Książka, którą czytam wciąż od nowa, choć jest już ze mną od osiemnastu lat, to opowieść, która mieści w sobie liczne moje doświadczenia, myśli i wspomnienia, choć zupełnie nie wiem, jak to możliwe. Być może rację ma jej wydawca, Andrzej Stasiuk, który twierdzi, że to nie tyle narracja o świecie (nie) przedstawionym, co opowieść snuta przez samą rzeczywistość:
”Istnieje pewien oddzielny rodzaj prozy. Jego wyjątkowość polega mniej więcej na tym, że podczas lektury ma się wrażenie, że nie została napisana, ale ktoś to komuś podyktował. Po prostu czytając, słyszy się głos. Nie należy on wprawdzie do żadnej konkretnej osoby, ale jego brzmienie jest jak najbardziej żywe i niemal cielesne. Tak właśnie wygląda przypadek Mirosława Nahacza. Rzeczywistość nabrała ochoty na wypowiedź i w tym celu wybrała sobie Nahacza, a on zgodził się jej wysłuchać i zapisać”.
Po Osiem cztery sięgnęłam po raz pierwszy z kilku powodów, przede wszystkim jednak dlatego, że napisał ją chłopak z wsi sąsiedniej do tej, w której od zawsze z rodziną spędzaliśmy wakacje. Był ode mnie ledwie dwa lata starszy, z jego znajomymi jeździliśmy po lesie na deskach, ale samego Nahacza nigdy nie poznałam – choć widywałam go później na uniwersytecie, gdzie przez chwilę studiowaliśmy na tym samym wydziale.
To naprawdę niewielka książeczka – w pierwotnym wydaniu zajmowała nieco ponad 80 stron – trudno jednak opisać, jak wiele mieści w sobie form i znaczeń. Na poziomie fabularnym jest w zasadzie dosyć prostą historyjką o pewnym chłopaku na pewnej imprezie, jednak jako opowieść odnosi się do najróżniejszych kwestii, doświadczeń i emocji. Jest jednocześnie realistyczna i poetycka, metafizyczna i wulgarna, melancholijna i zabawna zarazem.
Opisy nieustannie transformującej się rzeczywistości, paradoksalnie dotkniętej jednocześnie stałością i powtarzalnością, sąsiadują w powieści Nahacza z refleksjami dotyczącymi sytuacji jego generacji – dzieciaków urodzonych w latach 80., pierwszego pokolenia, które mogło dorastać w wolnej Polsce, choć ta upragniona wolność okazała się tyleż błogosławieństwem, co przekleństwem. Świat bowiem wyszedł z formy, zniknęły figury, z którymi lub przeciw którym można było się ustawiać i formować, a tożsamość – dotychczas dana lub zadana – stała się projektem w toku, wciąż niemożliwym i niedokonanym. To pokolenie rozproszone na wielu różnych poziomach i na wiele różnych sposobów – co upływ lat, które minęły od napisania i wydania powieści, a potem samobójczej śmierci jej autora, zdaje się jedynie potwierdzać.
Myśl o tym, że ten niemal nieograniczony wybór jest doświadczeniem dramatycznym i traumatycznym, z pewnością odsyła do powieści Orwella, do której Nahacz nawiązywał już w tytule, choć z pewnością to odniesienie ma wymiar polemiczny. Można odnieść wrażenie, że autor Osiem cztery pokazuje, że całkowita (do) wolność, o której sam opowiada, i pełne zniewolenie, znane z Roku 1984, to w zasadzie sytuacje analogiczne, bo stanowiące przyczynek do rozproszenia czy rozpadu tożsamości. Rzeczywistość, która dochodzi do obu granic formy (jej braku albo nadmiaru), traci bowiem swój formacyjny potencjał.
Nahacz, nieznajomy zza góry, uczył i wciąż uczy mnie uważniej patrzeć, intensywniej słuchać i mniej mówić; często zadziwia mnie, jak wiele w mojej własnej autonarracji odnajduję jego myśli i słów – choć może, biorąc pod uwagę, specyfikę jego prozy powinnam raczej powiedzieć, że coraz bardziej odkrywam, jak wcześnie i wnikliwie wsłuchał się on w pełni w rzeczywistość, którą ja (mimo że jestem już ponad dwukrotnie starsza niż Mirek piszący Osiem cztery) potrafię ledwie ułamkowo dosłyszeć.
I choć uwielbiam tę Nahaczową opowieść, bardzo trudno opowiedzieć mi o niej tak, by choć w niewielkim stopniu pokazać, jak bardzo jest (dla mnie) ważna.
Mirosław Nahacz, Osiem cztery, Wołowiec 2003
Mirosław Nahacz, Osiem cztery. Bombel. Bocian i Lola, Wołowiec 2021.
P.S. Mój pierwszy egzemplarz Osiem cztery kilka lat temu zniknął – pożyczony nie wiadomo, komu zaczął pewnie zbierać kurz na czyjejś półce. A dla mnie był naprawdę cholernie ważny – pełen podkreśleń i komentarzy, nie tylko moich, ale także wpisanych przez bliższych i dalszych innych czytelników. Jeśli jakimś cudem osoba, której się ta książka zaplątała w regał, czyta te słowa – niech łaskawie zwróci ją tam, gdzie zostanie odkurzona i jeszcze niejednokrotnie przeczytana, a może raczej wysłuchana.