Zdalne „nauczanie”, czyli rzecz o pandemii w polskiej edukacji

Katarzyna Matusiak
0 komentarz

Jak podsumować zdalne nauczanie, z którym uczniowie, nauczyciele i rodzice borykali się obowiązkowo od 25 marca tego roku? Zadanie niełatwe, bo z każdej strony wygląda chaos. 

Kiedy minister Dariusz Piontkowski w porozumieniu z Ministerstwem Cyfryzacji ogłosił migrację szkół do sieci, zapanowało istne pandemonium.  Wprawdzie MC opublikowało poradnik, jak przeprowadzać lekcje online, ale Ameryki nie odkryło: zaleciło korzystanie z dzienników elektronicznych, e-maili, komunikatorów typu Skype lub Messanger, a bardziej zaawansowanym nauczycielom  zaproponowało pracę w chmurze z użyciem narzędzi takich, jak Dysk Google, Microsoft One Drive czy Dropbox. Dla Ministra nie było sprawy: „Nie ma powodu na poziomie ogólnopolskim decydować, jak dyrektorzy mają organizować pracę nauczycieli”, a „uczniów, szczególnie starszych” warto po prostu „zachęcać do podjęcia odpowiedzialności za swoja naukę”.

Czy jednak w kilka dni da się wdrożyć do informatycznej przedsiębiorczości rzesze niedouczonych, a czasem pozbawionych stosownego sprzętu ignorantów?

Zapędzeni do narożnika Dyrektorzy wzięli się więc za nadrabianie cywilizacyjnych zapóźnień i dzielnie organizowali platformy typu Microsoft Office 365 lub Google Classroom, tudzież szkolenia dla nauczycieli i uczniów w zakresie e-learningu. Czy jednak w kilka dni da się wdrożyć do informatycznej przedsiębiorczości rzesze niedouczonych, a czasem pozbawionych stosownego sprzętu ignorantów? Ponadto prawnicy (między innymi z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office) zauważyli uprzejmie, że zdalne nauczanie jest jedynie dobrą wolą nauczycieli, uczniów i rodziców, bo nie sposób wymagać, by każdy uczeń korzystał z komputera, internetu czy dziennika elektronicznego. 

Minister Piontkowski znalazł rozwiązanie i na to: uczniowie, którzy nie dysponują sprzętem, powinni zadzwonić do szkoły i poinformować o tej niedogodności, a szkoły już się nimi zajmą! Zapomniał chyba jednak, że wielodzietne rodziny zwykle nie posiadają komputera dla każdego, a lekcje prowadzone są dla dzieci w różnym wieku w różnym czasie, i że pozbawianie rodziców komputera może utrudnić im pracę. Może 500+ powinno załatwić sprawę, ale czy faktycznie załatwiło? Jeśli wierzyć  ankiecie Librusa z początku kwietnia, 1/3 rodziców borykała się z problemem dostępności sprzętu, o kłopotach z wygospodarowaniem cichego miejsca do pracy nie wspominając.

Spektakularne okazało się polowanie na nauczycieli, którzy potrafią uczyć w warunkach e-learningu, bo o tak rzadkie okazy w Polsce nie jest łatwo! Największą porażką okazały się lekcje w telewizji narodowej: TVP w godz 9:00-13:00 uruchomiło pasmo edukacyjne, jednak stało się ono zachętą głównie do licznych parodii w sieci (notabene niektóre wyśmienite!).

Zasada: „Nauczycielu, zrób-to-sam” zaowocowała tym, że część pedagogów przeszła jedynie na system poleceń, co przeczytać w podręczniku i jakie wykonać zadania, a to w konsekwencji zapędziło rodziców do nauczania (rekordziści ze wspomnianej ankiety spędzali na nim nawet 5 godzin dziennie!). Gra w udawanie, że dziecko wykonało samo zadanie, którego samo nie wykonało, stała się zjawiskiem dość częstym, i trudno mieć o to pretensje do kogokolwiek, oprócz kolejnych rządów, które to edukację lekce sobie ważą od 1989 roku poczynając. Co gorsza, podobny stan rzeczy ma miejsce na szacownych, państwowych, wyższych uczelniach (sic!), bo profesorowie starej daty też raczej nie radzą sobie w wirtualnym świecie.

Gra w udawanie, że dziecko wykonało samo zadanie, którego samo nie wykonało, stała się zjawiskiem dość częstym, i trudno mieć o to pretensje do kogokolwiek, oprócz kolejnych rządów, które to edukację lekce sobie ważą od 1989 roku poczynając.

Oczywiście, są wśród belfrów i superbelfrzy, którzy dzielnie poradzili sobie z wyzwaniem, przed jakim znienacka postawił Szkołę Covid-19. Ci utyskiwali na nadmiar zajęć, bo rzetelne obmyślanie lekcji, sprawdzanie zadań tudzież dokumentowanie zdalnej pracy wydłużyło czas  niemal dwukrotnie, za co w nagrodę obcięto im wynagrodzenia (niższe pobory otrzymało 62,1% nauczycieli).

Nie udało mi się znaleźć wiarygodnych danych na temat tego, ilu uczniów „zniknęło”, czyli rozwiało się w szkolnej chmurze, bo jak dotąd żaden raport MEN-u nie został opublikowany. Kwestię oceniania, tegorocznych egzaminów, warunków rekrutacji  – lepiej taktownie przemilczeć, bo to jedynie stres dla wszystkich zainteresowanych. Konsekwencje społeczne – pogłębianie się różnic zamiast wyrównywania szans  edukacyjnych – w tych warunkach można uznać już za czystą abstrakcję…

Podsumowując, nie o takiej szkole marzyłam, rozpoczynając (z przekonania i z powołania) pracę w liceum w 1989 roku. Zdalne nauczanie obnażyło słabość systemu, który trzeba by wreszcie zreformować mądrze, nie szczędząc przy tym grosza… Dość już mamy szkoły w modelu dziewiętnastowiecznym! Ideologizacja nauczania zamiast autentycznego, przemyślanego cyfryzowania, unowocześniania, dostosowywania do potrzeb XXI wieku nie wprowadzi nas w świetlaną przyszłość! Trzeba skończyć również z pauperyzowaniem i poniżaniem nauczycieli, bo wśród nich jest wielu kreatywnych i świetnie wykształconych zapaleńców, których praca nie jest dla społeczeństwa warta mniej niż pensja przeciętnego posła lub ministra. Polską szkołę od lat toczy inna groźna pandemia – stagnacji, bylejakości, zacofania. I o tym przekonaliśmy się w chwili trudnej próby.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności