Kto czyta, żyje podwójnie

Agnieszka Jarząbek
0 komentarz

Kto czyta, żyje podwójnie – tak Umberto Eco zapewniał o dobrodziejstwach czytania. W sukurs idą mu psychologowie, wskazując na poznawcze, emocjonalne i społeczne korzyści wynikające z tego doświadczenia/procesu. Wszak dobrze się myśli literaturą, która uczy – jak napisał prof. Ryszard Koziołek – pragnąć czegoś „innego”, wychodzić poza krąg codziennych przyzwyczajeń, poza rytuał wyznaczany bądź przez konwencję życia wspólnoty, bądź po prostu przez potrzeby ciała, które nam każe jeść, spać i tak dalej. Dlaczego w takim razie w roku 2021 aż 58% Polaków nie przeczytało ani jednej książki, a to i tak najlepszy wynik od kilkunastu lat? I jak w tym nałogowym nieczytaniu ma odnaleźć się polonista, dla którego literatura jest (powinna być?) jak powietrze. A przede wszystkim, jak sprawić, żeby jego uczniowie, tak bardzo przywiązani do kultury obrazu, uwierzyli, że czytanie może być fascynującą przygodą? Przecież kultura instant ze swoim upodobaniem do szybkości i natychmiastowości nie sprzyja lekturze, która wymaga czasu, skupienia i nie oferuje łatwej gratyfikacji. Dodatkowym utrudnieniem  jest nowa lista lektur szkolnych, zawierająca zbyt dużo tekstów archaicznych, niezwiązanych z doświadczeniami młodych ludzi. Ale temu akurat zagadnieniu poświęcono tak wiele słów, że nie miejsce ani czas na to, by w temat się zagłębiać.

Odwiedziny i symetrie.

Nie mam ani gotowej odpowiedzi, ani recepty na nieczytanie, ale za to mam przekonanie, że warto o uwagę młodych i ich miłość do literatury powalczyć. Od zawsze pracowałam z młodzieżą licealną, więc do tej rzeczywistości się odniosę. I muszę się przyznać, że pracuję z młodymi ludźmi  z dużym kapitałem kulturowym, nałogowych “nieczytaczy” jest wśród nich niewielu, więc jestem w niemal komfortowej sytuacji.

Nie jest żadnym odkryciem, że podstawą uczenia jest relacja – to most, pośrodku którego spotykają się światy ucznia i nauczyciela. O tę relację nie jest łatwo, zwłaszcza, gdy uczestników interakcji dzieli nie tylko rola społeczna, ale i wiek (tak jak jest w moim przypadku). Ale bez niej lekcja jest udręką dla obu stron. 

Początkiem tejże relacji są odwiedziny i rewizyta. Warto na początku pierwszej klasy poprosić uczniów, aby opowiedzieli o swoich ulubionych tekstach kultury, przynieśli stylizowane zdjęcie z książką, z wykorzystaniem charakterystycznego dla niej motywu lub scenerii.  Takie proste działanie daje nauczycielowi wyobrażenie, z kim będzie się spotykał na lekcjach literatury przez najbliższe cztery lata. Pozwala mu także doskonalić swoje kompetencje kulturowe, po prostu być na bieżąco z tym, co interesujące, istotne dla młodych. A potem warto ich zaprosić do swojego świata-biblioteki, aby pokazać swoje fascynacje. Takie wizyty nabrały nowego wymiaru, gdy w miesiącach uczenia on line prowadziłam lekcję z domowej biblioteki. Wydaje mi się ważne, aby widzieli, że polonista lubi czytać, że literatura ma dla niego znaczenie nie tylko zawodowe. 

Warto na bieżąco dzielić się swoimi odkryciami, tym, co wartościowego ukazało się na rynku wydawniczym; pokazać, gdzie można szukać informacji. Polecam swoim uczniom między innymi: bigbookcafe, krytycznymokiem, taktoczytam czy rekomendacje Michała Nogasia i dwutygodnik. Zresztą oferta podcastowa jest w tej chwili imponująca. Podaję nazwy grup na fb, które skupiają miłośników literatury, choćby: 52 książki, Niestatystyczny.pl, Wącham książki (nie ma to jak zapach farby drukarskiej, nałogowi czytelnicy to wiedzą). Wspólnota zawsze jest dodatkową motywacją i miejscem wymiany poglądów. 

