Z pamiętnika wiejskiej przedszkolanki
Wszystkie opisane tu sytuacje miały miejsce naprawdę. Imiona i nazwiska zostały zmienione, lecz podobieństwo do wielu miejsc w Polsce wydaje się nieprzypadkowe.
Byłam kiedyś nianią. Wakacyjną fille au pair we Francji. Zostałam wybrana, ponieważ nie miałam jeszcze prawa jazdy, a że moja poprzedniczka rozbiła auto, taki brak uznano za mój największy atut. Obecnie jestem mamą i poznaję drugą stronę medalu.
Po co mi w ogóle niania?
Rejestratorka z prowincjonalnej przychodni nie potrafiła zrozumieć, dlaczego chcę zostawić dziecko z płatną opiekunką. Nie może pani skorzystać z pomocy babci albo cioci? – rzuciła z pretensją w głosie. Nie mogłam. Tak samo jak nie mogłam wejść do lekarza rodzinnego z dzieckiem na rękach, ponieważ trwała pandemia i ktoś uznał, że zdrowe dziecko po wyjściu od pediatry może stać się covidowym zagrożeniem, jeśli trafi do gabinetu po drugiej stronie korytarza. Zatęskniłam wtedy za Francją, gdzie matką i dzieckiem do szóstego roku życia zajmuje się lekarz PMI, czyli Protection Maternelle et Infantile. Eh!
Zostawienie dziecka z babcią, ciocią, dziadkiem lub wujkiem nie było w naszym przypadku możliwe, ponieważ oboje z mężem mieliśmy rodzinę albo zbyt daleko, albo zbyt schorowaną. Taki był efekt migracji i późnego rodzicielstwa powtarzającego się z pokolenia na pokolenie. We współczesnym społeczeństwie są to zjawiska dość powszechne, lecz reakcja rejestratorki pokazała mi, że na prowincji to jednak jesteśmy egzotycznym przypadkiem.
Na początku dość rzadko potrzebowałam pomocy niani, ponieważ miałam roczny urlop macierzyński. Później pracowałam nieregularnie i wystarczyło, jak niania pojawiała się raz lub dwa razy w tygodniu. Kiedy zostałam przedszkolanką, mogłam być z własnym dzieckiem w pracy. Wprawdzie nie zostało ono zapisane formalnie do grupy przedszkolnej, jak obiecywano mi w chwili zatrudnienia, lecz przez wiele miesięcy jego obecność nikomu nie przeszkadzała. Tak funkcjonowaliśmy do czasu, gdy mój konflikt z dyrektorką nabrał tempa i z dnia na dzień dostałam od niej zakaz przyjeżdżania do pracy z moim dwuipółletnim synem. Pełnoetatowa niania stała się wtedy koniecznością.
Niania z polecenia
Pierwszą nianię mamy z polecenia. Opiekuje się naszym dzieckiem od czwartego miesiąca życia. Jest cudowna! Odpowiedzialna, zaradna, towarzyska, dowcipna. Do tego zna gwarę, lokalne wierszyki i przyśpiewki, co dla mnie – przyjezdnej mamy – jest dużym atutem. Kiedyś mieszkała w sąsiedniej klatce schodowej, więc chętnie przychodziła nawet na godzinę lub dwie. Po naszej przeprowadzce na drugi koniec niewielkiego, lecz bardzo zakorkowanego miasta stało się to nieopłacalne.
Przez długi czas Ciocia Felcia, jak ją nazywamy, opiekowała się naszym dzieckiem tylko u nas w kawalerce. O nowym rozwiązaniu trzeba było pomyśleć, gdy podjęłam pracę online. Na opiekę u siebie w mieszkaniu niania nie chciała się zgodzić z powodu psa. Bo to taki ze schroniska – mówiła – nie wiadomo, jak zareaguje na dziecko. Upewniłam się, czy nie jest to czasem pretekst mający ukryć przede mną alkoholizm męża, mieszkanie zadymione papierosami lub inne tego typu problemy, po czym wróciłam do tematu. Rozumiałam, że pies może nie tolerować nowego członka stada i nie życzyć sobie dzielenia się uwagą swoich troskliwych opiekunów, jednak uznałam, że nie dowiemy się, co w psiej głowie siedzi, póki nie spróbujemy.
Okazało się, że pies i dziecko darzą się wzajemną obojętnością, za to nianię zachwyciła możliwość łączenia opieki nad niemowlęciem z codziennymi obowiązkami domowymi i życiem towarzyskim. Dla dziecka atrakcyjne było odkrywanie nowej przestrzeni i gdy je odbierałam, ciągnęło mnie za rękę i raczkowało w stronę sprzętu sportowego, widoku z okna lub innych odkryć, którymi chciało się ze mną podzielić. Mnie również podobało się to rozwiązanie, ponieważ niania i jej mąż przyjaźnili się z wieloma naszymi sąsiadami, których nie zdążyłam jeszcze poznać. W krótkim czasie mogłam się przekonać, kto u nich bywa, ponieważ wszyscy witali się z moim niemowlaczkiem, a on słał im promienne uśmiechy. O takim uspołecznieniu nawet nie marzyłam. Nadal nie traciłam czujności i przy każdej sąsiedzkiej pogawędce obserwowałam reakcje mojego maluszka, ale nie zauważyłam nic niepokojącego.
Ciocia Felcia to skarb. Nie ma jednak róży bez kolców.
Zawsze cieszyły mnie zdjęcia dziecka przesyłane w godzinach mojej pracy z dala od domu, lecz przeżyłam szok, gdy w pewien upalny dzień dostałam zdjęcie mojego bobaska śpiącego zupełnie nago. Takich zdjęć nie przesyłam nawet rodzinie, lecz z nianią nigdy o tym nie rozmawiałam, więc trudno w takiej sytuacji mieć pretensje. Po prostu zaczęłam mówić o różnych rzeczach, które wydawały mi się oczywiste, a niekoniecznie takie były.
W pewnym momencie nasza dalsza współpraca wydawała się niemożliwa, ponieważ Ciocia Felcia zamieniła pracę weekendową na tryb trzyzmianowy od poniedziałku do piątku. Słysząc jednak, że mam zamiar porzucić pracę z powodu zakazu przychodzenia do przedszkola z własnym dzieckiem, przekonała mnie, abym nie poddawała się jeszcze, bo ona akurat ma drugą zmianę, więc rano przyjedzie do nas, poczeka aż dziecko się wyśpi i zabierze je autobusem do siebie. Później ona pójdzie do pracy, a dziecko na 45 minut zostanie z jej mężem, od którego odbierze je mój mąż, ponieważ kończy pracę wcześniej niż ja.
Genialny plan! Dziecko było wyspane, zachwycone przejażdżkami autobusem, wychodziło poza sfeminizowany świat opiekunki-mamy i opiekunki-niani. Aż szkoda, że był to plan tylko na tydzień.
Niania z doświadczeniem
Ogłoszenie na facebookowej grupie dla Ukrainek przyniosło odzew szybki, choć nieliczny. Odpowiedziały dwie osoby.
Pierwsza była Galina, która już przez telefon opowiedziała mi o swoim doświadczeniu w pracy z dziećmi i podbiła stawkę godzinową o kilka złotych. Zaprosiłam ją na zapoznanie się z dzieckiem, domem i ze mną. Poinformowałam, że nie jemy słodyczy i raczej unikamy kontaktu z ekranami, ale za to nie boimy się żadnego bałaganu, piasku we włosach, poplamionych ubrań itp. Po krótkim wstępie zostawiłam ją na dwie godziny z dzieckiem, a sama zamknęłam się, żeby przygotować coś do pracy.
Poszli na spacer, po którym dziecko było wyczerpane i chciało zasnąć. Nie wpadłam w panikę, gdy usłyszałam jego płacz, gdy jednak nie ustawał przez 20 minut, poszłam zobaczyć, co się dzieje.
Dziecko leżało na łóżku i głośno płakało, a Galina siedziała obok niego z włączoną piosenką w smartfonie, zerkając na nie z ukosa. Nie przytulała, nie kołysała, nie głaskała. Być może doświadczenie w pracy z dziećmi na półkoloniach stępiło jej wrażliwość, a być może nigdy jej nie miała.
Po Galinie została w naszym domu tylko wyższa stawka, którą zachowałam dla wszystkich niań.
Niania niepełnoletnia
Swietłana zadzwoniła, aby polecić mi niepalącą i słabo mówiącą po polsku Marię. Masza miała 17 lat, młodsze rodzeństwo, mnóstwo energii i zero pewności siebie.
Zaprosiłam ją na próbę. Dziecko bawiło się z nią tak świetnie, że zapomniało pójść na nocnik. Mokre majteczki wrzuciła do pralki i zapytała mnie po powrocie, czy dobrze. Byłam wzruszona, a moje dziecko dopytywało, kiedy znowu do nas przyjdzie Masza i czy ja też mogę je podrzucić aż do sufitu.
Zostawianie dziecka na siedem godzin dziennie z niepełnoletnią nianią wydawało mi się ryzykowne. Przedyskutowałam z mężem różne ewentualności i doszliśmy do wniosku, że w razie jakiegoś wypadku system pomocy sąsiedzkiej powinien być wystarczająco skuteczny.
Kontakt z Maszą przypomniał mi, że w naszej rodzinie brakuje nastolatków. To też efekt powtarzającego się z pokolenia na pokolenie późnego rodzicielstwa, a dodatkowo również bezdzietności wielu naszych cioć, wujków i kuzynostwa.
Co ukrywa niania?
Pewien mężczyzna zapytał mnie, czy mamy w domu kamery, bo według niego zostawianie dziecka z nianią to ogromne ryzyko. Nie mamy kamer i nie zamierzamy ich montować. Nie chciałabym w pracy być stale obserwowana. Kiedyś na szkoleniu z planu daltońsiego usłyszałam, że kontrola zabija kreatywność i w pełni się z tym zgadzam.
Zamiast obserwowania nagrań z kamery wolę rozmawiać z moim dzieckiem. Ono naprawdę ma dużo do powiedzenia i to już w okresie niemowlęcym. Mówi słowami, uśmiechem, grymasem, spiętym ciałem. Trzeba je tylko słuchać.
Komunikujące się dziecko to najlepszy monitoring.
Dla naszej Cioci Felci pewną niezręcznością było, gdy dziecko zaczęło mi opowiadać, z kim rozmawia przez telefon. Absolutnie nie miałam o to pretensji, ale widziałam jej zakłopotanie. Nigdy nie zwróciłam jej uwagi z powodu nieumytych zębów, o co prosiłam, lecz od dziecka dowiaduję się o tym za każdym razem i proszę je, żeby samo przypomniało o tym Cioci.
Mój występek z czasów, gdy byłam nianią, wyszedł na jaw po wielu latach. Poszłam kiedyś na plażę z moimi dwoma chłopcami. Akurat był odpływ, ale my i tak chcieliśmy wejść do morza, a odpływ w Bretanii to nie żarty. W pewnym momencie zaczęliśmy grzęznąć w tak mulistym piachu, że pięciolatek ledwo dał radę z niego wyjść, a trzylatka z trudem wyciągnęłam i wyniosłam na brzeg. Do domu mieliśmy kawał drogi, więc cały muł na skórze zdążył zaschnąć. Przed domem spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że rodzice niedługo wrócą, a nasz wygląd świadczy o moim braku odpowiedzialności. Chwyciłam za wąż ogrodowy i wymyśliłam jakąś zabawę w polewanie się wodą. Gdy rodzice wrócili, nie było już śladu po błocie i moim strachu. Wiele lat później moi chłopcy opowiedzieli swojej mamie tę historię. Byli już nastolatkami, a z naszych wspólnych wakacji najbardziej zapamiętali legendę o Smoku Wawelskim i przygodę na Piekielnej Plaży, bo tak nazywało się to miejsce.
***
Szukając niani, miałam w głowie listę priorytetów i oczekiwań. W praktyce wielokrotnie przekonałam się, że w moim mieście niewiele osób jest zainteresowanych taką pracą, więc swoje oczekiwania musiałam zamienić na elastyczność i wyrozumiałość. Ostatecznie rozum ustąpił sercu: racjonalne przesłanki przemawiające za doświadczoną Galiną przegrały z urokiem szczerze zaangażowanej w zabawę Maszy.