Ławeczki szkolne. Identyczne. Każda z plastikowym, wąskim blatem. No może różniące się jedynie kolorem metalowych nóg i wieszaków na plecaki. Kolory zresztą nierzadko z lekka odstraszające, choć z przerażeniem trzeba stwierdzić, że jednocześnie stanowiące w dużej mierze o wystroju sali. Wszystkie stoją rzędami frontem do tablicy. (Skąd my to znamy? Zadaję to pytanie czytelnikom, którzy dziś mają 40, 50, 60 lat… Podobne odniesienia do przeszłości, oprócz kiosków Ruchu i nielicznych już naprawdę dworców PKS, w zasadzie trudno dziś odnaleźć…)
To wszystko, oczywiście, w trosce o dobro naszych dzieci i ich zdrowego dojrzewania. Z przodu miejsca przeznaczone dla tych, którzy jeszcze nie dość urośli, by móc schować się za kolegami. Siedzą tam, gdzie zgodnie z tabelami wzrostu pozwalają im na to specjalnie wyznaczone komisje.
Nie mają znaczenia ich relacje, przyjaźnie, wspólne zainteresowania, preferencje, chęć działania w grupie. Ich zadaniem jest bycie grzecznym, patrzenie na tablicę, odzywanie się tylko wtedy, gdy są zapytane i niewychylanie się zbytnio poza z góry ustalone ramy.
Nie mieszczą się w nich? Oj, to nie dobrze! Prawdopodobnie cierpią na jakąś trudną do zdiagnozowania chorobę. Ale z tym też sobie poradzimy! Przecież mamy specjalnie powołane zespoły orzekające oraz stosowne tabele z opisem prawidłowych zachowań oraz tych, które wykraczają poza normę.
Dokładnie wiadomo, co Jaś w tym wieku powinien już umieć, jak się zachowywać, jak reagować, jak do kogo zwracać i czym się interesować. Nie zgadza się coś? Nie ma problemu, tu coś nagniemy, tam podciągniemy, a jeszcze w innym miejscu po prostu wybijemy z głowy lub – delikatnie mówiąc – zastosujemy takie metody wychowawcze, które sprawią, że zacznie lubić to, co powinien, uczyć się tego, co mu się z pewnością przyda, i zachowywać tak, żeby nie było nam wstyd przed ludźmi…
A jaki jest prawdziwy efekt tych wszystkich zabiegów? Dzieciaki smutne, nieobecne, uciekające w nierealny świat, bez kontaktu z rodzicami i kolegami, coraz częściej popadające w depresje, nieinteresujące się światem, niemające planów, pomysłów, idei.
Odkąd istnieje szkoła w takim wydaniu, o jakim mówimy, szeregi nauczycieli i pedagogów głowią się nad tym, w jaki sposób zniwelować w niej agresję, niezdrową rywalizację i wszelkiego rodzaju zachowania, których nie obserwujemy nigdzie indziej. Problem polega na tym, że szkoła jest jedynym miejscem “w przyrodzie”, w którym umieszczamy razem ludzi w tym samym wieku. Nigdzie indziej takie zjawisko nie występuje. Co ono powoduje? Rzecz jasna, bardzo silną konkurencję i wszelkie konsekwencje z nią związane.
A MOŻNA INACZEJ…
Pierwsze piętro w starej kamienicy na Starówce w Bielsku Białej. Jedna duża sala, kuchnia, przedpokój, mały pokoik. Przyjemny nastrój. Małe lampki ustawione na luźno rozstawionych stołach, dające każdemu, oprócz światła, odrobinę intymności. Wygodne krzesła. Regały zrobione ze skrzynek na jabłka. Czerwona pufa zachęcająca, by zmieniać pozycję. Wiklinowy parawan pozwalający schować się i być niewidocznym. Kolorowe poduszki zapraszające, by usiąść na szerokich, drewnianych parapetach i zatrzymać wzrok na stukających po kamiennym chodniku przechodniach. Pod ścianą kanapa – przydatna choćby wówczas, gdy zaproszony gość przyjeżdża z daleka.
W kuchni zapach mielonej kawy i zaparzonej herbaty. To najlepsze miejsce, gdy ktoś z młodych uczniów MONTESSORI OPEN SPACE chce porozmawiać ze swoim tutorem.
W małej sali obok spotykają się rodzice na warsztatach wychowawczych czy tutorzy z innych miast w Polsce na spotkaniach służących pracy nad koncepcją klas LED (licealnych klas edukacji domowej). To świetne miejsce także na zajęcia z kaligrafii, warsztaty Montessori, tutoringu i wszelkiego rodzaju spotkania nie tylko dla uczniów, nauczycieli czy rodziców.
A gdzie są nasi młodzi uczniowie? Pracują w ciszy, codziennie, od 9.00 do 13.00, z przerwą na grę planszową, rozmowę czy jedzenie. Każdy planuje swój czas według swoich potrzeb, możliwości czy zainteresowań. Każdy wybiera sobie miejsce i decyduje, nad czym dziś pracuje. Niektórzy uczą się, słuchając ulubionej muzyki na słuchawkach, wszyscy zaś korzystają z komputerów, telefonów, tabletów – i tego wszystkiego, co pozwala rozwijać horyzonty i wychodzić poza wyznaczony odgórnie program nauczania.
Na tym etapie kształcenia nauka w ramach edukacji domowej wiąże się z wyzwaniem wzięcia na siebie całej odpowiedzialności za własną naukę i wymaga dobrej organizacji czasu, zaplanowania i rozłożenia materiału obowiązkowego oraz zdawania egzaminów. Tutaj jest miejsce, aby tego się uczyć i doświadczać. Pomoc ze strony tutora oraz możliwość konsultacji z nauczycielami różnych przedmiotów bardzo w tym pomagają. Wspólne wyjścia i spotkania z ciekawymi ludźmi oraz wizyty w inspirujących miejscach stanowią wielką pomoc w rozwijaniu talentów, pasji i zainteresowań.
Okazuje się, że pracując w ten sposób, młodzież ma czas na zajęcia, które w tradycyjnej szkole wobec konieczności spędzania w niej (lub nad zadaniami domowymi) większości dnia zawsze byłyby drugorzędne lub powodowałyby nieprzyjemne konsekwencje w postaci złych ocen i problemów w szkole. To takie aktywności jak sport, kino, spotkania, dodatkowa praca zarobkowa, podróże, pisanie blogów, nagrywanie podcastów, zajęcia muzyczne czy artystyczne.
Młodzi ludzie połączeni w jedną grupę, będący w różnym wieku, nastawieni są przede wszystkim na współpracę. Kooperacja jest podstawową cechą szkół, w których zdobywamy się na odwagę łączenia dzieci różnowiekowych pracujących ze sobą w zespołach na co dzień. Każdy znajduje właściwą dla swojego wieku, umiejętności, wiedzy i możliwości pozycję w grupie. Do różnych zadań dobierają się osoby o różnych cechach i predyspozycjach. To naprawdę fantastyczne doświadczenie. które wielu z nas znane jest dopiero z dorosłego życia. Warto zaproponować je naszym dzieciom. Może stać się bezcenne dla nas w niedalekiej przyszłości, gdy okaże się, że ich pomysły i rozwiązania popchną ten świat do przodu.