Przy różnych okazjach „podglądamy” też biblioteczki intelektualnych autorytetów (tak, młodzież takie ma!), choćby wtedy, gdy przy okazji słuchania wykładu o Immanuelu Kancie (zresztą znakomitym) oglądaliśmy  i wspólnie komentowaliśmy księgozbiór prowadzącego, rozpoznając tytuły po okładkach.  

I wtedy –  niekiedy rodzi się moda na czytanie. 

Nieco inaczej sprawa się ma z lekturami. Wszystko, co narzucone, zwykle budzi opór. Problem narasta, gdy barierą staje się język (staropolski lub stylizowany), tematyka, daleka od doświadczenia uczniowskiego, i objętość – świadomie nie podaję tytułów. Takich utworów – wyzwań dla uczniów jest całkiem sporo, ale to nie znaczy, że należy z nich rezygnować, za to warto je jakoś „zareklamować”. W tej kwestii niezawodne są memy, których zrozumienie wymaga znajomości kulturowego kontekstu lub  piosenki nawiązujące do klasyki. Można, w zależności od upodobań uczniowskich, przed omawianiem Wesela posłuchać w klasie piosenek Marka Grechuty, utworu Kapitan Polska zespołu Lao Che czy wspomnieć, że Wyspiański to prapradziadek Sokoła. Zwykle działa. Dzięki Piotrowi Szwedowi – łódzkiemu nauczycielowi i dziennikarzowi   (dwutygodnik.com) odkryłam dydaktyczny i właśnie „reklamowy” potencjał polskiego rapu. Oczywiście trzeba roztropnie dobierać teksty, omijając te porażające wulgarnością, ale naprawdę znakomicie się sprawdzają, czy przy wspomnianym Wyspiańskim (Turoń  –  rapera donGURALesko), czy przy okazji poezji barokowej –  Vanitas – zespołu PRO8L3M. Sposobności jest wiele. Jeszcze skuteczniejsza jest owa reklama, gdy – po omówieniu lektury- przygotowują ją sami uczniowie, z myślą o następnych rocznikach.

Łatwiej też nawiązać rozmowę o trudnych tekstach, jeśli odwołamy się do ich rzeczywistości i doświadczeń. Inaczej przebiega lekcja o Odzie do młodości, którą poprzedza omówienie tekstów o pokoleniu Z ( „płatków śniegu”), inaczej przyglądają się Werterowi, gdy mają postawić solidną diagnozę z propozycją leczenia, i mają za sobą lekcję o problemach współczesnej młodzieży. Co ciekawe, co roku słucham, że Cierpienia młodego Wertera to „okropna powieść”, a w następnych latach chętnie do niej wracają. 

Tak więc w tej codziennej rozmowie o literaturze najważniejsze jest to, by  nie narzucać osądów, docenić odwagę polemiki, oczywiście, jeśli stanowisko jest uzasadnione. Tylko ten, kto nie przeczytał, nie ma prawa do własnego zdania, a czytając streszczenia i zwykle złej jakości opracowania internetowe – rezygnuje z intelektualnej autonomii (chyba że umie je poddać krytycznej analizie). 

Oswoić poezję, zaczarować rzeczywistość…

Poezji boją się wszyscy, bo szyfruje, zamiast mówić wprost, bo szkolna analiza składa się z paralelizmów składniowych, oksymoronów i echolalii. Bo podmiot, kwartyna i daktyl, a na koniec – matura. Nie walczę ze szkolną analizą, bo potrafi być też ekscytująca jak badanie funkcji, ale pozwalam sobie na luksus czytania wierszy na lekcji bez komentarza. Chciałabym bardzo, żeby moi licealiści, w większości matematycy i przyrodnicy,  dostrzegli ową „przyległość” poezji i życia, że to właśnie poezja jest najbliżej człowieka i jego spraw. Że nic tak jak poezja nie wyraża  pojedynczości i osobności każdego z nas. I że proza życia i poezja nie tyle się uzupełniają, co przenikają – tak jak w Patersonie, w którym w pudełku śniadaniowym obok muffinki leży podobizna Dantego. Inaczej wstaje się rano, jeszcze po ciemku, gdy ma się w pamięci Przesuwa się, przegwieżdża Mirona Białoszewskiego i jego obraz świtu – kolejnych narodzin świata. A dzięki jego Obierzynom obieranie ziemniaków staje się podróżą wokół księżyca. To jest właśnie czarowanie świata za sprawą poezji – nb. znakomity pomysł na taką lekcję można znaleźć na blogu (link). Kilka dni temu czytaliśmy Przebudzenie Leopolda Staffa, znany wiersz o trudnym poranku i niemożności znalezienia butów i siebie. Był poniedziałek, niedługo po 8:00, lekcja online. I komentarz uczennicy: psorko, to tak jak ja dziś rano. O takie interpretacje mi chodzi. Albo wtedy, gdy czytając Koniec wieku XIX czy Albatrosa, uczniowie wykorzystują swoją wiedzę z nauk przyrodniczych, dywagując o zwyczajach albatrosów albo obliczając siły, jakie działają na mrówkę, która mierzy się z pociągiem w pędzie. W czasie takich lekcji mam poczucie solidnie zbudowanego mostu, o którym wspomniałam wcześniej, i że jestem na właściwym miejscu.

Nie być jak starcy z Ludzi bezdomnych.

Taka obawa prześladuje mnie od jakiegoś czasu, w końcu za mną 30 lat pracy. I choć o tej powieści Żeromskiego dawno z uczniami nie rozmawiałam, mam w pamięci owych starców, którzy z zazdrości o młodość Judyma sabotowali wszystkie jego pomysły, także te sensowne. Słowem: co zrobić, by się nie zasiedzieć, nie skostnieć, nie popaść w rutynę. Mam kilka, jak dotąd skutecznych, sposobów. Po pierwsze, samemu być uczniem, szkolić się, studiować; nieoceniona w tej kwestii jest choćby  szkolaedukacji.pl. Po drugie, współpracować z innymi nauczycielami, nie tylko w szkole, ale i na forach społecznościowych. W miesiącach pandemii liczne grupy facebookowe dawały wsparcie nie tylko dydaktyczne, ale i psychologiczne. Nauczyciele bardziej biegli w nowoczesnych technologiach dzielili się swoimi materiałami lub przeprowadzali nieodpłatnie szkolenia z genuinely, canvy, wakeley. To było prawdziwe polonistyczne pospolite ruszenie. Użytkownikom fb polecić mogę zwłaszcza grupy: Budzący się poloniści. Matura 2023 – język polski dla nauczycieli. Polonistyczna grupa wsparcia dla nauczycieli szkół ponadpodstawowych. W plikach tych grup nauczyciele przedmiotu nadal mogą znaleźć bardzo dużo cennych materiałów.  Bardzo wiele też zawdzięczam autorkom blogów: nieprzecietnelekcje, kreatywnypolonista, zakreconybelfer, zapiskipolonistki. Ich inspirujące pomysły to skuteczne antidotum na wypalenie zawodowe. 

Po trzecie, być na bieżąco – tak wiem, to marzenie ściętej głowy. Niemożnością jest przeczytanie wszystkiego, co ukazuje się na rynku i co jest wartościowe, ale warto spróbować. I znajdować sposób, by te nowości wprowadzać na lekcje, choć we fragmentach.

I po czwarte, słuchać innych, także młodych. 

I jeszcze na koniec

W serialu z lat dwutysięcznych Boston Public jeden z nauczycieli pracujących w dużej publicznej szkole uznał, że o sukcesie i skuteczności nauczyciela decyduje aparycja i metryka. Ja mam cichą nadzieję, że można braki w tej kwestii uzupełnić wiedzą i sympatią do tego zawodu 🙂

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności