Gdy miałam 12 lat, pierwszy i jedyny raz w życiu stanęłam na scenie. To był przegląd teatralny. Moja grupa wystawiała Małego Księcia. Pamiętam, że miałam na sobie żółtą koszulkę i niebieskie spodnie, pasowały chyba do moich krótko ostrzyżonych włosów…
Z planety na planetę przemieszczałam się na deskorolce, na której dużo jeździłam z moim starszym bratem po boisku szkolnym. Tata przywiózł nam skądś pomarańczowego hoppera i to był również mój środek lokomocji.
Spotkanie z Różą – „Jakaż pani jest piękna!”, z Latarnikiem – „Nic tu nie ma do rozumienia. Rozkaz jest rozkazem.”, z Próżnym – „… Po to, aby się kłaniać, gdy mnie oklaskują. Niestety nikt tędy nie przejeżdża.”, z Królem – „Najjaśniejszy panie, kim najjaśniejszy pan rządzi?”, z Pijakiem : „Co ty tu robisz?” i w końcu z lisem – „…dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.”
Znałam całego Małego Księcia na pamięć.
To było tak mocne i głębokie przeżycie, że w ostatniej scenie zapomniałam wypowiedzieć finalnych słów.
Byłam Małym Księciem.
Dziś książkę trzymam przy łóżku i zaglądam, gdy szukam znaczenia tego, co trudne, dziwne, naiwne i jakieś dalekie. Czytam i zadaję pytania. I często znajduję odpowiedzi.
„Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość.” – mówi lis.
I pamiętam o skrzynce i o tym, że „baranek jest w środku…”.