, że wiedza, którą stopniowo zdobywałam i uzupełniałam, potwierdzała zasadność moich pomysłów.   

Dziś, prawie po ponad siedemnastu latach drogi nauczycielki-innowatorki, śmiało mogę powiedzieć, że praktycznie warunki, w jakich uczą się moi uczniowie są zupełnie inne od tych, których doświadczają inni uczniowie. Zmiany dotyczą nie tylko podejścia do ucznia-człowieka, jego rodzica, ale dotyczą też efektywności uczenia się, podejścia do prac domowych i oceniania postępów.  

Często jestem pytana, jak to zrobić, jak dokonać tej zmiany – jednak w pytaniu tym dość często odnajduję potrzebę otrzymania gotowego wzorca i scedowania odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje wprowadzenia go w życie. Wielką przeszkodą w skutecznym działaniu w kierunku zmian są przyzwyczajenia, poczucie niepewności czy obawy. Tymczasem zmiana jest możliwa jedynie wtedy, gdy porzuci  się nie tylko strefę komfortu, ale przyzwyczajenia i stereotypy. Kiedy zmiany dokona się, począwszy od siebie, kiedy nauczyciel weźmie na siebie odpowiedzialność i podejmie świadomie pierwsze kroki, będzie gotowy, by się kształcić i stopniowo, ale skutecznie modyfikować swoje metody pracy. Później może być tylko szkoda, że nie zrobiło się tego wcześniej.

Nauczanie musi więc przede wszystkim przestać być sposobem formatowania ucznia, a stać się relacją – co sprawia, że właściwie niemożliwe jest znalezienie jednego, powtarzalnego wzorca, bo relacje zawsze są zindywidualizowane i dynamiczne. Nauczyciel musi więc niejako zachować stałą gotowość do bycia w tym relacyjnym procesie i dostosowywać swoje metody do tych uczniów, których właśnie tu i teraz przyszło mu spotkać.

Dotychczas istniejący system nastawiony na sukces jednostki i konkurencję, nie jest w ogóle nastawiony na relacje – co można było uznać za celowe i zasadne w kontekście, w którym został skonstruowany, dając szansę jednostkom na społeczny awans, a społeczeństwom na osiąganie rozmaitych celów ekonomicznych i politycznych.  Tymczasem dziś – zwłaszcza w świetle rozwoju wiedzy z zakresu pedagogiki i neuropsychologii – mamy w zasadzie pewność, że gdy nie ma relacji, nie ma edukacji. Gdy są relacje, jest szansa na edukację.

Co więc nauczyciel może zrobić, by postawić ten pierwszy krok?

Przede wszystkim powinien stanąć przed lustrem i dobrze się przyjrzeć sobie. Nie ma możliwości zmiany, która przyjdzie z góry, nikt nikomu nie powie, jak to zrobić. Jeżeli ktoś się tego spodziewa, to się nie doczeka. Natomiast można spotkać wielu innych ludzi, którzy sami dokonują zmian – i wtedy odpowiedzieć sobie na pytanie, co ja mogę zmienić w sobie, w swoim sposobie myślenia i działania, żeby zmiana stała się możliwa. 

Ja ze swojej perspektywy ponad 17 lat działania “pod prąd” mogę powiedzieć jedno: Żałuję każdego dnia i każdej godziny, gdy nie znałam tego wcześniej, bo to jest tak inna edukacja i tak inny warsztat pracy, który nie męczy ani ucznia, ani nauczyciela, który daje satysfakcję i który uwalnia nauczyciela od odpowiedzialności, którą nauczyciel biorą na siebie, choć nie mogą się z niej wywiązać. Kiedy pozna się dziecko, kiedy zbuduje się relację, kiedy zacznie się pracować na zasobach, a nie na deficytach, praca staje się naprawdę przyjemna. Namawiam więc każdego, kto szuka spełnienia w zawodzie nauczyciela, by podjął pierwszy krok w kierunku zmian, doświadczy zmiany jakości swojej pracy, a w konsekwencji dotrze do miejsca, w którym zarówno on, jak i jego uczeń będą spełnieni.

Piszę o tym, bo byłam “pruskim” nauczycielem, a z perspektywy czasu zobaczyłam o co chodzi tak naprawdę w szkole. A chodzi o to, by zejść z katedry, żeby popatrzeć na młodych ludzi po ludzku. Gdy zacznie się tak myśleć, i tak pracować, choć nie jest to łatwe, szybko zobaczy się realne efekty satysfakcjonującej pracy. Dlatego warto podjąć ten trud. Zatem, zdecydowanym i niezdecydowanym, życzę odwagi i konsekwencji.

Nawiązując do tytułu Pani książki, można więc powiedzieć, że zmianę edukacji warto zacząć nawet nie przy tablicy, ale przed lustrem albo we własnej głowie, zanim w ogóle się przy tej tablicy stanie. Tylko tak można bowiem zacząć pracować z uczniami inaczej, mimo powszechnego przekonania, że tak trzeba, że nic się nie da zmienić i że tak robią wszyscy

Zdecydowanie tak! Zmiana w edukacji jest możliwa, ale musi mieć charakter oddolny, dokonywać się w ramach warsztatu pracy poszczególnych nauczycieli czy szkół. Aby to ułatwić, wraz z prof. Sylwią Jaskulską, dr Gabrielą Olszowską, Łukaszem Korzeniowskim napisaliśmy Statut nieumarły, który stanowi wzór statutu minimalnego, zawierającego wyłącznie niezbędne zapisy i możliwego do zaadaptowania w każdej szkole.. Zmiany są możliwe, a nauczyciele nie wiedzą, że od 1999 roku – 23 lata! – istnieje bardzo porządne prawo oświatowe, które pozwala te zmiany wprowadzić. Dotyczy ono również kwestii oceniania, czyli odejście od stawiania stopni i robienia klasówek na rzecz oceniania ucznia w procesie jego rozwoju, co obecnie jest wielką potrzebą w polskiej szkole.

Tworząc ten wzorzec zwróciliście Państwo uwagę, że prawo oświatowe narzuca szkołom konieczność wprowadzenia naprawdę nielicznych zapisów statutowych, zaś istniejące dokumenty są tworzone przez samych nauczycieli – przez co niejako sami zastawiają oni na siebie pułapkę. 

Profesor Roman Leppert trafnie określił, że statuty w polskich szkołach przypominają kodeks karny, czyli opis przewinień oraz konsekwencji grożących za ich dokonanie. Dlaczego tak jest? Myślę, że wynika to z jednej strony z gruntu niewłaściwego ustawiania się na pozycji władzy i narzucania pewnego niby-wygodnego porządku poprzez zastraszanie. Często jednak te statutowe zapisy są nie tylko absurdalne, bardzo często są  niezgodne z prawem. Bardzo często zapisy są zachętą zarzutów pod adresem szkoły, czy nauczyciela. 

Mając świadomość, jak trudne jest stworzenie dobrego statutu, jak wiele pracy i eksperckiej wiedzy to wymaga, stworzyliśmy w ramach oddolnej inicjatywy, pracując (pro bono) przez ponad pół roku wzorzec, z którego może skorzystać każda szkoła Jest on  udostępniony za darmo w domenie publicznej – jako gotowiec do uzupełnienia i uchwalenia. Dzięki wprowadzeniu zaproponowanych w naszym statucie zmian, szkoły mają szansę, by odejść od  modelu edukacji nie wspierającej, nie doceniającej, porównującej i opresyjnej, na rzecz edukacji  wspierającej, doceniającej i dającej poczucie sensu, uczniom i nauczycielom. Dającej szansę na lepszy rozwój społeczny i na tworzenie przyjaznego świata przyszłości.

Anna Szulc jest nauczycielką matematyki, mediatorką, tutorką, propagatorką komunikacji bez przemocy (NVC) oraz szkoły bez ocen, autorką książki “Nowa szkoła. Zmianę edukacji warto zacząć przy tablicy “(2019), w której opisuje swoją drogę do zupełnie innego sposobu myślenia o nauczaniu i relacjach w szkole, oraz współautorką projektu i publikacji “Statut nieumarły”, czyli wzorca statutu minimalnego, zawierającego wyłącznie niezbędne z punktu widzenia prawa oświatowego zapisy oraz wprowadzającego alternatywny model funkcjonowania szkoły (bez ocen i bez przemocy). Pracuje jako nauczycielka i wychowawczyni w I LO im. Kazimierza Wielkiego w Zduńskiej Woli oraz jako wykładowca na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności