Czy zdążymy z edukacją przyrodniczą? – wywiad z Mikołajem Golachowskim

Joanna Sarnecka
0 komentarz

Wywiad z Mikołajem Golachowskim, biologiem, polarnikiem, aktywistą ekologicznym, przewodnikiem po Antarktyce i Arktyce.

Jak, w kontekście swoich doświadczeń i wiedzy, widzisz dziś edukację przyrodniczą?

Najważniejszym problemem świata teraz wcale nie jest Covid, bo Covid po  jakimś czasie minie, po nim przyjdzie być może następny wirus. Natomiast problemem, który sam z siebie nie minie są zmiany klimatyczne i to o tym trzeba dzieciakom mówić. Pytanie, czy to jest w porę, czy nie w porę, to inna sprawa, bo faktycznie, być może kiedy one się już dobrze wyedukują, to i tak będzie za późno na cokolwiek. Ochrona środowiska przestaje być domeną świrów, idealistów i ludzi zainteresowanych po prostu przyrodą, ale staje się elementem walki o przetrwanie ludzkości. Więc takie rzeczy jak: zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie, smog czy wszechobecne plastiki – na to powinien być kładziony bardzo silny nacisk. 

Ochrona środowiska przestaje być domeną świrów, idealistów i ludzi zainteresowanych po prostu przyrodą, ale staje się elementem walki o przetrwanie ludzkości.

A jak sprawa zmian klimatu wygląda z perspektywy rejonów świata, w których spędziłeś sporo czasu, myślę tu o Antarktydzie i Arktyce.

Tam też mamy programy edukacyjne. Ja tam jeżdżę jako wykładowca, bywam tam dopiero od 18 lat. W kontekście zmian klimatycznych, czy całego świata, to jest krótki wycinek.   Widzę owszem te zmiany, ale to nie moje obserwacje o nich świadczą. O nich świadczą badania prowadzone przez sto lat, na przykład badania meteorologiczne, które na Antarktyce prowadzone są nieprzerwanie od 1904 roku. Albo wiercenia w lodowcach, które pozwalają nam zajrzeć w skład atmosfery sprzed dziesiątek i setek tysięcy lat. Ja tylko mogę to potwierdzić. Najcieplejszy dzień na Antarktyce był stwierdzony w tym sezonie. Wszyscy grzmieli, że po raz pierwszy w historii pomiarów temperatura przekroczyła 20 stopni. To było lato, tam powinno być maksymalnie kilkanaście stopni. Ale zanim jeszcze agencje zdążyły o tym napisać, to trzy dni później ten rekord został pobity. Obserwuję, że jest więcej deszczu niż śniegu, a w pewnych momentach w ogóle nie powinno być opadów, pogoda powinna być w miarę stabilna.

Czyli to nie tylko kwestia temperatury, ale za tym idą też inne zmiany? 

Temperatura wpływa na wiele rzeczy, za nią idą ruchy powietrza, wilgotność. I kiedy robi się cieplej wcale nie znaczy to, że zwierzęta przez to nie marzną. Pingwiny Adeli, które są bardzo zimnolubne, w wyniku ocieplenia giną dlatego właśnie, że częściej pada deszcz niż śnieg. Kiedy śnieg pada im na pisklęta to się nic złego nie dzieje, bo maluchy są puchate i szczelne. Mogą wyjść ze śniegu i się otrząsnąć. Natomiast jak pada na nie deszcz, to je przemacza i one w końcu zamarzają. To się wydaje absurdalne, ale tak właśnie jest: przez to, że jest cieplej, pingwiny zamarzają. I takie rzeczy widać w długoletnich badaniach naukowców zajmujących się pingwinami. Ostatnio byłem na Grenlandii. Był bardzo przyjemny, letni dzień, 12 stopni, słoneczko świeciło, żadnego wiatru. Wiadomo, że każdy lubi taką pogodę, bo to jest przyjemne, ale jak rozmawiałem z miejscowymi, to oni mówią: „tak, owszem, ale kiedyś mieliśmy w ciągu lata trzy takie dni a cała reszta to była słota i chłód, a teraz mieliśmy trzy dni słoty i chłodu, a praktycznie całe lato jest ciepłe”. Takie pojedyncze obserwacje, tak jak powiedziałem, nie świadczą o niczym,  a o tym, że jest to faktyczny trend wiemy z długotrwałych, systematycznych badań. W tych rejonach zmiany są bardzo widoczne i z badań wynika, że zarówno rejon Półwyspu Antarktycznego, który często odwiedzam, jak i cała Arktyka, to są dwa najszybciej się ocieplające regiony na naszej planecie.

Pingwiny Adeli, które są bardzo zimnolubne, w wyniku ocieplenia giną dlatego właśnie, że częściej pada deszcz niż śnieg.

–  A one mają wpływ na cały świat. 

Tak, bo działają jak naturalne systemy klimatyzacyjne. Zwłaszcza Arktyka, bo Antarktyda jest na tyle izolowana, że – powiedzmy – ten jej wpływ globalny jest troszkę mniejszy. Ona jest cenna sama w sobie. Tam raczej nie martwimy się o jej wpływ na klimat świata, ale choćby o roztapianie się lodowców, bo to powoduje podnoszenie się poziomu wód w oceanach. Zwróćmy uwagę na jedną rzecz: lód morski, który jest obecny w Arktyce (bo Arktyka to jest jeden wielki ocean otoczony kontynentami i ten lód morski jest tam dominujący) nie wpływa na poziom wody w oceanach, bo to i tak jest woda z oceanu, która zamarzła, ale z kolei wpływa na temperaturę świata. Jest coś takiego, jak efekt albedo, czyli odbijanie się światła; oczywiście od białego lodu więcej promieniowania kosmicznego i energii słonecznej się odbija niż od ciemnego morza. Przy czym to jest taki proces, który się sam napędza. Jak jest dużo lodu – to dużo się odbija, jak jest mniej lodu i więcej jest wchłaniania promieniowania słonecznego przez ciemne skały i przez morze, tym bardziej podnosi się temperatura, w związku z czym bardziej się roztapia lód, więc tego lodu jest jeszcze mniej, więcej energii jest wchłaniane i tak dalej. To jest sprzężenie zwrotne.

– A kiedy to wszystko obserwujesz, nawet biorąc poprawkę na to, że to są pojedyncze obserwacje, czy nie masz poczucia, że to podcina skrzydła? Nic tylko popaść w depresję klimatyczną, bo nie widać wyjścia. Skąd bierzesz energię do swoich działań, między innymi tych edukacyjnych.

Z pewnością mam depresję klimatyczną jako prywatny człowiek, ale staram się nią nie epatować. Nie wiem skąd bierze się ta motywacja. Nie chciałbym wszystkich przygnębić, napełnić przeświadczeniem, że jesteśmy skończeni. Po co ludzie mają być nieszczęśliwi. Cały czas trzeba podejmować te akcje, próbować. Czy ja prywatnie wierzę w to, że my się zdążymy ogarnąć jako ludzkość i coś zmienić – to jest zupełnie inna historia. Natomiast nie mówię o tym na swoich wykładach, bo jeżeli ludzie mogą coś zrobić i mieć poczucie, że coś robili, to przynajmniej umrą szczęśliwsi.

– Przedziwne jest to, że naukowcy to wiedzą, mówią o tym i piszą, robią wszystko, żeby ludzi zaangażować i obudzić, ale to niestety nie zyskuje zrozumienia między innymi na gruncie polityki, ale jest też wiele osób prywatnych, które w ogóle nie wierzą w katastrofę klimatyczną. Ba, niektórzy twierdzą, że właśnie mamy ochłodzenie klimatu. 

To akurat jest w ogóle bzdurą. A co do polityki, ze swej natury jest ona cyniczna. Polega na tym, żeby zdobywać głosy i przymilać się wyborcom. Niestety do polityki często nie idą ludzie dobrzy, którzy chcą coś zmienić, ale wyrachowani cynicy. Takie jest moje zdanie.

– W kontekście tego, że wszyscy nie przeżyjemy trudno to zrozumieć. Co po ich władzy, jeśli nas już nie będzie? 

Oni się o to nie martwią, mają swoje lata więc to ich nie dotyczy.

Warto zauważyć, że zupełnie inaczej zarówno w kwestii Covid-19, jak i przeciwdziałania zmianom klimatycznym radzą sobie państwa prowadzone przez kobiety takie jak Nowa Zelandia, Islandia, Finlandia. Tam to podejście wydaje się bardziej praktyczne i uczciwsze i pełne troski. 

– Niektórzy ludzie starają się prywatnie robić wszystko, żeby chronić środowisko: oszczędzają wodę, rezygnują z lotów samolotami, przesiadają się na rower. Świadomość problemów klimatycznych prowadzi ich do wielu wyrzeczeń, ale przecież zasadniczy wpływ mają ważni gracze, wielkie korporacje, firmy. 

Ludzie dają się wpędzać w poczucie winy. Co z tego, że ja w swoim życiu będę się starał żyć uczciwie jeśli w skali globalnej to nie ja jestem głównym trucicielem, tylko wielkie korporacje właśnie. Niektóre korporacje są mistrzami greenwashingu, jak na przykład jedna z największych firm paliwowych Tworzą kampanie, w których zachęcają: „zacznij od siebie, policz swój ślad energetyczny”. Pojawił się w związku z tym bardzo trafiony mem, w którym było napisane: „zobowiąż się do działań!” A dalej: „zobowiązuję się, że nigdy nie wyleję 500 milionów litrów ropy naftowej do Zatoki Meksykańskiej”. To jest właśnie wpędzanie ludzi w poczucie odpowiedzialności i winy. Myślę, że większy wpływ mamy nie przez zmianę trybu życia, ale przez nasze decyzje konsumenckie, bo to jest łatwiej przekładalne na zyski tychże korporacji. I jeżeli cały świat zacznie bojkotować produkty jakiejś firmy z branży napojów i słodyczy, która jest jedną z bardziej nieetycznych korporacji, to wówczas firma będzie musiała podjąć działania. Bynajmniej nie dlatego, że się zmieniła, tylko że zobaczyła, iż słupki im spadają.

Mikołaj Golachowski, biolog, polarnik, aktywista ekologiczny, przewodnik po Antarktyce i Arktyce.

– Czyli jako konsumenci możemy mieć wpływ? 

Tak, tu jest ta realna siła, większa niż wybór dobrego trybu życia, który oczywiście też jest bardzo dobry, bo warto mieć czyste sumienie. 

– Angażujesz się w działania edukacyjne. Co to daje? Może wystarczyłyby kampanie społeczne?

Z całego serca popieram takie protesty jak Młodzieżowy Strajk Klimatyczny czy działania Grety Thunberg. Wracając do rejonów polarnych w kontekście edukacji, wycieczki, które organizujemy, są dosyć drogie więc tam jeżdżą osoby, które mają sporo pieniędzy i często są to ludzie bardzo wpływowi, z kręgów władzy, z biznesu, profesorowie akademiccy. Oni, po pierwsze, słuchają naszych wykładów, w których ja np. opowiadam o wielorybach, czy fokach – ogólnie o biologii morza, ktoś inny mówi o zmianach klimatycznych, ktoś mówi o skałach, ktoś inny o ptakach. Zawsze uczestnikom wpajamy jakie to jest wszystko wrażliwe i co tym systemom grozi.

-– Czyli te wycieczki mają charakter edukacyjny? 

Przede wszystkim! Typowa wycieczka wygląda tak: dwa dni płyniemy z Ameryki Południowej w stronę Półwyspu Antarktycznego i przez te dwa dni, uczestnicy mają po pięć wykładów dziennie. Na miejscu obwożeni są na małych łódkach po okolicy więc mogą zachwycić się przyrodą, bo to jest naprawdę oszałamiająco ładne miejsce i później, w drodze powrotnej, mają wykłady nakierowane na to: co możesz zrobić. Potem, zainspirowani tym, co zobaczyli i usłyszeli, podejmują na własnym podwórku bardzo ciekawe inicjatywy. I one niekoniecznie muszą być związane z rejonami polarnymi. My staramy się to wpajać, że przyroda jest jedna. Tam jest może trochę bardziej widoczna.

Potem, zainspirowani tym, co zobaczyli i usłyszeli, podejmują na własnym podwórku bardzo ciekawe inicjatywy. I one niekoniecznie muszą być związane z rejonami polarnymi. My staramy się to wpajać, że przyroda jest jedna. Tam jest może trochę bardziej widoczna.

Nasza firma jest jedną z pierwszych, która zajęła się tego typu wycieczkami w duchu odpowiedzialności za przyrodę. Uczestnicy np. rekompensują wszystkie loty sadzeniem drzew. Firmy turystyczne, które cenię i które się tym zajmują dobrze i odpowiedzialnie, są włączone w różne programy ochrony środowiska. Mamy bardzo ścisłe reguły, jak zachowywać się na miejscu. Edukacja jest ważnym komponentem naszych działań. To jest oczywiście edukacja adresowana do specyficznej grupy odbiorców. Być może kiedyś, jak będzie inny prezydent USA, któryś z naszych gości zagra z nim w golfa i przy okazji powie: „wiesz co, tam naprawdę jest fantastycznie i warto chronić to miejsce i może jednak wróćmy do tego Porozumienia Paryskiego”.

– Przejdźmy na grunt polski. Jak, twoim zdaniem, przekonać pana Kowalskiego, który wypuszcza ścieki do rzeki, żeby tego nie robił?

Jego się nie da przekonać, jego trzeba musztrować. Trzeba przekonać polityków, żeby wprowadzili takie przepisy, żeby to było niemożliwe a kary wystarczająco solidne. To tak samo jak z paleniem śmieciami w domu. Mam koleżankę, która mieszka w Gdańsku, w pobliżu willowej dzielnicy, blisko morza i ona mówi, że zimą w ogóle nie chodzi na spacery, bo tam się nie da oddychać. Oczywiście, apelować do sumień jest dobrze, ale ja uważam, że znacznie skuteczniejsze jest zaapelowanie do portfeli. Trzeba pokazać, że nie opłaca się zatruwać i  że za to grozi nieuchronnie kara. A jeszcze ważniejsze – i to jest coś, co może przynieść efekty bardziej wymierne – jest stworzenie metod takich, żeby działania dobre dla środowiska po prostu się opłacały. Bo strach przed karą w lokalnych społecznościach może nie działać w ogóle, natomiast jeśli okaże się, że rachunki za prąd spadają, albo mniej zapłacimy za ogrzewanie – to jest konkret.

– Czy nie jest w takim mechanizmie zagrożeniem fakt, że to nie zmienia mentalności? 

Dla mnie dobrym przykładem jest coś, co się wydarzyło w latach osiemdziesiątych w Afryce, chyba w Tanzanii. Na pewno słyszałaś o zagrożonych gorylach. Wszyscy wieszają psy na miejscowych kłusownikach. Ale miejscowy kłusownik mieszka w tym miejscu od dawna i ma swoją rodzinę na utrzymaniu. Jak przyjeżdża jakiś pośrednik i oferuje 50 dolarów za obciętą łapę goryla, z której ktoś ma ochotę sobie zrobić popielniczkę, to on pójdzie i tego goryla zastrzeli, mimo, że prawo tam było takie, że groziła mu za to nawet kara śmierci. On tak, czy siak musi wyżywić rodzinę. W momencie kiedy pojawiły się firmy ekoturystyczne i zaczęły sprowadzać tam turystów, a miejscowych zatrudniać jako przewodników, to nagle ci sami ludzie, którzy wcześniej byli kłusownikami zorientowali się, że ten goryl jest więcej wart kiedy jest żywy, bo można do niego codziennie prowadzić nową grupę turystów i codziennie kasować pieniądze. Pokazanie im, że ich byt może być związany z dobrostanem tych goryli i że wtedy jego żona może założyć pensjonat, wujek otworzyć knajpę a ciotka sklepik z pamiątkami, zmienia wszystko. I w tej chwili ci sami ludzie, którzy kiedyś byli kłusownikami, życie by oddali w obronie goryli. To jest właśnie zmiana systemu i sposobu patrzenia. Apelowanie: słuchajcie, zabijanie goryli jest złe, bo one są takie sympatyczne – nie działa. Nie mówię, że tym ludziom nie żal jest zabijanych zwierząt. Czytam czasem stare relacje łowców fok, którzy sami rozpaczali, jak te foki cierpią. Ale robota jest robotą. Kiedy więc pokaże się ludziom inną możliwość niż zabijanie, wszyscy oddychają z ulgą.

W momencie kiedy pojawiły się firmy ekoturystyczne i zaczęły sprowadzać tam turystów, a miejscowych zatrudniać jako przewodników, to nagle ci sami ludzie, którzy wcześniej byli kłusownikami zorientowali się, że ten goryl jest więcej wart kiedy jest żywy, bo można do niego codziennie prowadzić nową grupę turystów i codziennie kasować pieniądze.

– Jak edukować dzieci i młodzież, jakie cele sobie stawiać? 

Nasze pokolenie uznałbym już za pokolenie stracone. W dzieciach cała nadzieja i w edukacji, porządnej, naukowej. To rzeczywiście jest skuteczne, tylko problem jest taki, że dużo czasu jeszcze upłynie zanim te dzieci będą miały realny wpływ na rzeczywistość. One mogą mieć teraz wpływ taki, że pójdą i porozmawiają z mamą i tatą, żeby nie robili tego, co robią i to już też jest korzyść. To, co się sprawdza w modelu antarktycznym i może się sprawdzić w innym miejscu to zasada: „nie możesz chronić tego, czego nie kochasz, a nie kochasz tego, czego nie znasz”. Czyli pokazywanie: „zobaczcie, jakie to jest fascynujące, że te zwierzaki takie rzeczy robią niesamowite, ten las tak sobie funkcjonuje, że to martwe drzewo, które padło, popatrz, porastają je mchy i paprocie, wyrastają grzyby i – tak naprawdę – w tym martwym drzewie jest więcej życia niż wtedy, kiedy ono jeszcze żyło”. Zafascynowanie dzieci taką przyrodą musi prowadzić do tego, że stwierdzą: „o rany, jakie to jest super! Chyba warto to ochronić”. Bo na Antarktydzie tak to działa właśnie. Wszystkim szczęki opadają z zachwytu i potem wracają do domu i podejmują inicjatywy na rzecz ochrony środowiska. I to są różne działania np. gdzieś w Stanach ktoś stworzył rezerwat obywatelski, a to ktoś wdrożył jakiś program recyklingu. Część tych działań zakładała też edukację. Nasi uczestnicy jeżdżą po szkołach z wykładami i opowiadają, jak to fajnie jest na Antarktydzie. 

– A jak się zaczęła twoja przygoda z pisaniem dla dzieci? 

To był przypadek. Dużo piszę dla dorosłych, ostatnio w “Przekroju”. Na pierwszych urodzinach mojej córki podszedł do mnie znajomy mojej partnerki, właściciel wydawnictwa Babaryba i powiedział, że wie, że jestem biologiem i że chodzi mu po głowie książeczka dla dzieci o pupach zwierząt. Pomyślałem, że to świetny pomysł. Wymyśliłem sobie listę zwierząt, formułę całości i okazało się, że to wychodzi. Bardzo lubię spotykać się z dziećmi i odpowiadać na ich pytania. Zwierzęta po prostu są fascynujące, ale sposób w jaki biologia jest uczona w szkołach pozostawia wiele do życzenia. Kiedy pokażesz te najbardziej niezwykłe rzeczy dotyczące zwierząt (akurat to jest moja działka), zapalisz ogienek fascynacji, dzieciaki same z siebie będą chciały wiedzieć więcej i więcej. Niektórzy potem mówią: po co mi było uczyć się o układzie krwionośnym żaby? No tak, mało komu to się przydaje. Natomiast, jeżeli się dowiesz, że żaba, żeby połknąć, popycha jedzenie oczami, to nagle okazuje się, że ta żaba to niezwykłe stworzenie i chcesz się już o niej dowiedzieć wszystkiego, więc i ten układ krwionośny nie będzie już taki straszny. 

– Zaraz, żaba popycha oczami jedzenie? Nigdy o tym w szkole nie słyszałam.

No tak. Żaba ma wielkie oczy i mięśnie, które pozwalają jej ruszać gałkami. I kiedy wpycha sobie do pyska jakiegoś wielkiego owada, np. konika polnego, rękami potrafi dopchać tylko do pyska i tyle. Potem używa tych mięśni w oczach. Pójdź na łąkę i poobserwuj, że kiedy żaba połyka to jej znika jedno a potem drugie oko. Przyroda jest fascynująca. Zawsze znajdzie się w niej coś ciekawego. 

– Na co byś jeszcze zwrócił uwagę jeśli chodzi o edukację przyrodniczą? 

Na pewno na praktyczne zastosowanie nowej wiedzy, żeby właśnie nie pojawiało się to pytanie: po co mi ten układ krwionośny żaby. To jest bardzo uzasadnione pytanie, bo faktycznie: po co? Zresztą to dotyczy też innych dziedzin, fizyki, chemii, filozofii, trzeba pokazać, do czego ta wiedza może się przydać, albo: jaki problem możesz dzięki niej rozwiązać, na jakie pytania sobie odpowiedzieć. 

– Wiedza sama w sobie też jest wartością. Jeśli coś wiem, to lepiej niż jeśli nie wiem. 

To prawda, ale nie na tym etapie. Grono ludzi, którzy tak to postrzegają jest nieco węższe, dlatego powinniśmy jednak zachęcać, szukać ciekawostek i pokazywać, że jeżeli wykonasz taki to a taki eksperyment myślowy to ci się to przyda np., no nie wiem, przy zakupach. Moja koleżanka, do dziś to pamiętam, powiedziała, że ona, wsiadając do autobusu, wykorzystuje efekt szparkowy. 

– Efekt szparkowy?

Efekt szparkowy działa w liściach, chodzi o otworki, którymi wchodzi powietrze. Więcej wchodzi go przy brzegach niż w centrum otworków. I Marta też wchodziła boczkiem, boczkiem, całkiem jak to powietrze do liścia i okazało się, że to działa także w autobusie. 

– Nie wiem, czy to nie nadinterpretacja, ale wydaje się, że w przyrodzie są, w różnych skalach, analogiczne systemy. 

To prawda, to jak z fraktalami, od mikrokryształów, przez kalafiory, po rzeki i galaktyki.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności