Własne ścieżki

Maria Crespo
0 komentarz

Co tak naprawdę zmienia przejście do edukacji domowej?

Minął prawie rok, odkąd zaczęła się moja przygoda z edukacją domową. Już dawno skończył się etap euforii (“Jej! Nie muszę chodzić do szkoły!”), teraz ED jest już dla mnie czymś zupełnie normalnym. Spostrzeżenia pierwszych tygodni stały się czymś jasnym jak słońce, jednak pojawiły się nowe przemyślenia – tym razem zupełnie inne, bo dotyczące zmian zachodzących we mnie, nie zaś w organizacji mojej codzienności.

Gdy mija rok, można zauważyć, że niepostrzeżenie stało się kimś innym. Oczywistości (w rodzaju:  „Mam więcej czasu”) schodzą na drugi plan. Teraz istotą okazuje się coś zupełnie innego.

Zaskoczona radością

Jakiś czas temu spotkałam koleżankę z dawnej klasy. Rozmawiałyśmy chwilę – długo się nie widziałyśmy, więc w krótkiej rozmowie relacjonowałyśmy, co się u nas dzieje i jak się miewamy. Niby było bardzo miło, jednak podczas tej wymiany zdań coś mi nie pasowało. I nagle dosłownie uderzyło mnie przygaszenie, zniechęcenie oraz brak radości życia  i dawnego błysku w oku mojej rozmówczyni. Nie chodziło o to, że mówiła o czymś smutnym. Z jej relacji nie wynikało nic, co mogłoby wskazywać na przygnębienie. Wręcz opowiadała o tym, że lubi swoją szkołę, że jest zadowolona, ale sposób mówienia i wyraz twarzy jasno pokazywały, że to, co robi, jej prawdziwie nie cieszy. 

Wręcz opowiadała o tym, że lubi swoją szkołę, że jest zadowolona, ale sposób mówienia i wyraz twarzy jasno pokazywały, że to, co robi, jej prawdziwie nie cieszy.

Bardzo zmartwiło mnie to doświadczenie. Gdy zaczęłam przyglądać się temu bardziej wnikliwie, wśród wielu moich szkolnych kolegów (nawet z natury bardzo radosnych osób) zobaczyłam ten brak entuzjazmu. Od tego momentu zaczęłam jeszcze bardziej doceniać moją decyzję. Przypomniałam sobie, jak sama byłam zmęczona szkołą, natłokiem zajęć i siedzeniem w ławce. Teraz każdy dzień zaczynam z pogodą ducha. Widzę, że jestem dużo radośniejsza, spokojniejsza i pełna życia. Zwyczajnie cieszy mnie to, co robię.

Bill Zawierucha

Charakterystyczną postawę, którą dostrzegam wśród znajomych homeschoolerów, określiłam imieniem mało znanego bohatera książki autorstwa mojego ulubionego pisarza C.S. Lewisa. Kim jest ta drugo-, a może nawet trzecioplanowa postać i dlaczego ją tu przywołuję? Bill Zawierucha jest profesorem chemii na uniwersytecie Edgestow, gdzie rozpoczyna się akcja powieści “Ta ohydna siła”. Zarząd kolegium, do którego należy Bill, jest de facto zmanipulowany przez grupę „postępowych” uczonych, którzy sami podejmują najważniejsze decyzje, a następnie tak prowadzą dyskusję rady, że wszyscy potulnie przyznają im rację, przyjmując ich sposób myślenia i nawet nie zdając sobie sprawy, że można inaczej. Bill Zawierucha jest dla tej kliki istnym utrapieniem (stąd przezwisko), ponieważ jako jedyny samodzielnie myśli i jasno wyraża swoje zdanie, niezależnie od tego, czy jest ono „poprawne politycznie”.

Właśnie takiej postawy zaczęłam się uczyć, będąc w ED. Nie chodzi tu jedynie o wychodzenie poza szereg, ale także o bycie sobą i jasne postawienie granic. Jasno i z szacunkiem mówię, co myślę, a moim celem jest dojście do prawdy, a nie udowodnienie, że ktoś ma rację lub jej nie ma.

Taką postawę dostrzegam też u sporej liczby znajomych z edukacji domowej. Pamiętam na przykład, że byliśmy kiedyś razem na warsztatach. Podczas wykładu sporo osób rysowało w swoich notatnikach. Ktoś mógłby to odczytać jako brak szacunku – sama zresztą poznałam wielu ludzi, którzy rysowali podczas zajęć, zwyczajnie nie uważając i nic sobie nie robiąc z prowadzącego. W tym przypadku było jednak inaczej – moi koledzy rysowali, ponieważ to lubili i pomagało to im się skoncentrować, ale równocześnie czynnie uczestniczyli w wykładzie, wygłaszając ciekawe opinie i spostrzeżenia. Najważniejsze było dla nich nie rysowanie, ale pokazanie, że są uważni, słuchają i zależy im na kontakcie z drugim człowiekiem.

Wolność wyboru

Kartkówka z funkcji wykładniczej, prezentacja na przyrodę, sprawdzian ze starożytnych cywilizacji i jeszcze na jutro trzeba przeczytać “Kordiana”… Czy w takim natłoku obowiązków jest chociaż chwila, żeby się zatrzymać, wyciszyć i zrozumieć, czego naprawdę się chce? Wiem, że właśnie tak wyglądałoby teraz moje życie, gdybym została w szkole. Dzięki temu, że teraz sama ustalam, co kiedy zrobię, dużo łatwiej podejmuję  decyzje, które okazują się także dużo lepsze niż dawniej. Mogę przez tydzień nie uczyć się niczego i czytać “Potop”, bo to w tym momencie jest dla mnie najważniejsze, najciekawsze i najbardziej ubogacające. Zauważam, że wcześniej robiłam dużo rzeczy, które tak naprawdę były stratą czasu. Teraz jasno wiem, czego pragnę i mogę te pragnienia rozeznawać i realizować.

Lżejszy plecak

Z takich zupełnie przyziemnych rzeczy… Kiedy szkolne obowiązki nie ograniczają, jest dużo więcej czasu na liczne wyjazdy. Gdy pakowałam się na początku mojej przygody z ED na 2-3 dniowy wyjazd, ruszałam w drogę ze sporych rozmiarów torbą na ramię, która często bardzo ciążyła mi w podróży. Szczerze mówiąc, dziś nie mam pojęcia, co w niej było i dlaczego te rzeczy zajmowały tyle miejsca. Pewnie wpychałam tam sporo książek, może dużo więcej ubrań, niż potrzebowałam… Praktyka jednak i w tym wypadku czyni mistrza – teraz spokojnie na taki wyjazd wystarcza mi lekki, poręczny plecak (taki jak do szkoły). I co ciekawe miejsce na książki (nawet trzy!) też się w nim znajdzie. Mimochodem więc nauczyłam się dokonywać wyborów – i tych zupełnie błahych, i tych zasadniczych.

Początek drogi

Gdy pomyślę o tych wszystkich zmianach, które – właściwie niepostrzeżenie – dokonały się we mnie, zyskuję pewność, że decyzja o edukacji domowej była jedną z najlepszych w moim życiu. Jestem pewna, że za jakiś czas dostrzegę kolejne cechy, które zaczęły we mnie kiełkować od dnia pożegnania ze szkołą. Doświadczenie ED pomaga mi już teraz wchodzić w dojrzałe życie, zwiększa samoświadomość, uczy niezależności i dokonywania wyborów.

Znam wielu młodych ludzi, którzy marzą o edukacji domowej, ale równocześnie boją się odpowiedzialności, którą niesie za sobą życie w wolności. Chciałabym im powiedzieć, że tzw. „odszkolnianie” na pewno nie jest łatwym procesem, jednak jest też wspaniałą przygodą – pięknym, wartościowym czasem, który pomaga nam odkrywać Prawdę. Nie tylko o sobie, ale też o życiu.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności