Z pamiętnika wiejskiej przedszkolanki
Wszystkie opisane tu sytuacje miały miejsce naprawdę. Wydarzyły się w jednym z oddziałów przedszkolnych wiejskiej szkoły podstawowej. Imiona i nazwiska zostały zmienione, lecz podobieństwo do wielu miejsc w Polsce wydaje się nieprzypadkowe.
Słyszałam kiedyś o grupie przedszkolnej, w której wszystkie dzieci pochodzą z tej samej wsi, gdzie mieszkają, wszystkie mają dziadków na miejscu, a wszyscy dziadkowie żyją i interesują się wnukami. Słyszałam, ale nie uwierzyłam.
Bo przecież żyjemy w dobie migracji, ludzie przenoszą się z miejsca na miejsce, co dla wielu przedszkolaków oznacza, że dziadkowie są od nich oddaleni setki lub tysiące kilometrów i czasem nie mogą przyjechać nawet na przedstawienie z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka. Poza tym coraz później zakładamy rodziny, a więc dziadkowie są coraz starsi i nawet jeśli dożyją wieku przedszkolnego swoich wnuków, to nie zawsze stan zdrowia pozwala im się przemieszczać i uczestniczyć w uroczystościach przedszkolnych.
Oprócz tego byłam przekonana o wielu innych różnicach występujących naturalnie w każdej społeczności. Różnimy się od siebie światopoglądem, stanem zdrowia, wykształceniem, pochodzeniem, statusem majątkowym. To wszystko miałam zamiar uwzględniać w mojej pracy, bo wydawało mi się, że jak Polska długa i szeroka nie ma w niej grup homogenicznych kulturowo, zwłaszcza przedszkolnych, a do różnic trzeba podchodzić mądrze, aby nie stały się zarzewiem konfliktów lub niesprawiedliwości.
Wywiad z rodzicami zaczęłam od kwestii żywieniowych. Z poprzedniej placówki pamiętałam, że alergie na kakao czy kiwi wymagały od wychowawczyń czujności surykatek oraz sprytu iluzjonisty, który z szuflady biurka niczym z kapelusza wyjmuje bezpieczne zamienniki cukierków, gdy nieświadomy zagrożenia solenizant chce poczęstować alergika tykającą bombą. Poza tym spotykałam w przedszkolach małe wegetarianki, muzułmanów, żydów, a to zawsze wiązało się ze szczególnymi wymaganiami żywieniowymi, które spełnić można bez trudu, ale trzeba o nich wiedzieć.
Pytam więc rodziców: Alergie? Brak. Nietolerancje pokarmowe? Brak. Może jakieś szczególne preferencje żywieniowe? Nie, żadne z sześciorga dzieci w moim oddziale przedszkolnym nie ucierpi, w mniemaniu swoich rodziców, po spożyciu glutenu, cukru, mięsa czy innych składników, przed którymi niektórzy chronią swoje pociechy.
Przejdźmy do chorób przewlekłych. Żadnej padaczki, cukrzycy ani nawet stwierdzonej choroby lokomocyjnej. Widocznie wzrost liczby zachorowań na choroby przewlekłe wśród dzieci omija moją wieś.
Kwestie religijne są dla mnie istotne pod względem doboru treści zajęć. Jeśli ktoś nie życzy sobie choinki, szopki, palmy wielkanocnej, koszyczka czy jakiejkolwiek innej symboliki, to oczywiście uszanuję, poszukamy innych rozwiązań. Ale nie ma takiej potrzeby. Wszystkie dzieci należą do parafii rzymskokatolickiej i wszystkie będą uczęszczać na religię w przedszkolu. Jednocześnie rodzice nie mają nic przeciwko halloween czy andrzejkom.
To przejdźmy do Dnia Babci i Dnia Dziadka. Czy któreś z dzieci z jakiegoś powodu nie będzie mogło zaprosić na przedstawienie swoich dziadków? Nie, nie ma takich dzieci. Wszyscy dziadkowie będą przychodzić nie tylko na przedszkolne uroczystości, lecz również zdarzy im się przyprowadzać i odbierać dzieci. Wszyscy mieszkają w tej samej wsi.
Na koniec pytam o kwestię fotografowania i publikowania zdjęć dzieci. Podkreślam, że pominięcie kogoś nie będzie dla mnie żadnym problemem, a dla dziecka nie będzie wiązało się z dyskryminacją. Wszyscy jednak zgadzają się na publikowanie wizerunku swoich dzieci bez żadnych ograniczeń.
Te wstępne deklaracje rodziców nie były wcale na wyrost. Moje nowe miejsce pracy okazało się niewiarygodnie homogeniczne kulturowo. Wiedziałam, że nie jest to obraz całej wsi, bo w starszych klasach zdarzali się uczniowie z wyzwaniami rozwojowymi, były też rodziny dysfunkcyjne i różne ludzkie historie, które czynią pracę pedagogów pasjonującą, trudną, wyczerpującą, a po dłuższym czasie wypalającą.
Biję się w piersi na myśl o tym, że jeszcze kilka lat temu nie wierzyłam w istnienie takiego środowiska, w jakim przyszło mi teraz pracować. W czasie studiów pedagogicznych wpadłam w nurt pedagogów międzykulturowych i uwierzyłam, że grupy jednorodne kulturowo już nie istnieją. Każdą odmienność traktowałam jako szansę na rozwój całej grupy, bo to właśnie dzięki różnicom możemy rozwijać się poznawczo, uczyć się tolerancji, a także budować własną tożsamość. Nadal jestem o tym przekonana, lecz gdy w czasie religii nie muszę organizować zajęć dla żadnego dziecka, to myślę sobie, o ile jest to dla mnie łatwiejsze.
W trakcie roku szkolnego do naszej grupy przedszkolnej dołączył chłopiec z zespołem Aspergera, którego rodzice byli w trakcie rozwodu. Przywitałam go z radością i przeczuciem, że właśnie zaczynamy nowy rozdział w życiu naszego oddziału przedszkolnego.