#1 – Przedszkolanka nie pracuje, tylko się bawi 

Zofia Bielińska
0 komentarz

„Co to jest za praca, z szóstką dzieci siedzieć!” – tak dyrektorka podsumowała swoją ofertę, którą składała mi w ostatnich dniach sierpnia. Praca była od zaraz, bo tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego ktoś inny nagle zrezygnował. Poznałyśmy się 4 września, gdy koło szkoły paliła papierosa, oczekując na przybycie 44 uczennic i uczniów. Dokładnie tyle osób uczyło się w małej wiejskiej szkole, gdzie miałam zostać przedszkolanką. 

Przedszkolanką. Dokładnie tak się czułam. Nie żadną nauczycielką przedszkola czy nauczycielką wychowania przedszkolnego, tylko po prostu przedszkolanką. W moim nowym zajęciu nie było nic nobliwego, a stosunek dyrektorki do mojego stanowiska jeszcze bardziej to podkreślał. 

Jedną z zalet tej pracy była możliwość zabierania ze sobą własnego dziecka. Rozwiązywało to mój dylemat: zostać w domu z dzieckiem czy iść do pracy.

Ta praca była też dla mnie szansą na sprawdzenie w praktyce najbliższych mi poglądów pedagogicznych: Marii Montessori, Helen Parkhurst, Weroniki Sherborne, Janusza Korczaka. Mimo że od kilkunastu lat kręciłam się na różnych szczeblach edukacji, to jeszcze nigdy nie byłam wychowawczynią. Jeszcze nigdy nie byłam niezależną nauczycielką w pełni odpowiadającą za grupę. 

Zrobiłam szybki research na temat nowego miejsca pracy. Wieś ma mniej niż tysiąc mieszkańców, ale w ciągu ostatnich 20 lat liczba ta wzrosła o kilkanaście procent. Statystycznie są to ludzie dość zamożni, choć niezbyt wykształceni. Oprócz szkoły z oddziałem przedszkolnym jest tam remiza, kościół, jakiś hotel, kilka lokali gastronomicznych. Poza tym mnóstwo zieleni, przyroda na wyciągnięcie ręki. 

Przerażała mnie perspektywa 40 godzin tygodniowo z dziećmi bez żadnej pomocy przedszkolnej, ale skoro na koloniach dałam radę 24/24 h, to może i tutaj wytrzymam. Zresztą, wołałam spróbować i żałować, niż żałować, że nie spróbowałam.

Spodziewałam się, że przynajmniej połowa mojej szóstki dzieci będzie płakać z tęsknoty za swoimi mamami, dlatego własne dziecko postanowiłam oddać w pierwszych tygodniach pod opiekę niani. Edukacja jest relacją, więc przed wprowadzeniem do grupy swojej latorośli chciałam zaprzyjaźnić się z innymi dziećmi. To było dobre rozwiązanie. 

W pierwszym tygodniu płakała tylko trzyletnia Marlenka. Każdego dnia mniej, w piątek prawie wcale. Jak Marlenka już z uśmiechem żegnała mamę, tatę albo babcię, to płakać zaczęła Ania. Jej głośne zawodzenie raz trwało pół godziny. Grupa przyjęła to ze spokojem i względną obojętnością. Ja też, bo gdy nie podziałało przytulanie, pocieszanie, siedzenie w domku z koca i odwracanie, to pozostała mi obojętność. Zajęłam się innymi dziećmi, a trzyletnia Ania pozbawiona mojej uwagi sama się wyciszyła. 

Wrześniowego płaczu było niewiele i minął szybko, za to siusiu lało się obficie, zwłaszcza rano, jeszcze przed przyjściem sprzątaczek, które według dyrektorki miały mnie ratować w takich sytuacjach, tylko jak zostawić na 2 godziny zasikaną podłogę w sali, gdzie bawi się sześcioro dzieci? O tym nikt nie pomyślał, a ja walczyłam za pomocą papierowych ręczników i środka do dezynfekcji, który został chyba po pandemii. Po tygodniu zaprotestowałam. Zażądałam mopa. Dostałam go. Co za luksus w życiu przedszkolanki!

Z ciekawości zajrzałam na stronę GUS. Dowiedziałam się, że w roku szkolnym 2021/2022 w Polsce funkcjonowały 7463 oddziały przedszkolne, z czego prawie 5,6 tys. mieściło się na wsi. Zastanawiam się, jakie warunki są w innych oddziałach… 

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności