Macierzyński lęk nie musi nami rządzić. Wywiad z Aleksandrą Sileńską

Anna Giedronowicz
0 komentarze

Aleksandra Sileńska – psycholog, socjolog, certyfikowana terapeutka ofiar przemocy w rodzinie i psychoterapeutka systemowa w drodze do certyfikacji. Od lat wspiera dzieci, młodzież i dorosłych, prowadząc terapię i warsztaty. Autorka popularnego bloga Mama Terapeutka, który stał się miejscem wsparcia dla tysięcy mam na całym świecie.

Mam wrażenie, że macierzyński lęk rodzi się już w pierwszych chwilach ciąży i nigdy nas nie opuszcza – tylko zmienia swoje oblicze. Boimy się o zdrowie dziecka, o jego bezpieczeństwo, że ktoś je skrzywdzi, że czegoś mu zabraknie… Skąd bierze się ten lęk, który tak często pojawia się w macierzyństwie? Czy to tylko codzienne troski, czy może coś głębszego? Jak sobie z nim radzić?

Aleksandra Sileńska: Przyczyn tego lęku może być naprawdę bardzo dużo. Często zapraszam swoje klientki do tego, żeby sięgnęły pamięcią do okresu sprzed dzieci, do swojego życia przed macierzyństwem.

Nierzadko okazuje się, że kiedy pytam: ,,Od kiedy lęk jest obecny w twoim życiu?’’, kobiety odkrywają, że tak naprawdę bały się od zawsze. W momencie narodzin dziecka wszystko się potęguje – lęk staje się bardziej wyrazisty, koncentruje się na konkretnym obiekcie, którym jest nasze dziecko i cała sfera opieki nad nim.

Czasem zauważamy, że ten lęk to po prostu część nas od początku życia. Może być związany z temperamentem, z którym każdy z nas się rodzi. Lęk towarzyszy nam w ważnych momentach – kiedy pojawiają się ważne relacje, ważne sytuacje. I to ma sens! Natura lęku jest taka, że ma wręcz obowiązek pojawić się w takich momentach, bo dzięki niemu pozostajemy w stanie czujności i możemy z większą uważnością przeżywać różne wydarzenia.Problem nasila się, gdyż jesteśmy z   dzieckiem przez lata,  24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.

W dzisiejszych czasach potrafimy  niebezpieczeństwo zobaczyć dosłownie wszędzie: w diecie, w sposobie bawienia się z dzieckiem, w systemie edukacji, który wybieramy. Wszystko może stać się płaszczyzną do zrodzenia lęku.

Kluczem jest nauczenie się zarządzania tym lękiem i budowania z nim kontaktu. Żeby nie traktować każdej sytuacji jak tygrysa, który czai się na nasze życie i życie naszych dzieci. Bo czasami tak właśnie to wygląda – nawet na poziomie biologicznym zachowujemy się tak, jakby groziło nam realne niebezpieczeństwo, a w rzeczywistości często tak po prostu nie jest.

Często słyszę, że matki żyją w stanie ciągłej czujności. Jakbyśmy były ciągle na straży, przewidywały, co może się wydarzyć. Taki przewlekły lęk wydaje się być wyczerpujący…

Aleksandra Sileńska: Tak, dokładnie! To właśnie najbardziej nas wykańcza w lęku – wprowadza nas w stan ciągłej czujności, ciągłej mobilizacji.

Lubię takie porównanie: każda mama funkcjonuje jakby była w mundurze. Jesteśmy ciągle przygotowane na to, że za chwilę może coś się wydarzyć, więc musimy być czujne i zmobilizowane, żeby móc zareagować.

Ale bardzo często czujemy, że ten mundur nam nie służy. Jest totalnie niewygodny, a funkcjonowanie w nim na co dzień mocno nas ogranicza. Ciągle wyczekujemy i wypatrujemy zagrożeń, a tracimy z oczu te piękne momenty – których przecież w naszym życiu jest zdecydowanie więcej niż tych, które powinny rodzić lęk.

W kontekście terapeutycznym to jest główny cel pracy z lękiem: po pierwsze – zrozumieć, skąd się u nas bierze, po drugie – nauczyć się z nim funkcjonować. Czyli wejść w taką relację z lękiem, która pozwoli nam mieć nad nim pieczę, a nie pozwalać mu kierować nami.

Co dzieje się w ciele i psychice, kiedy ten lęk pojawia się tak często?

Aleksandra Sileńska: Przede wszystkim chodzi o to, że jesteśmy w stanie ciągłego pobudzenia. To pobudzenie można zauważyć na różnych płaszczyznach, widzimy to po reakcjach w naszym ciele. Często kobiety zwracają uwagę na problemy z zasypianiem albo na to, że ich sny są bardzo intensywne. To nawet nie muszą być koszmary, ale intensywność tych snów sprawia, że mimo przespania ośmiu godzin budzimy się bez energii – jakby sen wcale nas nie zregenerował.

Pojawiają się też reakcje krótkotrwałe, ale na tyle intensywne, że nie możemy przejść obok nich obojętnie. To klasyczne objawy reakcji lękowych: przyspieszone bicie serca, spłycony oddech, problemy z koncentracją, różnego rodzaju zaburzenia funkcji poznawczych.

Ale kiedy zaczniemy myśleć o tym w kontekście tego, że dzieje się to każdego dnia, że jesteśmy w stanie ciągłego pobudzenia praktycznie przez cały czas, to docelowo może doprowadzić do ogólnego rozregulowania, zmęczenia i utraty jakości oraz radości życia.

Wiemy, co lęk robi to nam, dorosłym, ale jak wpływa na relacje z dzieckiem? Czy kiedy my jako matki odczuwamy lęk, nawet jeśli wydaje nam się, że nie mówimy o nich głośno, bądź są one nie do końca uświadomione – czy dzieci to odbierają? Czy niechcący przekazujemy dzieciom swoje lęki? Czy wpływa to na ich rozwój, na sposób, w jaki postrzegają świat?

Aleksandra Sileńska: Tak, z pewnością jakaś część naszej lękliwości jest odczuwana przez dzieci. Nie szłabym absolutnie w stronę mówienia, że nie możemy o lęku mówić czy w jakikolwiek sposób go przy dzieciach okazywać – bo to doprowadzi do tego, że one będą miały z nim problem. W moim odczuciu nie do końca tak jest. Tak naprawdę to, co najbardziej pomaga nam w radzeniu sobie z lękiem, to mówienie o nim, konfrontowanie się z nim. Czasem warto podzielić się z dzieckiem informacją: ,,Boję się’’, ,,Jestem zestresowana’’ albo ,,Mam teraz gorszy czas, martwię się czymś’’. I wytłumaczenie dziecku, dlaczego tak się dzieje – oczywiście na tyle, na ile chcemy je w to wprowadzać i na ile jest w stanie to zrozumieć, bo oczywiście nie chodzi tu o obciążanie dziecka, ale na pewno mówienie o tym i zwracanie uwagi, że mama czy tata radzą sobie z tym, że potrzebują czasu, że to normalne tak czuć. Na przykład ,,Nie przejmuj się, ja sobie z tym poradzę, ale mogę być przez kilka dni taka wyciszona’’ – to może bardzo wzmacniać nasze dzieci.

Pokazujemy im, że lęk po prostu jest częścią życia, bardzo ważną częścią, i że one również w przyszłości mogą tak sobie z nim radzić – na przykład mówiąc o nim czy dając sobie czas na wzmocnienie się w tej sytuacji.

Oczywiście, często łapiemy się na tym, że przekazujemy dzieciom za dużo lękowych komunikatów, którymi nasze dzieciństwo było przesiąknięte. Klasyczny przykład: ,,Uważaj, bo zaraz coś się stanie’’, ,,Nie wchodź na murek, bo spadniesz’’.

Mnie bardzo cieszy, że my jako pokolenie, które było przesiąknięte takimi komunikatami, próbujemy robić inaczej. Zachęcam też do wyrozumiałości dla siebie, bo czasem nam się to automatycznie wymyka w momencie, kiedy coś się dzieje – i to zupełnie naturalne. To jest jakiś schemat, wzorzec reagowania, który został nam zaszczepiony i bardzo trudno z tego wyjść. Natomiast fajnie jest mimo wszystko próbować i być ze sobą w kontakcie, żeby takich komunikatów nie przekazywać zbyt wiele i żeby nasze dzieci mogły doświadczać różnych sytuacji, a my – towarzyszyć im w tym.

Co możemy zrobić, jeśli jako rodzice złapiemy się na tym, że nieświadomie przekazaliśmy dziecku jakiś lęk? Przychodzi mi do głowy, gdy przestraszymy się czegoś w stresującej sytuacji. Na przykład: znajdujemy u dziecka wbitego kleszcza, reagujemy nerwowo, a później dziecko, jak tylko zobaczy czarny okruszek na ręce, wpada w panikę i okrutnie się stresuje. Nie ulega wątpliwości, że to wzięło się od nas. W jaki sposób możemy to jako dorośli naprawić, ,,odczarować’’?

Aleksandra Sileńska: Przede wszystkim zaczęłabym od tego, żeby nie demonizować całej sytuacji. Może się zdarzyć, że przekażemy dzieciom nasze lęki, ale myślę, że najgorsze, co możemy zrobić, to zakotwiczyć w przekonaniu: ,,To moja wina i teraz będę odpowiedzialna za to, że moje dziecko do końca życia będzie się tego kleszcza bało’’.

To najgorsze rozwiązanie, dlatego że nie pozostawia nam pola do żadnej innej reakcji. To jakbyśmy w głowie już to zaszufladkowali pod hasłem ,,moja porażka rodzicielska’’ i nie było żadnego innego rozwiązania. A rozwiązanie oczywiście jest! W takiej sytuacji przede wszystkim zachęcam do rozmowy z dziećmi. Wyjaśniania im, skąd we mnie jest taka reakcja, dlaczego się akurat tego boję. Ale też wchodzenia w bardziej zdroworozsądkowe informacje.

Nasze lękowe myślenie jest przesiąknięte emocjami i dlatego jest automatyczne, często wymykające się spod kontroli – nieświadome czy podświadome, jak pani to określa. Natomiast bardzo kojące są zdroworozsądkowe informacje.

Kiedy sytuacja z kleszczem zostanie już zażegnana, można spokojnie dziecku wytłumaczyć: ,,Dlaczego tak zareagowałam? Bo kiedyś też miałam kleszcza i bardzo się przestraszyłam, dlatego tak jest teraz. Ale nie zawsze jest tak, że jak kleszcz nas ugryzie, to dzieje się coś złego’’.

Możemy odwołać się do różnych przykładów: ,,Ja też miałam kleszcza i wszystko jest w porządku’’, ,,Mamy psa, który co chwilę ma kleszcze i też wszystko w porządku’’. Warto szukać informacji, które będą koiły ten lęk.

Natomiast warto pamiętać, że lęk czasami potrzebuje czasu i kilku rozmów – nawet kilku rozmów dokładnie na ten sam temat. Świetnie widać to na przykładzie lęków rozwojowych u dzieci, gdzie możemy im przez kilka miesięcy tłumaczyć, że jak gasimy światło w nocy, nic złego się nie dzieje, że są bezpieczne. Ale widzimy, że czasami to nie chwyta po jednej rozmowie, czasami po dziesięciu, tylko niekiedy potrzeba ich pięćdziesiąt pięć, żeby dziecko faktycznie poczuło się bezpiecznie.

Różny jest czas, który potrzebujemy na ustabilizowanie się w obliczu lęku – i to dotyczy każdego człowieka: i małego, i dorosłego.

Z jakimi lękami matki najczęściej przychodzą do Pani gabinetu? Czy mogłaby Pani przytoczyć przykład, który daje nadzieję, gdzie mama przyszła z dużym lękiem, a wyszła z poczuciem, że ma nad nim kontrolę?

Aleksandra Sileńska: Najczęściej w przypadku mam spotykam się z lękiem związanym z tym, że coś przeoczymy, że coś zaniedbamy. Jest to mocno związane z wysokim poziomem kontroli, który jest bardzo widoczny zwłaszcza w nas, polskich kobietach. Teraz, kiedy dzięki różnym przekazom i świetnym książkom – typu Chłopki chociażby– mamy już pewność, że faktycznie ten wysoki poziom kontroli był przez społeczeństwo wpajany kobietom. Kobieta czuła się w obowiązku i była zachęcana do tego, by być tą, która trzyma rękę na pulsie. To nadal jest w nas obecne.

Kontrola, o której mówimy, jest bardzo mocno połączona z lękiem. Często mówię, że poczucie kontroli jest podszyte lękiem, więc praca z nadmierną kontrolą to w dużej mierze praca z lękiem. To lęk przed tym, że skoro mam być tą, która trzyma rękę na pulsie, to bardzo nie chciałabym stracić czegoś z oczu – żeby nie zaszkodzić mojemu dziecku, żeby nie zniszczyć mu życia, żeby nie weszło w dorosłość z traumami, z jakimi ja w nią weszłam. Albo obawa o to, co się stanie z naszą relacją, jeżeli będę na przykład krzyczeć na dziecko czy popełniać różne błędy.

To są lęki, z którymi pracuję bardzo często, kiedy w gabinecie pojawiają się kobiety. Ale nierzadko dużo przestrzeni zajmują lęki związane ze zdrowiem – zarówno obawa o moje zdrowie, że coś może mi się stać, ale zdecydowanie częściej lęk o zdrowie naszych dzieci.

Moment, który to bardzo uwidacznia, to kiedy dzieci idą do przedszkola czy w ogóle wchodzą w grupę, zaczynają się różne wirusowe przygody. Nawet drobne rzeczy jak pierwsze katary czy częste przeziębienia – które wcale nie muszą być związane z poważnymi infekcjami – bardzo mocno oddziałują na lęk w tej sferze i doprowadzają do tego, że kobiety bardzo mocno się w tym gubią.

Jest też temat, który dla mnie jest dużym odkryciem i bardzo go lubię – to lęk przed śmiercią, który pojawia się u mam. Jest związany z tym, że rodzą się nasze dzieci, czujemy, jak bardzo mocno je kochamy, ale też jak bardzo jesteśmy i chcemy być za nie odpowiedzialne.

Ten lęk przed śmiercią często jest wstępem do pięknych rozmów na temat tego, jak bardzo nasze życie nabrało wartości, odkąd nasze dzieci są, i jak bardzo my po prostu nie chcemy go stracić. Ten lęk przychodzi z informacją: ,,Ja tak bardzo teraz kocham swoje życie, że nie chciałabym go utracić’’.

Zrozumienie intencji, z którą przychodzi lęk, i funkcji, jaką spełnia w naszym życiu, potrafi być naprawdę piękne w odkrywaniu – uczące i wprowadzające wdzięczność oraz radość do życia.

W Pani książce Zaopiekowana mama, zatrzymał mnie ten fragment, gdzie pisze Pani o tym, że lęk o zdrowie i bezpieczeństwo dziecka czasem jest tak duży, że nie pozwala cieszyć się bezcennymi chwilami bliskości z dzieckiem, które mijają bardzo szybko i przecież już nie wrócą. Jak nauczyć się być tu i teraz, pomimo, że ten lęk ciągle coś nam doszeptuje?

Aleksandra Sileńska: Jestem zwolenniczką tego, żeby jak najczęściej się zatrzymywać w swoim życiu. Myślę, że to bardzo potrzebne, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w naszych czasach. Mówię o tempie, w którym żyjemy i który dotyka już absolutnie wszystkich – bez względu na to, czy ktoś mieszka na wsi, czy w mieście, być może jakaś różnica w tempie funkcjonowania jest, ale tak naprawdę nieznaczna, bo każdy z nas ma poczucie przesytu wszystkim.

Ostatnio czytałam wywiad z psychiatrą Bogdanem de Barbaro, który użył pięknego i trafnego określenia – że żyjemy w ,,emocjokracji’’, że emocje przejmują górę. Dzisiaj spotykamy się dzień po wyborach prezydenckich i nawet jak zerknęłam, co się dzieje w social mediach, to bardzo mocno tę emocjokrację widać. Bez względu na to, czy jesteśmy zadowoleni z wyniku, czy nie – te emocje tak bardzo biorą górę, że przesłaniają nam kontakt z tym, co też bardzo ważne: z tym racjonalnym, rozumowym, uziemiającym nas w ,,tu i teraz’’.

Przede wszystkim zachęcam do zatrzymywania się po to, żeby mimo wszystko dążyć do poczucia, że nie żyjemy od aktywności do aktywności, od zadania do zadania. Jak świetnie ujął to kiedyś Łukasz Gątnicki – żeby bardziej żyć w tempie od spoczynku do napięcia, a później z powrotem do spoczynku. Czyli idąc na skróty: żyjmy od chwili uważności do chwili uważności.

Z drugiej strony to zatrzymywanie się służy temu, że możemy popatrzeć na to, co dzieje się w nas i wokół nas, z większym dystansem, i po prostu wyciszyć nasze emocje.

Kiedy mówię o zatrzymywaniu się, to tak naprawdę mówię o bardzo przyziemnych rzeczach. Na przykład: w momencie, kiedy jesteśmy w jakimś tempie, dosłownie fizycznie się zatrzymać. Czasami ta zmiana pozycji ciała potrafi naprawdę wiele zrobić, bo jest dla nas silnym komunikatem, że coś się zmienia – że ja, zamiast biegać po domu czy być w pędzie, po prostu siadam i w tej chwili mogę nawiązać kontakt ze sobą.

To zatrzymywanie ma przede wszystkim służyć temu, żeby być w dialogu ze sobą – zadawać sobie pytania: ,,Jak ja się teraz czuję?’’, ,,Co ja teraz myślę?’’, ,,Co myślę o tym, co dzieje się w moim życiu albo o tym, co tak bardzo przykuwa moją uwagę?’’, ,,Czego potrzebuję?’’.

Żeby zakotwiczyć wzrok na tym, co dzieje się wokół mnie i co mnie koi – może być to widok drzew, latających ptaków, nieba, które ciągle jest, pomimo różnych turbulencji w naszym życiu.

Do tego bardzo mocno zachęcam, zwłaszcza mamy, które często same, i mówię tu też o sobie, narzucamy sobie szaleńcze tempo. A w rzeczywistości wcale nie musimy tego robić, bo niekiedy to tempo jest wyznaczane przez przymus kontroli, a nie faktyczną potrzebę kontrolowania czy robienia pewnych rzeczy, którym chcemy podołać.

We wspomnianej już książce pisze Pani o zastępowaniu myśli lękowych tymi, które są wspierające. Jak to zrobić w praktyce?

Aleksandra Sileńska: Bardzo zachęcam do sięgnięcia po moją drugą książkę Bliska sobie. To zbiór myśli, które mogą być przeciwwagą dla tych lękowych — takich, które znamy aż za dobrze. Bo często to właśnie nasze przekonania napędzają lęk.

Jeśli przyjrzymy się tym myślom bliżej, to często okazuje się, że za nimi stoi jakaś utrwalone przekonania: „wszystko jest na mojej głowie”, „muszę sobie poradzić sama”, „jeśli coś mi nie wyjdzie, to będzie katastrofa”. Warto wtedy spróbować znaleźć myśl, która nas uspokoi i która będzie taką wspierającą przeciwwagą, czyli: „jeśli czegoś nie zrobię, to po prostu nie będzie zrobione.”

Zachęcam, żeby każdy stworzył sobie własne wspierające przekonania — bo to, co działa na mnie, niekoniecznie zadziała na ciebie. Ale ważne jest, żeby w ogóle zauważyć, że lęk często zawęża nasze myślenie. Wciąga nas do tunelu, w którym wszystko wydaje się czarno-białe: albo dobrze, albo źle. Albo będzie zrobione, albo będzie koniec świata. Tymczasem świat ma o wiele więcej odcieni.

Naszym zadaniem — i wyzwaniem — w pracy z lękiem jest właśnie wyjść z tego tunelu. Uświadomić sobie, że pomiędzy skrajnościami istnieje mnóstwo innych scenariuszy. Może faktycznie coś nie zostanie zrobione od razu. Może będzie trudno. Ale może też uda się to zrobić później, z pomocą, inaczej. I te możliwości warto pielęgnować.

Jest jedno zdanie, które często mi towarzyszy i które usłyszałam od mojego nauczyciela psychoterapii, Jerzego Jakubowskiego: „Człowiek albo sobie radzi, albo radzi z nieradzeniem”.

To dla mnie bardzo kojąca myśl. Kiedy pojawia się we mnie automatyczne „Nie dam sobie rady”, to wtedy sobie przypominam to zdanie. Bo przecież zawsze jakoś sobie radzimy, może nie idealnie, nie od razu, nie tak, jakbyśmy chcieli — ale jednak.

I co ciekawe: gdy pytam kobiety, czy potrafią wskazać sytuację, w której naprawdę sobie nie poradziły, zazwyczaj… nie potrafią. Bo nawet jeśli było trudno, to przeszły przez to. I to jest coś, co warto sobie uświadomić.

Wyobrażam sobie mamę, która czyta naszą rozmowy i myśli: „To wszystko brzmi znajomo, widzę, że mój lęk wpływa na całą rodzinę, ale jak zatrzymać ten kołowrotek w głowie?”. Co by Pani takiej mamie podpowiedziała? Jakie konkretne kroki może podjąć już dziś?

Aleksandra Sileńska: Pierwsza rzecz która przyszła mi do głowy to, żeby przypomnieć takiej kobiecie, że to, czego doświadcza nie jest niczym dziwnym, nie jest absolutnie w tym odosobniona. Jest bardzo dużo osób, a zwłaszcza bardzo dużo kobiet, które borykają się właśnie z takimi problemami. I jeżeli to już przyjmuje wygląd takiej samo-nakręcającej się spirali, że mój lęk jest naprawdę na wysokim poziomie, i nieustannie pociąga ze sobą inne nieprzyjemne uczucia, chociażby poczucie winy, żal albo złość na najbliższych, to przede wszystkim zachęcam do tego, żeby nie zwlekać z pójściem na terapię.

I tutaj chciałabym dać taką gwiazdkę, że to wcale nie oznacza, że będziemy musiały teraz przez kolejny rok, dwa czy pięć lat być w procesie terapeutycznym, bo mam wiele takich historii w głowie, gdzie niektórym kobietom wystarczyły dosłownie dwie konsultacje, żeby poczuć się silniejsze, żeby mieć poczucie, że już wiedzą co z tym zrobić. 

Nie ma żadnego powodu w życiu, żebyśmy były nieszczęśliwe, więc jeśli jest taka możliwość, by skorzystać z terapeutycznego wsparcia to nie warto kazać sobie na to czekać.

Natomiast jeśli chodzi o narzędzia, warto dowiedzieć się czegoś więcej na temat natury lęku, żeby nie czynić z niego swojego wroga i żeby nie wychodzić z takiego założenia, że lęk jest czymś czego mamy się pozbyć w naszym życiu. Prawda jest taka, że pozbycie się go byłoby dla nas katastrofalne w skutkach. Niemożliwe jest to, by się lęku pozbyć, więc jeżeli my postawimy przed sobą taki cel, że ,,ja nie chcę się już bać’’, to może się to okazać niesamowicie rozczarowujące i frustrujące.

Coś, co ja bardzo lubię i może być wspierające to próba, by ten lęk sobie wyobrazić jako coś, co możemy z siebie wyciągnąć. Możemy to sobie wyobrazić jako konkretną osobę, jakiegoś stwora lub jakiś symbol, który pozwoli nam, tak jak to się mówi w terapii ,,zeksternalizować’’ lęk, czyli wyciągnąć go z siebie.

To, do czego ja bardzo zachęcam to, żeby nie walczyć z lękiem, tylko żeby zaprosić go na herbatę. Żeby tak sobie usiąść z nim przy stole i po prostu pogadać sama ze sobą, na zasadzie: ,,dlaczego ja się w sumie tak boję?’’, ,,Po co mi teraz jest ten lęk?’’, ,,O czym on tak naprawdę chce mi powiedzieć?’’. Bo lęk, jak każda emocja jest wysłannikiem jakiejś informacji, więc czasami to bywa faktycznie bardzo pomocne i łatwe: iść ku opiekowaniu się swoim lękiem, a nie walki z nim. Nie warto z nim walczyć, bo to jest tak, jakbyśmy walczyły ze sobą. Lęk jest częścią nas i zawsze tak było, jest, i będzie.

Na koniec – gdyby mogła Pani zostawić mamom, które teraz mierzą się z lękiem, jedną myśl, jedno zdanie – coś, co mogłyby zabrać ze sobą na później – co by to było?

Aleksandra Sileńska: Uwielbiam to zdanie — i mam poczucie, że z każdym rokiem staje się ono coraz bardziej potrzebne: „Nie jesteś z tym sama.”

Wiem, że może brzmieć banalnie. Powtarzam je chyba w każdym wywiadzie. Ale widzę w gabinecie, jak bardzo kobiety potrzebują właśnie tej informacji. Lęk to taka emocja, która potrafi nas zamknąć w sobie, oddzielić od świata. Czasem naprawdę się izolujemy — bo boimy się wyjść z domu, bo lęk nas paraliżuje. A czasem jesteśmy wśród ludzi, ale nie do końca sobą. Boimy się, jak zostaniemy odebrane. Boimy się, że nas ktoś oceni. I w obu tych sytuacjach jesteśmy samotne — nawet jeśli wokół nas są inni.

Dlatego właśnie ten przekaz: nie jesteś sama — jest tak ważny. Zwłaszcza dla mam, które doświadczają silnego lęku. Mam nadzieję, że ta myśl będzie zachętą do tego, żeby mówić głośno: „Ja też się boję.” Bo kiedy wypowiadamy to na głos, to nagle słyszymy od kogoś: „Naprawdę? Ja też.” I to nas łączy. To tworzy wspólnotę. To daje ulgę.

I może też być pierwszym krokiem do szukania wsparcia — bo ono naprawdę jest. I często okazuje się, że ten krok, którego tak się bałyśmy, otwiera coś nowego. Coś, co nie tylko przynosi ulgę, ale też buduje piękniejszy kontakt ze sobą samą. A wtedy często pojawia się myśl: „Szkoda, że tyle z tym czekałam.”

Bardzo dziękuję za rozmowę i za Pani czas. To była dla mnie niezwykle wartościowa wymiana, z której zabieram wiele ważnych refleksji. Jestem pewna, że Pani słowa przyniosą ulgę i wsparcie wielu kobietom. Dziękuję raz jeszcze.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności