Wszystkie opisane tu sytuacje miały miejsce naprawdę. Wydarzyły się w jednym z oddziałów przedszkolnych wiejskiej szkoły podstawowej. Imiona i nazwiska zostały zmienione, lecz podobieństwo do wielu miejsc w Polsce wydaje się nieprzypadkowe.
Największym wyzwaniem pedagogiki Montessori wydaje się cisza. “Te dzieci naprawdę tak sobie w ciszy tam pracują przez tyle czasu!” – opowiadała mi znajoma nauczycielka po wizycie studyjnej w jednej ze szkół Montessori Mountain Schools. Była pod wrażeniem, ale nigdy nie próbowała tego wprowadzać u siebie w klasach I-III.
Mój oddział przedszkolny nie pracuje metodą Montessori, lecz kult ciszy wprowadziłam już we wrześniu, ponieważ przerażała mnie wysoka i dość pusta sala, gdzie każdy dźwięk wielokrotnie odbijał się od ścian i tylko moje pytanie o możliwość zamontowania paneli akustycznych pozostawało bez echa. We wrześniu, gdy byliśmy sześcioosobową grupą bez wyzwań, dość gładko poszło wprowadzenie zasady, że krzyczeć wolno tylko na szkolnym podwórku. Na świeże powietrze wychodziliśmy codziennie, a nawet dwa razy dziennie, więc cisza w sali nikomu nie wydawała się przesadą.
Pod koniec września zaczęłam jeździć do pracy z moim własnym dzieckiem, które nie miało nawet dwóch lat i co najmniej dwa razy dziennie ucinało sobie drzemkę podczas ośmiogodzinnego pobytu w przedszkolu. Pozostałe dzieci zachowywały się wtedy jeszcze ciszej i wzajemnie przypominały sobie o konieczności mówienia szeptem, chociaż nigdy ich o to nie prosiłam. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ich zachowaniem. Z czasem zauważyłam, że z podobną wrażliwością reagują na rozmaite potrzeby wszystkich członków grupy. To było budujące. Podobno tak funkcjonują grupy zróżnicowane wiekowo, ale – jak czas pokazał – nie wszystkie.
W połowie listopada dołączył do nas pięcioletni Damian z zespołem Aspergera i pogmatwanym życiem rodzinnym, którego wisienką na torcie jest narcystyczna babcia. Witając Damiana, pożegnaliśmy ciszę…
Do końca roku szkolnego musimy przetrwać bez nauczyciela wspomagającego i pomocy przedszkolnej, ale nie jest to łatwe. Cisza pozostaje wspomnieniem i póki co nie mam jej ani w sobie, ani wokół siebie. Nie mam też pomysłu na przywrócenie kultu ciszy, bo nasz Damianek generuje hałas non stop – nawet gdy w przedszkolu nie ma już innych dzieci, on wciąż buczy lub stuka czymś, a każde, nawet najdrobniejsze niepowodzenie obwieszcza dzikim wrzaskiem.
Ania Godziszewska pisała niedawno w newsletterze e:mi o badaniach z 2023 roku dotyczących hałasu w szkołach średnich w Europie: “78% nauczycieli szkół średnich wskazało, że hałas uniemożliwia im właściwą interakcję z uczniami, większość nauczycieli (…) uważa, że z powodu hałasu uczniowie mają problemy z koncentracją uwagi i kończeniem swoich zadań”. Rzuciłam okiem na polskie badania i znalazłam artykuł z 1988 roku, w którym autorzy, Zbigniew Koszarny i Wanda Szata, przedstawiają wyniki badań klimatu akustycznego żłobków i przedszkoli w miastach wojewódzkich Polski. Autorzy wskazują, że 23% badanych obiektów było tak zlokalizowanych, że hałasy zewnętrzne mogły zakłócać przebieg zajęć, zabawy lub nawet snu dzieci. Większe znaczenie autorzy przypisują jednak hałasom wewnętrznym, które przekraczały ówczesne normy w 37% badanych obiektów i wynikały z przepełnienia, niewłaściwego rozmieszczenia pomieszczeń, niewłaściwej izolacyjności.
Czy coś się zmieniło po 36 latach od publikacji wyników tych badań? Chyba tylko liczba kolejnych badań naukowych potwierdzających szkodliwość hałasu…
Bart Bosko w swojej książce “Noise” z 2006 roku stwierdza, że hałas był zawsze obecny w świecie i że jest potrzebny głównie do sygnalizowania zagrożeń. Wśród wielu skutków hałasu wymienia irytację. W naszej kulturze dziecko poirytowane nazywane jest dzieckiem niegrzecznym, więc to nie przypadek, że po kilku godzinach pobytu w przedszkolu dzieci zaczynają być niegrzeczne i takie też często są po wyjściu z przedszkola.
Najpierw fundujemy dzieciom wielogodzinne tortury hałasem o zmiennym i nieprzewidywalnym natężeniu (znacznie gorsze niż jednostajny hałas w fabryce), a później próbujemy je dyscyplinować. Nie zmieniają tego ani racjonalne przesłanki wynikające z badań naukowych, ani naturalna, jak pokazały moje przedszkolaki na początku roku, wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka. Gdy o tym myślę, czuję wściekłość, bezsilność i smutek, a po pracy również irytację, bo przecież też w tym hałasie przebywam.