Miało być naturalnie i szczęśliwie, a wyszła z tego następna checklista. Wygląda na to, że nasza kulturowa skłonność do zapędzania się w kierat jest silniejsza niż porady Searsów, twórców terminu “rodzicielstwo bliskości”, pod którym kryje się jeden z najpopularniejszych i coraz częściej krytykowanych nurtów wychowania, określany skrótem “RB”. Siedem filarów i obiegowe opinie mogą zniechęcać, jeśli jednak sięgniemy do źródła, czyli do Księgi Rodzicielstwa Bliskości, to możemy nabrać zaufania do własnej intuicji, a czas poświęcany na studiowanie kolejnych poradników przeznaczyć na rzeczy przyjemniejsze i bardziej pożyteczne.
Taka były moje początki z RB odkrytym jakieś dwa tygodnie po porodzie. Nie znałam wtedy krytyki ani wątpliwości związanych z podejściem bliskościowym. Być może właśnie dlatego porady Searsów wniosły w moje życie tak dużo spokoju.
Kim są Searsowie?
Są rodzicami. Samo bycie rodzicem jeszcze nikogo nie uczyniło ekspertem od wychowania, jednak wiedząc, że autorzy poradnika wychowali ośmioro własnych dzieci, z których jedno miało zespół Downa i jedno było szczególnie wymagające (tzw. high need baby), z większym zaufaniem przyjmowałam ich porady.
Są medykami. Martha Sears była dyplomowaną pielęgniarką i doradczynią laktacyjną. Zmarła w 2023 roku, mając 86 lat. Jej dwa lata młodszy mąż William jest pediatrą, znanym jako doktor Bill. W Księdze Rodzicielstwa Bliskości Searsowie często powołują się na swoje obserwacje i doświadczenia z życia zawodowego, rodzinnego i związanego ze wspólnotą religijną.
Są praktykami. Nie przypisują naukowości swoim wieloletnim obserwacjom, które Wiliam co kilka lat porządkował i przedstawiał w kolejnych książkach. Nie nazywają badaniami w działaniu ani wywiadami narracyjnymi konsultacji prowadzonych w wielu państwach świata. Na wyniki badań naukowych powołują się nie za często i nie dbają o to, czy dociekliwa czytelniczka będzie w stanie odgadnąć, o jakie badania im chodzi. Ich książki to jednak poradniki dla rodziców, a nie rozprawy naukowe, więc może nie należy oczekiwać za wiele?
Siedem filarów RB – checklista czy zbiór narzędzi?
Searsowie podkreślają, że RB nie jest zbiorem ściśle określonych reguł, tylko pewnym podejściem do wychowania dzieci. Podejście to opisują głównie za pomocą siedmiu filarów będących z jednej strony tylko narzędziami, co oznacza, że można wybrać, których z nich użyje się do pracy, a z drugiej strony zestawem, który najlepiej działa w pakiecie: Największe korzyści z rodzicielstwa bliskości odnosi się wówczas, gdy stosuje się wszystkie Filary RB – sprawia to tak zwana zasada synergii. Dalej autorzy wyjaśniają, że na przykład noszenie dziecka ułatwia karmienie piersią, a hormony wydzielane w czasie karmienia sprawiają, że matka jest wrażliwsza na płacz dziecka. Czyli możemy sobie wybierać pasujące do nas filary-narzędzia, ale najlepiej brać cały pakiet.
Najważniejszym filarem jest równowaga i wyznaczanie granic. Graficznie Searsowie umieścili je na samym szczycie swojej koncepcji, lecz w tekście opisali jako przedostatni filar. Omówienia RB zwykle koncentrują się wyłącznie na tych siedmiu filarach i w dodatku wymieniają je z numeracją, co wygląda jak jakaś lista zadań do zaliczenia:
- Bądź blisko od porodu.
- Karm piersią.
- Noś dziecko przy sobie.
- Słuchaj płaczu swojego dziecka.
- Śpij przy dziecku.
- Równowaga i wyznaczanie granic.
- Strzeż się trenerów dzieci.
Graficznie filary RB wyglądają tak:
Widzicie różnicę? W numerowanych spisach równowaga i granice zwykle wymienia się jako ostatnie, co sugeruje, że nie są zbyt istotne. Na grafice Searsów trudno ich nie zauważyć. Poza tym takie kostki wyglądają jak budowla z klocków, więc czujemy się mniej zobowiązani do wykorzystania wszystkich elementów przy konstruowaniu własnej budowli. Przynajmniej mnie nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby poczuwać się do takiego obowiązku.
Za co polubiłam RB
Searsowie nie uważają się za autorów nowej koncepcji wychowania, lecz za osoby opisujące zachowania najbardziej naturalne, ludzkie i ponadczasowe. RB to według nich coś, co większość rodziców i tak by stosowała, gdyby tylko mieli śmiałość i należyte wsparcie w podążaniu za własną intuicją. Dla mnie wsparciem okazał się ich poradnik (nb. z 2001 roku, o pokolenie starszy od mojego dziecka). Po przeczytaniu go zdobyłam znacznie większe zaufanie do swojej intuicji i większą śmiałość, aby sprzeciwiać się różnym poradom babć, cioć, niań i różnych samozwańczych „ekspertów”. Zyskałam jasność, w jakim kierunku chcę iść, co chcę włączyć do mojego rodzicielstwa, a czego nie chcę praktykować bez względu na wielopokoleniowe tradycje i powszechne przekonania.
Pomimo swojej wiedzy i kilkudziesięciu lat doświadczenia, Searsowie nie przekonują rodziców, że lepiej znają potrzeby ich dzieci. Wręcz przeciwnie, piszą: Rodzicielstwo bliskości oznacza przede wszystkim otwarcie serca i umysłu na indywidualne potrzeby twojego dziecka. Twoja wiedza o dziecku będzie przewodnikiem, pomagającym każdorazowo podejmować decyzje o tym, co będzie najlepsze dla dziecka i dla ciebie. Trudno szukać wiedzy o własnym dziecku w książkach i internecie, zatem po wejściu na drogę świadomego RB moje oczy uwolniły się od przeglądania kolejnych witryn podpowiadających rozwiązania wszelkich dylematów rodzicielskich, a skierowały się w stronę dziecka. Co za ulga!
Drugi raz odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam w poradniku Searsów potwierdzenie dla moich przekonań, że bezkonkurencyjną zabawką dla dziecka jest inna istota ludzka. Nie chciałam zaniedbać naszego małżeństwa z powodu swojego zamiłowania do minimalizmu, a jednocześnie czułam, że większość gadżetów dla niemowląt jest nam zbędna. Po spotkaniu z rodzicami czworga i sześciorga dzieci przekonałam się, że nawet ta minimalistyczna wyprawka była przesadą. Zdrowe niemowlę naprawdę nie potrzebuje wiele.
Największą zmianę w moim wczesnomacierzyńskim życiu wprowadziło spanie z dzieckiem. Wcześniej odkładałam naszego noworodka do łóżeczka, ponieważ przeczytałam, że spanie z dzieckiem jest jednym z powodów śmierci łóżeczkowej. Efekt był taki, że wstawałam po kilkanaście razy w ciągu nocy, bo oprócz karmienia i przewijania sprawdzałam, czy dziecko nie odkryło się (mieliśmy w mieszkaniu zalecane przy noworodku 19 st. C, więc naprawdę mogło zmarznąć), czy oddycha, czy żyje. W Księdze Rodzicielstwa Bliskości znalazłam prosty i bardzo racjonalnie uzasadniony przepis na zachowanie równowagi między bezpieczeństwem dziecka a moją potrzebą snu: łóżko rodziców powinno być dosunięte do ściany, dziecko ma spać pierwsze od ściany, obok niego śpi matka, a obok niej ojciec. Nareszcie zaczęłam spać spokojnie!
Reagowanie na płacz dziecka i noszenie go na rękach było powodem największego dysonansu międzypokoleniowego. Oboje z mężem braliśmy na ręce nasze dziecko, gdy tylko zapłakało, a w zasadzie nawet wcześniej – gdy tylko skrzywiło się lub jęknęło na znak, że za chwilę się rozpłacze. Nieważne ile razy wysłuchaliśmy, że nie wolno nam tak robić, bo rozpuścimy je, nadwyrężymy swoje kręgosłupy nie przywykłe do dźwigania i ogólnie doprowadzimy do katastrofy. Odruchowo reagowaliśmy na każdy płacz, a dzięki poradom Searsów pozwalaliśmy sobie na takie zachowanie, więc nasze dziecko uchodziło za niepłaczące. W ogóle nie słychać, że jest tu dziecko! – dziwili się sąsiedzi i znajomi podczas wspólnych biesiad, od których nie stroniliśmy po przyjściu na świat naszego dziecka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że reagujemy, bo możemy – bo jest nas dwoje, a dziecko jedno, bo mamy dla niego czas, bo oboje tego chcemy i sprawia nam to przyjemność. Próbowaliśmy też usprawiedliwiać przekonania naszych o dwa pokolenia starszych doradczyń ich sytuacją życiową i kulturową – niektóre nie miały wsparcia zapracowanych mężów, żyły bez samochodów, pralek automatycznych, zmywarek i innych udogodnień, które dziś uważamy za oczywistość i nie za często myślimy o tym, że to dzięki nim mamy więcej czasu. Poza tym może staralibyśmy się zaspokoić oczekiwania babć, cioć i niań, ignorując płacz naszego dziecka, gdyby nie słowa Searsów: “im bardziej matka ignoruje płacz dziecka w pierwszym półroczu jego życia, tym większe prawdopodobieństwo, że w drugim półroczu dziecko będzie płakało częściej”(co mają potwierdzać wyniki bliżej nieokreślonych w książce Searsów badań naukowych z 1974 roku).
W powyższym cytacie jest mowa tylko o matce, lecz z rozdziału poświęconego RB dla ojców wiedziałam, że mój mąż może wyręczyć mnie we wszystkich obowiązkach przy dziecku poza karmieniem piersią, a moją rolą jest pozwolić mu na to. Miałam szczęście, że chciał to robić i że czerpał z tego nie mniej radości ode mnie i to wbrew kulturowym schematom, które nieraz starały się zepchnąć go na margines naszego rodzinnego życia (np. położna podczas wizyty w domu odwracała się do niego plecami, usiłując wyłącznie mnie wyjaśnić, jak mam pielęgnować noworodka).
Nasza droga RB zaczęła się zanim poznaliśmy koncepcję Searsów. Najpierw ginekolożka poleciła mi książkę Ireny Chołuj Urodzić razem i naturalnie. Później rodziliśmy w Sali Porodowej w Mysłowicach, skąd mamy naprawdę bardzo dobre wspomnienia. Księga Rodzicielstwa Bliskości pomogła nam nabrać dystansu do wielu porad, zaufać naszej intuicji, a także pozwolić sobie na popełniania błędów. Wprawdzie żyjemy w czasach, gdy „szkiełkiem i okiem” bardzo wiele już zbadaliśmy i wiele wiemy na temat rozwoju i zachowań człowieka, lecz nawet najlepsze przygotowanie teoretyczne nie chroni nas przed popełnianiem błędów.
Bliskość to nie wszystko
Podejście bliskościowe bardzo mocno akcentuje potrzebę bezpieczeństwa i zaspokajanie potrzeb emocjonalnych dziecka. Z ogromną radością podążałam za tym i niezmiernie cieszyłam się, że pocałunek mamusi i przytulasek potrafią rozwiązać większość problemów małego człowieka. Aż któregoś dnia mały człowiek przewrócił się i uderzył podczas pierwszych wędrówek na swoich małych nóżkach. Podeszłam do niego i jak zwykle z troską przytuliłam go, a gdy przestał płakać, spojrzałam na jego buźkę. Z wargi leciała mu krew. Zreflektowałam się wtedy. Kolejność powinna być przecież odwrotna – najpierw powinnam była sprawdzić stan fizyczny dziecka, później opatrzyć ranę, a na końcu przytulaniem ukoić skołatane nerwy. Niewielkie skaleczenie wargi było niegroźne, jednak wyciągnęłam wnioski z tego zdarzenia na przyszłość.
Drugi raz pomyślałam o tym, że bliskość to nie wszystko, gdy oglądałam Grobowiec świetlików, japoński film animowany z 1988 roku w reżyserii Isao Takahaty. Rodzeństwo cudownie okazujące sobie miłość umiera. Bliskość nie wystarczyła, by zaspokoić głód, dać dzieciom schronienie, obronić przed okrucieństwem wojny… Pomyślałam wtedy, w jak dobrych czasach i miejscu przyszło nam być rodzicami. Możemy wybierać nurt wychowania i uczyć się jak najlepiej kochać swoje dzieci. Nie musimy walczyć o przetrwanie w czysto biologicznym wymiarze.
Kulturowy kierat i strefa wolności
Bliskościowe podejście do wychowania dzieci to w naszej kulturze wciąż egzotyka. Z siedmiu filarów RB robi się checklistę, która wpędza w poczucie winy tych, co nie są na siódemkę i pozwala błyszczeć w social mediach tym, co odhaczyli wszystkie punkty. Czy to jakieś szkolne przyzwyczajenia? Aby uniknąć tego typu narracji, nie ujawnię w tym artykule, ile filarów RB wdrożyliśmy w naszym domu. Przypomnę za to, że w książce Searsów jest rozdział o RB w sytuacjach specjalnych: adopcji (tak, bez porodu też można być rodzicem bliskościowym!), samotnego/samodzielnego rodzicielstwa (również ojcostwa!), bliźniąt i wieloraczków, dzieci z niepełnosprawnościami, a także dzieci o dużych potrzebach. Nie każde dziecko lubi być noszone w chuście, nie każda matka lubi karmić piersią, jednak wszyscy potrzebujemy bliskości. Przekreślanie całej idei RB z powodu niekarmienia piersią czy braku bliskości od porodu jest wylewaniem dziecka z kąpielą.
Krytycy RB uważają je za bezstresowe wychowanie, drogę do wypalenia rodzica, brak granic i chaos. Trafnie odniosła się do takiej krytyki Anita Janeczek-Romanowska: …mam wrażenie, że dookoła RB powstała narracja, która zmieniła je w doktrynę i wypaczyła pewne elementy. Wielu osobom umknęło, że rodzicielstwo bliskości jest jedynie podpowiedzią, a nie instrukcją wychowania dziecka. To bardziej sposób na bycie w kontakcie z drugim człowiekiem. Właśnie – człowiekiem, nie tylko z dzieckiem.
To, co dla mnie było irytujące w Księdze Rodzicielstwa Bliskości (bynajmniej nie w całym nurcie), to powoływanie się na trudne do zidentyfikowania badania naukowe, którymi autorzy uzasadniali swoje przekonania – czasem chyba na wyrost. Drażniła mnie również niekonsekwencja w używaniu dużych i małych liter – w tytule mamy „Rodzicielstwo Bliskości”, ale w treści książki jest już „rodzicielstwo bliskości”. Można by znaleźć kilka innych drobnych sprzeczności. Część z nich jest wynikiem dość topornego tłumaczenia. To wszystko są jednak szczegóły, które nie przekreślają wartości RB
Prawdą jest, że Searsowie piszą głównie o małych dzieciach, jednak podkreślają, że bliska więź zbudowana na początku wspólnego życia procentuje w kolejnych latach: Ważne, aby połączyć się z małym dzieckiem i pozostać w tej relacji, podczas gdy ono rośnie.
Koncepcja Searsów dała początek czemuś, co jako pedagożka nazywam nurtem wychowania. Cieszy mnie, że coraz więcej osób swoją twórczością i działalnością zawodową wpisuje się w ten wartościowy nurt odnoszący się do ludzi w każdym wieku i relacji już nie tylko rodzinnych, lecz również zawodowych i ogólnie międzyludzkich. Czuję wsparcie w adresowanych do dzieci książkach Joanny Świercz, sięgam po materiały Agnieszki Stein, Gosi Stańczyk, Agnieszki Pieniążek. Nawet jeśli nasza strefa wolności i luzu jest tylko marginesem, to dobrze na nim być.