Że czytać warto… Tylko co? O liberaturze

Maria Drozdowicz
0 komentarze

            Że czytać warto, nikogo przekonywać nie trzeba. Potocznie mówimy, że czytamy książki, chociaż w rzeczywistości na wyrazy składają się litery. Je właśnie słyszymy w samej nazwie: literatura. Co by się więc stało, gdybyśmy naprawdę chcieli czytać książki?

            Z odpowiedzią na to pytanie przychodzi liberatura, zwana także literaturą totalną. Liber, po łacinie książka, stanowi rdzeń nazwy i wskazuje, na co należy położyć czytelniczy nacisk. Książek liberackich nie da się czytać inaczej niż w całości, to znaczy uwzględniając nie tylko słowa, lecz także ich rozmieszczenie, użytą czcionkę, rodzaj wybranego papieru, czy ilustracje towarzyszące tekstowi. Autorem byłby zatem w takiej sytuacji nie ten, kto „tylko” napisał słowa, tekst, powieść, lecz ten, kto od A do Z jest odpowiedzialny za wygląd dzieła. Książki, tak jak słowa, musiałyby zatem zacząć znaczyć; zadaniem czytelnika byłoby zrozumieć prezentowaną całość, podobnie jak rozumie wyraz „widelec”.

            Brzmi abstrakcyjnie? W rzeczywistości jest bardzo konkretne. Tak jak poezja konkretna, zwana też wizualną, w której znaczenie ma nie tylko treść wiersza – jego dodatkową warstwą semantyczną jest obraz, kształt, w który się składa. Podobnie rzecz ma się z liberaturą. Materialny egzemplarz książki przestaje być jedynie lepiej lub gorzej zaprojektowanym nośnikiem treści, stając się integralnym składnikiem dzieła, a niejednokrotnie także kluczem do jego odczytania. Warto obejrzeć, przeczytać, zrozumieć kilka przykładów.

            O zbiorach krakowskiej Czytelni Liberatury możemy się dowiedzieć z dostępnego na YouTubie filmiku, który po niej oprowadza, a po drodze pokazuje różnorakie liberackie realizacje. Przybierają one najróżniejsze formy, takie jak niezszyta powieść, zamknięta na luźnych kartkach w pudełku. Albo poemat zwinięty i schowany w butelce. Są jeszcze książki o trzech połączonych w nieoczywisty sposób okładkach (bo to dzieło trzytomowe), utwory rozwijające się w aleje albo pisane światłem, wyrazy pojawiające się i znikające, rozmieszczone na kartkach gładkich lub szorstkich, białych, czarnych lub kolorowych, wreszcie pociętych na wąskie paski. Dzięki innemu filmikowi można poznać również słynne liberackie Oka-leczenie autorstwa Zenona Fajfera i Katarzyny Bazarnik, twórców pojęcia liberatury i jej artystów zarazem. Istnieje również Ulica Sienkiewicza Radosława Nowakowskiego, Sto tysięcy miliardów wierszy Raymonda Queneau oraz wiele innych dzieł. Potencjał zdaje się niewyczerpany.

            Liberatura budzi różne reakcje czytelników i krytyków. Nie ma znaczenia, czy będziemy ją postrzegali jedynie jako literacki eksperyment, czy też narodziny nowej, poważnej formy sztuki. Istotny jest sam krok kreatywnego przekroczenia zastanych oczywistości i holistyczne podejście do wykonywanej pracy. Jest to dzieło, które uczy planowania i odpowiedzialności za ostatecznie uzyskany kształt. Być może warsztaty liberackie w szkołach lub twórczo-książkowe zabawy z dziećmi byłyby dobrym ćwiczeniem estetyczno-czytelniczym? To niewątpliwie świetny krok w kierunku swobodnej zabawy, wszak liber znaczy nie tylko „książka”, lecz także „wolny”.

Źródła:
ruj.uj.edu.pl/; www.youtube.com; dostęp: 23.012025.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności