Czy da się przeegzaminować z przedsiębiorczości? Chyba nie, a jeżeli tak, to rolę egzaminatora odgrywa po prostu życie. Jednak, jak to w naszej edukacyjnej rzeczywistości bywa, wyobraźnia urzędników przerosła nas wszystkich i mamy od lat przedmiot w szkole pod nazwą Podstawy Przedsiębiorczości. Jeden rok, raz w tygodniu, zwykle w klasie pierwszej szkoły średniej.
W sumie może i racja, według słownika przedsiębiorczy oznacza kogoś „podejmującego inicjatywę, energicznego i skutecznego”. Patrząc na to z perspektywy systemu tzw. „edukacji”, może ktoś z właściwego ministerstwa słusznie ocenił, że w czasie dwunastu lat pobytu naszych dzieci w szkole faktycznie nie ma miejsca na ich inicjatywę ani przestrzeni na energiczne i skuteczne działanie. 37 godzin lekcji oczywiście wypełni tę lukę. W czasie pozostałych około 13500 godzin pobytu w szkole można spokojnie poświęcić się słuchaniu, ćwiczeniu i szukaniu właściwych odpowiedzi na postawione pytania. I już powinniśmy być spokojni, w czasie dwunastoletniego cyklu nauczania 0,27% procent zajęć poświęcamy na uczynienie naszych pociech przedsiębiorczymi. O to, na ile te zajęcia mają charakter teoretyczny, a na ile praktyczny, warto podpytać aktualnych licealistów. Z moich rozmów z uczniami wyłania się raczej „smutnawo-niskodynamiczny” obraz lekcji PP.
Zwolennicy systemu mogą zaprotestować, twierdząc, że współczesna szkoła jest cudowną przestrzenią rozwijającą inicjatywy naszych dzieci i tylko czekającą na przejawy ich zaangażowania. Może tak oczywiście się zdarzyć, ale w proporcjach odzwierciedlających liczbę godzin przedmiotu PP w stosunku do innych lekcji. Oczywiście nie widzę tu żadnej korelacji, bardziej podaje w wątpliwość fakt otwartości szkoły na przedsiębiorczość uczniów.
O to, na ile te zajęcia mają charakter teoretyczny, a na ile praktyczny, warto podpytać aktualnych licealistów. Z moich rozmów z uczniami wyłania się raczej „smutnawo-niskodynamiczny” obraz lekcji PP.
Dla mnie wprowadzenie przedmiotu Podstawy Przedsiębiorczości stało się fantastyczną okazją do rozmów z uczniami zdającymi końcoworoczny egzamin. Do tych rozmów uprawnia mnie – od strony teoretycznej – ukończona przed 28 laty Szkoła Główna Planowania i Statystyki i podyplomowe studia pedagogiczne na UW, a od strony praktycznej – fakt prowadzenia od 21 lat własnej działalności gospodarczej.
W naszym liceum w ciągu ostatnich ośmiu lat spotkałem się na egzaminach z Podstaw Przedsiębiorczości z ponad 200 licealistami uczącymi się w ramach edukacji domowej. Bardzo lubię te egzaminy i niecierpliwie czekam na kolejne okazje do spotkania z moimi uczniami. Chcę w tym artykule przedstawić wnioski dotyczące przeprowadzonych rozmów, największe zaskoczenia, inspiracje, trendy pojawiające się w uczniowskich wypowiedziach.
Egzamin składa się z dwóch części, pierwsza, czyli pisemna w dużej mierze sprawdza poziom opanowania teoretycznych podstaw programu. Najciekawszą i najważniejszą dla mnie częścią egzaminu jest rozmowa, która trwa od 30 minut do godziny. Każdy z egzaminowanych jest proszony już we wrześniu, aby na egzamin przyniósł przygotowane samodzielnie materiały, biznesplan, inną niż podręcznik ciekawą lekturę, własne produkcje (filmowe, koszulki, fotografie etc.).
Historie spotkań podzieliłbym na kilka kategorii. Pierwsza dotyczy uczniów, którzy faktycznie pomimo młodego wieku (17-18 lat) rozpoczynają własną działalność gospodarczą, czasami pod skrzydłami formalnymi (rzadziej: finansowymi) rodziców. Jeden z uczniów gra w zespole muzycznym. Nie mógł znaleźć miejsca na próby, wszystkim przeszkadzał hałas związany z tego typu aktywnościami. Postanowił znaleźć miejsce, które dało się zaadaptować na studio muzyczne. Okazało się, że zapotrzebowanie jest na tyle duże, że jeszcze zarobią na tym, wynajmując je innym muzykom w potrzebie. Są osoby zakładające firmy kurierskie, oferujące usługi filmowe i fotograficzne, realizujące własne projekty biżuterii chrześcijańskiej, tworzące aplikacje na telefony. Innymi słowy: będące w trakcie realizacji własnych inicjatyw biznesowych.
Druga grupę charakteryzuje traktowanie samej edukacji jako „pewnego typu działalności gospodarczej”. Uważają, że muszą to przejść, możliwie jak najefektywniej, nie tracąc czasu na zbędne zajęcia. Potrzebują planu działania, muszą sami podjąć decyzję dotyczącą priorytetów, odpowiedzieć sobie na pytanie, czego i na jakim poziomie chcą się nauczyć. Uczniowie opierają się zwykle o autorytet swojego rodzica, znajomego prowadzącego firmę, trenera uprawianego sportu etc. Często te osoby proszą o bardzo konkretne informacje dotyczące minimum wymaganego z danego przedmiotu.
Jedna z uczennic pasjonowała się literaturą angielską, szlifowała język i czytała książki w oryginale. Przygotowywała się na niektóre przedmioty na poziomie dopuszczającym, nie chcąc tracić czasu na rzeczy, które w tym momencie wydawały jej się zbędne. Niektórych nauczycieli (szczególnie tych uczących „odpuszczonych” przedmiotów) takie działania bulwersowały. Ona jednak podejmowała bardzo świadome decyzje, z przedmiotów, które je interesowały otrzymywała szóstki, nie jest to proste na poziomie rozszerzonym. Była w swoim żywiole, chciała w wybranej dziedzinie zostać naukowcem. Gdy ją zapytałem, co będzie jak zmienią jej się zainteresowania, odpowiedziała, że wtedy nauczy się nowych rzeczy – przecież umie się uczyć.
Absolwent naszej szkoły podstawowej, gdy poszedł do liceum w jednym ze śląskich miast, po kilku miesiącach stwierdził, że nie ma czasu na przebywanie w szkole ze względu na swoją pasję, jaką jest pisanie tekstów piosenek i granie w zespole. W szkole pojawiał się na wszystkich sprawdzianach, z których otrzymywał oceny bardzo dobre. Zauważył, że w domu nauczy się szybciej i lepiej przygotuje się do sprawdzianów. Popołudnia przeznaczał na działalność literacko-artystyczną. Oczywiście w szkole wybuchła afera pod tytułem „bo frekwencja”, a on po prostu wziął sprawy w swoje ręce. To nie jest przykład z sali egzaminacyjnej, ale sprzed 10 lat, gdy edukacja domowa nie była jeszcze traktowana jako alternatywa w takich sytuacjach.
W tej grupie często znajdują się uczniowie bardzo dobrzy, a nawet wybitni. Mają swój plan pracy, potrafią się dyscyplinować i organizować, często po prostu lubią się uczyć. Część z nich nie wie, kim chciałaby być, ale zadają sobie to pytanie, krytycznie oceniają obecny system edukacyjny i szukają własnych rozwiązań.
Kolejna bardzo liczna grupa to licealiści nastawieni na realizację określonego celu, marzenia. Są wśród nich uczniowie planujący zostać lekarzem, zawodniczką w pływaniu, narciarstwie alpejskim, kick boxingu, instruktorem survivalu, filmowcem, reformatorem edukacji (tak, jest taki jeden), konstruktorem pojazdów opancerzonych, filozofem, filologiem angielskim, właścicielem szkoły jeździeckiej, weterynarzem. To, co dla nich charakterystyczne, to fakt, że już na poziomie licealnym podejmują dodatkowy wysiłek pozwalający na realizację tego zamierzenia. Trenują w profesjonalnych klubach, biorą udział w międzynarodowych zawodach, są specjalistami w swoich dziedzinach, osiągają sukcesy w olimpiadach dotyczących wybranych dziedzin wiedzy, pracują w stadninach, zajmują się zwierzętami w schroniskach itd. Nie czekają na rozwój wydarzeń, już wprowadzają w czyn swój pomysł na życie.
Część uczniów decyduje się na bardzo ciekawe, nietypowe przygotowanie do egzaminów z Podstaw Przedsiębiorczości. Chyba do końca życia zapamiętam egzamin, na który uczennica przygotowała materiał do dyskusji o zasadach, jakimi kieruje się fikcyjna rasa kosmicznych kupców z serialu „Star Trek”, nazywających się Ferengi. Rasa ta ma zestaw Zasad Zaboru Ferengi składający się z ponad 250 punktów typu: „Nigdy nie stawiaj przyjaźni ponad zyskami”. Na podstawie wybranych kilkunastu zasad przedstawionych w prezentacji dokonywała oceny i stopnia zagrożenia istnienia tych reguł w naszych realiach, a także faktycznej akceptacji przez niektóre współczesne środowiska zasad Ferengian. Oczywiście możecie się domyślać, że nasza bohaterka była wielką fanką serialu „Star Trek”.
Uczniowie, którzy wcześniej to zgłoszą, mogą w czasie egzaminu rozmawiać o wybranej i zaakceptowanej przeze mnie (muszę zdążyć ją przeczytać) książce. Dzięki takiej formule rozmawiam na egzaminie z osobami, które w pewnych obszarach wiedzy o przedsiębiorczości, muszą opanować większą i trudniejszą wiedzę niż z podręcznika. Ciekawe są powody, dla których podejmują się trudniejszej, aczkolwiek ciekawszej dla nich formy przygotowań. Interesująca była rozmowa o książce „googlowego” kadrowca, Laszlo Bocka Praca rządzi. Chłopak w czasie spotkania przyznał, że czytał tę książkę, myśląc o zatrudnieniu ludzi w siłowni, którą planował otworzyć. Druga książka, o której rozmawiałem z dwojgiem uczniów, to Odważne rozmowy Susan Scott. Głębokie i uważne przyjrzenie się znaczeniu umiejętności i odwagi mówienia prawdy oraz podejmowania niewygodnych tematów zarówno w miejscach pracy, jak i rodzinach, przestrzeniach służby społecznej. Rozmowy i książki zapamiętałem, myślę, że ci młodzi ludzie także.
Chyba do końca życia zapamiętam egzamin, na który uczennica przygotowała materiał do dyskusji o zasadach, jakimi kieruje się fikcyjna rasa kosmicznych kupców z serialu „Star Trek”, nazywających się Ferengi.
Są też uczniowie zdający egzamin z przedsiębiorczości na sali egzaminacyjnej, gdzie dzielą się doświadczeniem dojrzałego, czasami przedwczesnego, wejścia w dorosłe życie. Uczniowie muszą po prostu pracować, aby pomóc rodzicom albo samodzielnie się utrzymać, dwóch egzaminowanych osiemnastolatków mieszkało już na swoim, jeden nawet podjął rolę pogodnego i zaradnego męża oraz ojca. W czasie rozmów nie narzekali, opowiadając, dlaczego tak się stało. Wychodząc z domów spod opieki rodziców, podejmowali wyzwanie odpowiadania za swoje i cudze życie. Po takich spotkaniach śmiesznym wydaje się pytanie „Jaką ocenę im postawić?”.
Dużą grupą, stanowią uczniowie podejmujący się zadań w rozmaitych organizacjach społecznych. Mam tu na myśli głównie harcerzy, w tej grupie wiekowej to przede wszystkim instruktorzy. Inni pracują jako wolontariusze w schroniskach dla zwierząt, klubach żeglarskich, muzeach, wspólnotach religijnych, dziecięcych zespołach tanecznych. Osoby te charakteryzują się wysokim poziomem wiedzy i umiejętności organizacyjno-logistycznych zarówno na poziomie teoretycznym, jak i praktycznym, potrafią samodzielnie zorganizować i przeprowadzać duże akcje społecznościowe.
Oczywiście jest też grupa uczniów, którzy po prostu starają się zdać ten egzamin, ciężko im powiedzieć coś o swoich planach, zamierzeniach, a co za tym idzie – pomysłach na realizację. Wśród nich zdarzają się ludzie niemający pojęcia o jakiejkolwiek ekonomizacji życia, a nawet obnoszący się tym jako powodem do pewnej dumy z bycia „ponad tym wszystkim”, nieusiłujący nawet zreflektować się, że nasze decyzje kosztują nasz lub czyjś czas bądź pieniądze.
Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że rozmowy prowadzone w czasie egzaminów są niezwykle inspirujące, pojawiają się kolejne pytania i refleksje. Jedna z nich dotyczy faktu, że o rzeczy, które tu opisywałem, musiałem wielu uczniów mocno dopytywać. Często sami nie dostrzegali, jak niezwykłe i ciekawe jest to, co robią, tak jakby niewielu z nas, nauczycieli, rodziców, dorosłych znajomych chciało posłuchać ich historii. Byli zdziwieni, kiedy mówiłem o niezwykłości ich pracy, ich talentach, zdolnościach, mocnych stronach. Oczy zaczynały im błyszczeć, gdy opowiadali o swoich filmach, zwierzętach w schronisku, organizowanych obozach, przygotowaniach do zawodów sportowych, pierwszych sprzedanych koszulkach własnej produkcji. Byli zaskoczeni, gdy podziwiałem ich zaradność jako ludzi dających sobie radę w codziennych trudnych sytuacjach. Upewniło mnie to w intuicji, aby częściej słuchać, trzymać kciuki i dodawać otuchy, niż doradzać. Pomyślałem o własnych dzieciach, o słuchaniu ich pomysłów, dopytywaniu. Tak niewiele trzeba, aby wzmacniać w nas ducha inicjatywy, energii i skutecznego działania.
Mam też drugą refleksję, a bardziej pytanie, jakie nasuwa się po rozmowach z uczniami. Co ja bym odpowiedział, gdyby mnie zapytano: Jeżeli jesteś w swoim życiu przedsiębiorczy, to czemu zawdzięczasz tę cechę, gdzie się tego nauczyłeś?
I tu pewnie bym pomyślał o moim Tacie, który od małego zachęcał mnie do wszelkich wyjazdów i podróży, o drużynie harcerskiej, o spotkaniach z rodzicami moich zuchów, gdzie jako osiemnastolatek przekonywałem ich, że będzie przygoda i wszyscy przeżyją, o obozach, na których z paczką młodych ludzi organizowaliśmy obozy w lesie, o moim poloniście z liceum, o wykładach Staszka o wychowaniu, o wizycie w szkole w Kolonii, o panu Elsnerze, niezwykłym nauczycielu Montessorii, o rozmowach na temat książek z Markiem, Przemkiem, Rafałem, Arkiem, o mojej żonie która zawsze wierzyła, że „ogarniam”. Jakoś tu mało instytucjonalnej szkoły. Ale może tak to już u mnie jest. I, co najciekawsze, ta lekcja i ten egzamin się nie kończą, cały czas można podjąć coś nowego.
Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach drugiego numeru Magazynu Kreda „Edukacja finansowa”.