Niewidzialne drogi edukacji. Wywiad z Aleksandrą Bohusz

Dżemila Sulkiewicz
0 komentarz

e:mi: Olu, Może na początek opowiedz nam o sobie.

AB: Nazywam się Aleksandra Bohusz, jestem osobą niewidomą właściwie od urodzenia, Z wykształcenia jestem historykiem, bibliotekarzem i tyflopedagogiem, czyli osobą, która zajmuje się nauczaniem osób niewidomych 

Pracowałam w różnych miejscach: między innymi na Niewidzialnej Wystawie, a teraz w Fundacji ‘Vis Maior’, której głównym celem jest usamodzielnianie osób niewidomych i doprowadzanie ich do jak największej niezależności w różnych dziedzinach życia. Zajmuję się tam projektem Kurs na samodzielność.

e:mi:Wszyscy uczymy się przez całe życie, ale w przypadku osób niewidomych ta nauka musi być nieustająca, dlaczego tak jest?

AB: Po pierwsze, osoby niewidome muszą się uczyć takich rzeczy, których osoby widzące nie muszą się w sposób świadomy uczyć  wcale. Na przykład wykonywania podstawowych czynności życiowych: jak się ubrać, czyli  zarówno jak dobrać kolory jak i rozpoznać gdzie jest tył, a gdzie przód ubrania, jak sobie pościelić łóżko, jak zmienić pościel czy zrobić kanapkę. 

A bierze się to stąd, że dziecko niewidome (osoba niewidoma) nie jest w stanie uczyć się przez naśladownictwo, np. patrząc na swoją  mamę jak inne, widzące dzieci. Dopóki ktoś nie wziął mojej ręki i nie pokazał mi, jak daną rzecz się robi, to nie wiedziałam jak to robić.

Dlatego zawsze tłumaczę rodzicom dzieci niewidomych, aby pozwalać im jak najwięcej doświadczać. Niech się te dzieci pobrudzą, czasem nawet skaleczą, ale niech doświadczają, bo  dla osoby niewidomej  jest bardzo ważne, aby zdobywać doświadczenie pozostałymi zmysłami. 

Kiedyś opowiadała mi moja koleżanka, która pracuje jako wychowawczyni w internacie w Laskach, że robiła z dziewczynkami ciasto i dała jednej z nich jajko, żeby wbiła do ciasta, a ona jej powiedziała, że to nie jest jajko. Okazało się, że 10-letnia,  niewidoma  dziewczynka miała do tej pory do czynienia tylko z jajkiem ugotowanym na twardo i bez skorupki i dlatego, gdy nagle dostała jakąś przelewającą się maź, to nie mogła tego skojarzyć z jajkiem.

e:mi:Może w tym miejscu warto powiedzieć o tym, o czym często osoby widzące nie wiedzą lub nie zdają sobie sprawy jak bardzo różni się doświadczenie osób, które są niewidome od urodzenia od doświadczenia osób ociemniałych, czyli tych, które miały za sobą doznania świata za pomocą wzroku.

AB: Zdecydowanie tak. Na przykład jeśli chodzi o poruszanie się, bo o tym jeszcze nie powiedziałam. Osoba niewidoma musi nauczyć się tego, co nazywamy bezwzrokowym poruszaniem się, czyli samodzielnym poruszaniem się  przy użyciu białej laski,  ewentualnie przy pomocy psa przewodnika lub przy pomocy przewodnika człowieka. Nawet to ostatnie, choć  nie jest może jakoś skomplikowane, ale żeby współpraca była efektywna, wymaga  pewnej wiedzy zarówno od osoby niewidomej, jak i przewodnika.

I tu pojawia się znaczna różnica pomiędzy osobami niewidomymi i ociemniałymi. Osoby ociemniałe (przyjmuje się umownie, że to są osoby, które straciły wzrok po piątym roku życia, bo wtedy zakłada się, że mózgi takich osób  pamiętają wrażenia wzrokowe, na których mogą bazować) pamiętają na przykład kolory i dla nich operowanie kolorami w rozmowie przebiega zupełnie inaczej niż z osobami, które nie widziały od zawsze. Dla  mnie, na przykład, kolory to są tylko słowa. Owszem mogę się nauczyć co do czego pasuje, po to, żeby ubrać się jak człowiek, natomiast nie mam wyobrażenia wizualnego tych kolorów. Wiem, że biały to jest jasny, ciemny to jest czarny, ale jeśli ktoś powie, że zielony jest jak trawa to dla mnie trawa to jest to co wiem jakie jest w dotyku, jaka jest  jej faktura i zapach, ale nie mam żadnych wyobrażeń wizualnych w związku z tym.  A taka osoba, która widziała ma łatwiej zarówno jeśli chodzi o kolory jak i poznawane przestrzeni. 

Osoby widzące mają już ukształtowaną wyobraźnię przestrzenną i jeśli mieszkają na terenie, na którym mieszkały przed utratą wzroku, to wiedzą na przykład jak ulice się ze sobą łączą. Oczywiście utrata wzroku to wielka trauma, ale jeśli taka osoba tę traumę pokona i jeśli zdecyduje się na nowo poruszać samodzielnie (czasem mija bardzo dużo czasu, zanim się na to zdecyduje), to zazwyczaj będzie się sprawniej poruszać niż osoba, która nie widzi od urodzenia. Ja się uczę tras pamięciowo i  jeśli ktoś mi każe pójść w to samo miejsce inną  trasą,  to albo tam nie dojdę, albo dojdę dziesięć razy wolniej, niż szłabym tą, którą znam. 

e:mi:Wracając do tego czym ty się zajmujesz czyli do edukacji niewidomych osób dorosłych, może powiedz na czym ona polega, dla kogo ona jest i co w jej ramach robicie.

AB: Nasza  edukacja polega na prowadzeniu kursów dla osób niewidomych, zarówno ociemniałych, które straciły wzrok niedawno (po to, żeby w ogóle nauczyły się funkcjonować „po niewidomemu”) jak również dla osób, które nie widzą od urodzenia lub od bardzo dawna, ale z jakichś powodów wcześniej się nie zdobyły na tę samodzielność czy wcześniej się nie rehabilitowały albo szło im to jakoś kiepsko i chcą teraz zacząć  od nowa. Albo dla takich osób, które są w miarę samodzielne, ale chcą udoskonalić się w wykonywaniu jakichś czynności i dla takich osób są szkolenia zaawansowane.

Mamy trzy rodzaje szkoleń. Pierwszy to tak zwana szkoła letnia i to jest intensywny kurs miesięczny dla osób, które  straciły wzrok niedawno albo dla osób, które się zablokowały i ograniczyły  w samodzielności albo zostały ograniczone przez rodziny. Drugi, to kursy weekendowe dla osób zaawansowanych, czyli takich, które się chcą podszkolić w pewnych rzeczach, ale jakoś już samodzielnie funkcjonują. Trzeci rodzaj, dla obu tych grup, to tak zwane wizyty domowe, czyli szkolenia w miejscu zamieszkania tych osób. W tym trzecim szkoleniu chodzi przede wszystkim o orientację przestrzenną, bo co z tego, że taka osoba nauczy się  technik  poruszania z białą laską; jak tę laskę trzymać, jaka jest technika przy schodzeniu po schodach czy przy wsiadaniu do komunikacji,  jeśli nie potrafi poruszać się  w swoim miejscu zamieszkania, czyli tam, gdzie jest na co dzień. W czasie tego kursu uczą się opanowywania konkretnych tras, które są im potrzebne i poznają najbliższe skrzyżowania, bo to jest najważniejsze dla nich. 

W ramach tych kursów jest kilka rodzajów zajęć: przede wszystkim wcześniej wspomniana orientacja przestrzenna i czynności dnia, czyli na przykład nauka prasowania, przyszywania guzików, rozpoznawania monet, segregowania prania. Oprócz tego są zajęcia psychologiczne –  grupowe w kursie weekendowym, a w letnim  też indywidualne. Latem były też kursy kulinarne, a oprócz tego indywidualne konsultacje ze stylistką, był na nich i dobór stroju i panie uczyły się robienia makijażu bezwzrokowo. Na kursie letnim były też zajęcia z alfabetu Braille’a.  No i na obydwu kursach zajęcia z nowoczesnych technologii, czyli z bezwzrokowej obsługi komputerów i smartfonów.

e:mi:A jak to jest z nauką alfabetu Braille’a u osób dorosłych?

AB: W tym roku na kursie letnim mieliśmy taki kurs i zdało to egzamin. Niektórzy mówią, że Braille to przeżytek, że bez sensu, że po co jak są audiobooki, ale ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że niewidomy bez Braille’a jest analfabetą. Niestety często widać to na różnych listach dyskusyjnych, na których są osoby niewidome, i gdzie u wielu z nich jest nie najlepiej z ortografią. Pomijając osoby z dysleksją, wynika to najczęściej z tego, że te osoby nie czytają samodzielnie. 

Brajl to nie muszą być opasłe tomiska. Są teraz nowoczesne sprzęty elektroniczne, za pomocą których można czytać. Na przykład linijka brajlowska połączona przez kabel lub bluetooth z komputerem, dzięki czemu to, co jest wyświetlane na monitorze, może być wyświetlane w brajlu „pod palcami”. W ten sposób można korzystać z komputera, ale też wygodnie czytać w brajlu książki lub dowolny drukowany tekst wcześniej zeskanowany do komputera. Przy pomocy linijki można też robić notatki w brajlu bez konieczności używania papieru. 

Ale wracając do kursu letniego, u części osób ten kurs zaowocował. Na przykład był taki pan, który niedawno stracił wzrok, nauczył się brajla i teraz ćwicząc codziennie, jest już w stanie przeczytać sobie napisy na przyciskach w windach. 

e:mi:A w przypadku osób, które straciły wzrok czy istnieje jakiś  plan pomagający im w tej nowej sytuacji  i określa czego powinny uczyć się na początku.

AB: Teraz wszystko odbywa się na zasadzie projektów, czyli jak jest projekt – to możemy  (Polski Związek Niewidomych czy różne Stowarzyszenia i Fundacje, w tym nasza) przeprowadzać różne działania, a jak nie ma projektu, czyli nie dostaniemy dofinansowania – to nie. 

Ale w sumie ważniejszym problemem jest kompletny brak informacji. Osoby, które tracą wzrok, nie wiedzą dokąd mają się udać i nie wiedzą skąd się mogą o tym dowiedzieć. A powinny uzyskiwać taką wiedzę tam, gdzie trafiają najpierw, czyli u lekarzy okulistów, w szpitalach, na oddziałach okulistycznych. Niestety  panuje bardzo duży opór środowiska okulistycznego, optometryczneo i  optycznego wobec współpracy z takimi organizacjami jak nasza. I przez to brakuje  informacji.

Osoba, która idzie do szpitala, bo ma na przykład z jakiegoś powodu usunięte gałki oczne, powinna zostać poinformowana już w szpitalu o możliwościach pomocy. Taka osoba po operacji jest w traumie i często nie wie, co ma ze sobą zrobić. Nie przychodzi jej do głowy, żeby szukać wsparcia, a nawet jak przychodzi, to często sama już nie może szukać, bo nie jest w stanie samodzielnie bezwzrokowo korzystać z komputera. Pozostaje wtedy rodzina, ale jak rodzina nie dostanie jakiejś wskazówki, to też nie wie. 

e:mi:A czy w ramach  projektów, o których wspomniałaś, istnieje jakaś jednolita procedura dla osób, które straciły wzrok?

AB: Takiej jednolitej procedury nie ma, ale wszyscy przestrzegają tego, żeby na tych szkoleniach podstawowych był psycholog. Wsparcie psychologiczne jest bardzo ważne dla osoby, która traci wzrok. Jeśli chodzi o szkolenia praktyczne, to zazwyczaj zaczynamy od absolutnych podstaw, czyli j co to jest biała laska, jak ją trzymać i odbywa się to w czasie szkoleń ogólnych, a potem się przechodzi do szkolenia indywidualnego. Ale, tak  jak mówiłam, wszystko zależy od projektu, bo czasem może być tak jak w Bydgoszczy, w Ośrodku Polskiego Związku Niewidomych, gdzie mają turnusy dwutygodniowe dla osób niewidomych i ociemniałych i to jest takie kombo, w którym jest wszystko: czynności dnia, zajęcia kulinarne, brajl, projekt wsparcia psychologicznego. Ale ten turnus trwa tylko dwa tygodnie, ale  jest to zaledwie namiastka w stosunku do potrzeb.

e:mi: Wasze stowarzyszenie zajmuje się też szkoleniem dorosłych osób niewidomych, które mają ograniczoną samodzielność lub z jakiegoś powodu tą samodzielność straciły?

AB: Tak, jest kilka takich grup osób. Pierwsza grupa osób to taka, którym pogorszył się wzrok, powiedzmy, że były zawsze słabowidzące, ale coś tam widziały, a teraz całkiem straciły wzrok i muszą się nauczyć funkcjonować w nowych warunkach. Zdarzają się też takie osoby, ale niezmiernie rzadko (mieliśmy taką uczestniczkę na kursie letnim), które jeszcze bardzo dużo widzą, ale wiedzą, że stracą wkrótce wzrok i chcą się do tego przygotować.

e:mi: Jak rozumiem to trudna decyzja i trzeba być do tego przygotowanym psychicznie?

AB: Tak, to jest problem, bo z kolei teraz na kursie mamy panią, która jest słabowidząca, nie chce wziąć do ręki białej laski i mówi, że ma nadzieję, że umrze, zanim straci wzrok na tyle, że będzie musiała z tą laską chodzić.

Druga grupa to osoby, które były samodzielne, ale tę samodzielność utraciły. Przeważnie dzieje się to w wyniku nadopiekuńczych  rodzin. Na przykład ktoś był w szkole w  Ośrodku dla niewidomych i dawał sobie radę, ale po powrocie do domu rodzinnego wszystko się zmienia. Mieliśmy taką babkę na kursie latem, której rodzice tak ograniczyli samodzielność po powrocie z Ośrodka, że ona powiedziała, że teraz to ona ma jedynie wyuczoną bezradność i cieszy się, że w ogóle się zmotywowała i  przyjechała na kurs, bo to dało jej „kopa” i dzięki temu robi coś ze sobą. Bo umiejętności związane z samodzielnością, jak każde inne, nieużywane  zanikają.

Trzecia grupa, to osoby, którym się zmieniła sytuacja życiowa. Na przykład ja, jak się przeprowadziłam z Łodzi do Warszawy czy nawet jak się przeprowadzałam w ramach Warszawy, to też musiałam mieć zajęcia z orientacji przestrzennej po to, żeby nauczyć się nowej okolicy. Z takimi osobami już inaczej się pracuje, mają już  podstawy i  w ich przypadku szkolenie koncentruje się na nauce konkretnych tras i nowego otoczenia. 

Dobrze w takiej sytuacji uczyć się okolicy całościowo, a nie tylko trasy z punktu A do  B. Kiedyś tak się uczyłam i widzę, że to nie było dobre, bo co z tego, że nauczę się poruszać z jednego przystanku na drugi, a jak przystanek skasują lub przeniosą nawet o kilkadziesiąt metrów, to wtedy będę bezradna. Dlatego jak się uczymy metra, to uczymy się wszystkich wyjść na daną stronę albo przynajmniej tego, żeby wiedzieć, które gdzie prowadzą.

e:mi: Opowiedz  może teraz trochę o swojej edukacji: jak, gdzie i czego się uczyłaś?

AB: Jak ja się uczyłam, to wszystko wyglądało inaczej niż teraz. Jako dziecko niewiele się uczyłam, bo, pomimo że  pochodzę z rodziny bardzo fajnej, bardzo kochającej i bardzo wspierającej, to na początku (na szczęście potem jej to przeszło) była to rodzina bardzo wyręczająca. W związku z tym jako dziecko, zanim poszłam do podstawówki, byłam bardzo mało samodzielna. 

Chodziłam co prawda na takie zajęcia rewalidacyjne do Polskiego Związku Niewidomych w Łodzi, ale to były takie zajęcia manualne, a ponieważ byłam bardzo mało sprawna manualnie, to  wszystkie te czynności  były dla mnie problematyczne. 

Potem poszłam do szkoły podstawowej do Lasek  (Laski to Ośrodek dla Niewidomych pod Warszawą). Za moich czasów wydaje mi się, że mało tam się stawiało na samodzielność. Były dyżury: sprzątanie, pranie, przygotowywanie posiłków (śniadań, kolacji), ale nie było nacisku na to, żeby robić  te rzeczy samemu. Na przykład jak komuś było trudno kroić chleb, to ktoś inny, kto miał z nim dyżur, robił to za niego. Można tam było być osiem, dziewięć lat i się nie za wiele nauczyć, bo zawsze można było sprawić, że ktoś inny za Ciebie to robił, ktoś, kto jest w tym lepszy. Na przykład nie uczono nas w ogóle w szkole podstawowej jeść nożem i widelcem, każdy jadł, jak chciał. Ja na przykład do tej pory czuję, że nie robię tego perfekcyjnie, może nie tak jak zwierzęta czy rękami (śmiech), bo podstawowej kultury nas uczono, i wiadomo było, że trzeba użyć sztućców, ale  jednak można sobie było nabić kotlet na widelec i go gryźć.

 I to samo było z orientacją przestrzenną. Teren Lasek jest zamknięty i my, jako dzieci, przemieszczaliśmy się tam bez białej laski (zupełnie sobie tego teraz nie wyobrażam). A orientacji przestrzennej zaczynaliśmy się uczyć dopiero w liceum albo wtedy, jeśli ktoś po podstawówce zamierzał odejść z Lasek, to zaczynał mieć orientację z laską w 7 klasie szkoły podstawowej. I wtedy się dopiero zaczęło. Moja pierwsza instruktorka orientacji, z którą  wciąż mam kontakt, wściekała się na mnie i byłyśmy w wiecznej wojnie, bo okazało się, że ja nigdzie sama nie trafiam, bo dotąd wszędzie chodziłam z koleżankami. To było to samo, co z czynnościami dnia, jak ktoś miał lepszą orientację, to prowadził tego, co miał gorszą, więc nie motywowało nas to do niczego. I ta instruktorka kazała mi wszędzie chodzić z laską i bez koleżanek. Potem mi to oczywiście wyszło na dobre…

Później jak wróciłam do domu rodzinnego to miałam zajęcia z orientacji z PZN i z jakichś fundacji i poszłam do osiedlowego liceum i znowu się tak jakby cofnęłam, bo mieszkałam z rodzicami, którzy bali się mnie puszczać i wszędzie mnie odprowadzali. 

W którymś momencie wtrącił się nasz niewidomy sąsiad i spytał, dlaczego państwo prowadzą córkę, skoro ona może sama chodzić do szkoły. Wtedy ja, zainspirowana jego przykładem, zaczęłam chodzić do szkoły sama. Natomiast jeśli chodzi o takie czynności w domu, to wtedy było kiepsko, bo mama sama robiła śniadania, obiady i kolacje dla wszystkich. Bo, choć moja mama  jest kwalifikowanym instruktorem i bardzo dobrze pokazuje różne trasy, to do  kuchni nikogo nie dopuszcza i mówi, że to jest jej królestwo.  o

e:mi: To niestety dotyczy nie tylko rodziców dzieci niewidomych czyli  jedyna droga do samodzielności to próbowanie pomimo niepowodzeń?

AB: Tak, i dla osoby niewidomej dobrą rzeczą jest, jeśli tylko to jest możliwe, to wyprowadzenie się z domu rodzinnego, oczywiście nie na siłę, ale jak ja się wyprowadziłam do Warszawy z powodu pracy, to bardzo dobrze mi to zrobiło. Zaczęłam robić różne rzeczy, bo musiałam. Mama martwiła się jak to będzie, jak  dam sobie radę gdy zostanę sama. Wtedy odpowiedziałam, że jak będę musiała to  może lepiej, może gorzej, ale będę musiała wszystko robić sama. Nie powiem, żeby to było  perfekcyjnie, ale było zrobione, wystarczyło, żeby się najeść, ubrać, choć może nie wszystko pod linijkę. 

e:mi: A jak było z Twoją edukacją szkolną po Laskach, bo jak rozumiem w Laskach skończyłaś szkołę podstawową? 

AB: Tak, a później byłam w liceum ogólnodostępnym, czyli z osobami widzącymi na moim osiedlu rodzinnym w Łodzi, a później studia – Uniwersytet Łódzki. Na studiach to już nie ma innej możliwości, uczyłam się z widzącymi. Najpierw moje studia główne, czyli historia, potem podyplomowe z bibliotekoznawstwa,  a później jeszcze jeździłam do Poznania. 

e:mi: Jak dawałaś radę uczyć się i studiować z osobami widzącymi, czym to się różniło od nauki w Laskach?

AB: Przede wszystkim różniło się tym, że o wiele rzeczy musiałam  się sama zatroszczyć, bo brakowało podręczników i materiałów. Na przykład w liceum tylko część materiałów i podręczników była dostępna w brajlu, wypożyczałam je z biblioteki centralnej PZN, a resztę trzeba było różnie organizować. Nie miałam wtedy, tak jak teraz, komputera ze skanerem i udźwiękowieniem więc materiały czytali mi moi rodzice, głównie mama. Koleżanki też mi pomagały, miałam bardzo fajną klasę i fajną wychowawczynię. Teraz jest moda na integrację, na edukację włączającą i uważam, że to jest dobre, ale zawsze będę zdania, że przynajmniej te pierwsze lata, szczególnie szkoły podstawowej osoba niewidoma powinna skończyć w ośrodku po to, żeby mieć bazę. Bo żadna szkoła integracyjna nie da dziecku niewidomemu takiej bazy, żeby ono się nauczyło podstaw samodzielności: poruszania  się, wykonywania podstawowych czynności czy żeby nauczyło się brajla. Tak jest dużo lepiej, bo jak jest odwrotnie, to są tragedie. Opowiadała mi niedawno koleżanka, która jest w Laskach, że  przyszła dziewczyna do liceum i właściwie nie wiadomo co z nią zrobić, bo ona ma ukończoną szkołę podstawową, ale nie potrafi się sama ubrać, nie pisze czarnym drukiem, bo nie jest w stanie, brajlem nie pisze, bo nikt jej nie nauczył, przepychali ją z klasy do klasy, bo niewidoma, wszystko zaliczała pamięciowo.  No i teraz dopiero dali ją do ośrodka, bo dalej nie dało rady…

e:mi: Czyli brak tej podstawowej edukacji specjalnej dla osób niewidomych prowadzi do tego, że można zostać bezradnym pomimo bycia dorosłym i wykształconym?

AB: Tak, chyba że ma się tak zdeterminowanych rodziców jak pewna znajoma para. Oni wysłali swoje dzieci do szkoły ogólnodostępnej już do podstawówki (mają dwoje dzieci niewidomych), ale przeprowadzili się specjalnie do miejscowości, gdzie jest ośrodek dla niewidomych, żeby stamtąd mieć to wsparcie specjalistyczne. Sami też się dużo uczą: mama tych dzieci skończyła tyflopedagogikę, po to, żeby ich wspierać, a tata jest informatykiem i uczy się na temat udogodnień dla niewidomych, żeby je instalować i ich wspomagać. Ale to jest takie bardzo świadome podejście,

e:mi: Przy okazji jeśli chodzi o terminologię, wyjaśnij nam proszę co to jest tyflopedagogika

AB: Tyflo z greckiego to jest ślepy i wszystko, co jest tyflo związane jest z niewidomym, czyli tyflologia to jest nauka o niewidomych, a tyflopedagogika to jest nauczanie niewidomych i każdy, kto chce pracować w jakikolwiek sposób z niewidomymi (zwłaszcza być nauczycielem niewidomych), musi mieć skończoną tyflopedagogikę. Nawet ja, mając ukończoną historię ze specjalizacją pedagogiczną to, chcąc uczyć historii osoby niewidome, musiałam skończyć tyflopedagogikę.

e:mi: A jakie teraz są narzędzia wspomagające osoby niewidome w nauce?

AB: Przede wszystkim są to komputery z udźwiękowieniem, z programami udźwiękawiającymi. Był czas kiedy te programy były drogie, ale teraz jest program NVDA, który jest bezpłatny i dzięki temu wszystko, co jest na ekranie, poza grafiką ten program odczytuje, są też monitory brajlowskie, o których wspomniałam, są też notatniki brajlowskie, na których można robić notatki, a potem je przekopiować do komputera, można też coś z tego notatnika przesłać nauczycielowi. 

e:mi: No ale to wymaga znajomości brajla ?

AB: No tak, stąd myślę, że brajl jest w edukacji szkolnej potrzebny, a nawet niezbędny, oczywiście można nagrywać, ale jak się o tym dzisiaj przekonałyśmy, nagrywanie bywa zawodne… Są oczywiście nadal podręczniki brajlowskie. Jeśli chodzi o edukację akademicką, to obecnie istnieje taka ciekawa rzecz jak ABC (Akademicka Biblioteka Cyfrowa) i tym zarządza  (o ile się nie mylę) biuro do spraw studentów UW. Jest to baza książek, które są już zeskanowane, czyli przetworzone do formy elektronicznej, z których osoby niewidome mogą korzystać. Dzięki temu wszyscy nie skanują tej samej książki, a osoby niewidome mogą korzystać z tych zasobów za pomocą komputerów lub smartfonów czy monitorów brajlowskich. 

Jeśli chodzi o pomoce, to  są  jeszcze tyflografiki, czyli mapy dla niewidomych i globusy, są modele, ale my też używaliśmy do nauki wypchane ptaki czy zwierzęta. Nauka niewidomych musi opierać się na doświadczeniu, dotykaniu. 

e:mi: To może powiedz o tym, czym jeszcze (oprócz szkoleń którymi się zajmujesz) zajmuje się twoja Fundacja?

AB: Staramy się też zajmować udostępnianiem kultury. Zakładamy, że życie osób niewidomych nie kończy się tylko na tym, że mają być super samodzielne i, tak jak życie każdego człowieka nie kończy się tylko na pracy, ale też potrzebują kultury czy sportu. W ramach tych działań organizowane były spacery po ciekawych miejscach w Warszawie i okolicach, były wyjścia do teatru i kina na spektakle z audiodeskrypcją, czyli z dodatkowym komentarzem dla osób niewidomych. 

Na szkole letniej też mieliśmy ciekawe zajęcia kulturalne: warsztaty bębniarskie i spotkanie z żywą historią. Przyjechała grupa rekonstrukcyjna, która zajmuje się historią XVII wieku. Można było wszystkiego dotknąć i uczyli nas tańców z epoki. 

Jeśli chodzi o sport, to prowadzimy projekt Joga w okularach. W  ramach niego staramy się  „dawać raczej wędkę” niż gotowe rozwiązanie, bo mamy takie doświadczenie, że dając coś za darmo lub prawie za darmo, było to niedoceniane. Nie organizujemy w związku z tym zajęć dla osób niewidomych, ale szkolimy szkoły jogi, żeby były gotowe na ich przyjęcie. 

Nasza Fundacja zajmuje się też szkoleniem psów przewodników.

Od stycznia mamy też projekt Niewidomi liderzy widoczni aktywni, to jest projekt mający na celu włączenie osób niewidomych w działanie społeczeństwa obywatelskiego, żeby się stały aktywnymi obywatelami i angażowali się w życie swoich społeczności lokalnych, żeby na przykład potrafiły napisać interpelację, czy petycję. 

e:mi: Na koniec może powiedz co osoby widzące, mogą zrobić, żeby lepiej się komunikować  i rozumieć potrzeby osób niewidomych i słabowidzących?

AB: Kiedyś ktoś mnie zapytał na Niewidzialnej Wystawie, co może zrobić osoba widząca, żeby osoba niewidząca dobrze się czuła w jej towarzystwie? Odpowiedziałam, że traktować ją jak każdego innego człowieka, bo najważniejsze jest, nawet jeśli komuś pomagamy, żeby nie zgubić w tym drugiego człowieka. 

Wywiad przeprowadziła Dżemila Sulkiewicz.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności