Szkoła podstawowa w Czechach – czy to dobry pomysł dla dzieci z Polski?

Aleksandra Gancarz
0 komentarz

Co roku pierwszą klasę w Czeskim Cieszynie rozpoczyna około 10 uczniów z Polski. Jednostki trafiają również do przedszkoli. Obecnie na 450 uczniów w szkole podstawowej i 130 przedszkolaków jest około 90 dzieci z polskiej strony Olzy. Nie muszą znać języka czeskiego przed rozpoczęciem nauki. Na ogół nie muszą też daleko dojeżdżać, choć zdarzają się osoby z Bielska-Białej czy Wodzisławia Śląskiego, które do wymarzonej placówki mają kilkadziesiąt kilometrów. Dlaczego rodzice wybierają dla nich placówki za granicą i jakie są tego konsekwencje? Zapytaliśmy o to Kingę Kochaniewicz, która razem z mężem wybrała dla swoich dzieci edukację w Czechach. Najpierw jednak przyjrzyjmy się polskiemu szkolnictwu na Zaolziu.

Po podziale Śląska Cieszyńskiego między Polskę i Czechosłowację w 1920 roku na zachodnim brzegu Olzy pozostało dużo Polaków. W wyniku migracji i naturalnej asymilacji bardzo spadła liczebność tej grupy, lecz nie jej aktywność społeczno-kulturalna. Kongres Polaków w Republice Czeskiej, Centrum Pedagogiczne dla Polskiego Szkolnictwa Narodowościowego w Czeskim Cieszynie, Polski Związek Kulturalno-Oświatowy, Macierz Szkolna w Republice Czeskiej – to tylko niektóre z organizacji zrzeszających mniejszość polską na ziemiach naszych południowych sąsiadów.

Polskie placówki oświatowe w Czechach to obecnie:

●       32 przedszkola,

●       14 szkół pierwszego stopnia (z klasami I–V),

●       10 dziewięcioklasowych szkół podstawowych,

●       Polskie Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Czeskim Cieszynie,

●       polskie grupy w Akademii Handlowej.

Dwie ostatnie szkoły zapewniają wykształcenie średnie zakończone egzaminem maturalnym w języku polskim. Warto wspomnieć, że do takich szkół chodziły Ewa Farna i Halina Mlynková, piosenkarki znane po obu stronach Olzy.

W latach dziewięćdziesiątych polskie szkoły i przedszkola odnotowały duży spadek chętnych, co skutkowało zamknięciem niektórych placówek. Te, które przetrwały kryzys, kształcą dziś nie tylko dzieci polskich autochtonów, ale również dzieci z rodzin mieszanych (polsko-czeskich), całkowicie czeskich, napływowych rodzin polskich, dzieci romskie, ukraińskie, a także dzieci mieszkające na stałe w Polsce.

Chętnych przyciąga przede wszystkim dwujęzyczność, ale poza tym są to placówki dobrze zorganizowane i w gruncie rzeczy tanie. Przedszkole dwujęzyczne z elementami pedagogiki Montessori kosztuje zaledwie 80 koron czeskich miesięcznie, co przy aktualnym kursie złotego oznacza wydatek rzędu 15-16 zł. Szkoły oferują udział w różnych projektach edukacyjnych, pozyskują środki z wielu źródeł czeskich, polskich i unijnych, przez co są bardzo dobrze wyposażone. To często wpływa na porzucenie wielopokoleniowych animozji narodowościowych i posłanie dzieci z czeskich rodzin do polskich szkół.

Nie ma jednak róży bez kolców. Dwujęzyczność, która jednych tak bardzo przyciąga, innych przeraża. Pewna Czeszka miała córkę w polskim przedszkolu, ponieważ w czeskim zabrakło miejsc. Początkowo nie wyobrażała sobie dalszej edukacji w polskiej szkole podstawowej, ponieważ nie znała języka polskiego i obawiała się trudności z odrabianiem zadań domowych, jednak integracja dziecka z grupą i przychylność nauczycieli zdecydowały o wyborze polskiej szkoły. Po kilkunastu latach matka dobrze ocenia tę decyzję. W okresie edukacji szkolnej córki poznała inne matki w podobnej sytuacji. Z kilkoma uczestniczyła w kursie językowym prowadzonym przez lektorkę z Polski, która przyjeżdżała do szkoły raz w tygodniu na konwersacje ze starszymi klasami. Młodszą córkę matka bez wahania zapisała do tej samej szkoły.

Podobnie postąpiła Kinga Kochaniewicz. Jej najstarszy syn skończył w tym roku dziewiątą klasę i zdecydował się kontynuować naukę w Polskim Gimnazjum im. Słowackiego po czeskiej stronie, drugi syn jest w siódmej klasie, a córka w drugiej. Wszyscy troje chodzili do Przedszkola Wesołych Przygód w Czeskim Cieszynie. Pani Kinga trzy lata uczyła się języka czeskiego, aby móc odrabiać zadania domowe z dziećmi.

Oto co nam opowiadała Kinga Kochaniewicz o szkole czeskiej:

A.G.: Czy inni rodzice postąpili podobnie?

K.K.:  Tak, wtedy zawiązała się grupa, to byli rodzice z naszej klasy. To była chyba druga albo trzecia klasa podstawówki. Wtedy byliśmy w stanie pomóc dzieciakom, sprawdzić, czy dobrze czytają i tak dalej, ale teraz w siódmej, ósmej klasie to już jest wiedza na takim poziomie, że ja już nie jestem w stanie im pomagać, a oni nie znają słownictwa, żeby mi to tłumaczyć po polsku. Faktycznie, część rodziców uczyła się, a część jest takich, że jedno z rodziców pracuje po czeskiej stronie (to też jest dosyć częste), więc oni mówią po czesku. A jeżeli nie mówią i są obydwoje Polakami, to bardzo często dzieci odchodzą w tych starszych klasach ze szkoły, na przykład z klasy 9b, odeszło  w ciągu nauki szkolnej 13 osób. Z klasy mojego syna tylko 5 osób odeszło, bo u nas było mniej Polaków. Oni zaczynają odchodzić od tej piątej, szóstej klasy, kiedy czeski staje się dla nich problemem.

A.G.: Czyli to nauczanie w dwóch językach nie jest takie całkiem efektywne?

K.K.: Jest efektywne, jeżeli mają kontakt z żywym językiem. Bo to nie jest  to nauka języka obcego tak jak języka angielskiego, trzeba sobie to uświadomić. To są cztery godziny w tygodniu i  nauka czeskiego jest prowadzona takim samym systemem jak u nas nauka  polskiego. Są lektury, jest cała gramatyka w języku czeskim, więc jeśli ktoś nie ma naturalnych koneksji z tym językiem, to sobie po prostu nie poradzi. Bo język angielski jest uczony jako język obcy, a tutaj po prostu od drugiej klasy  mówi się po czesku. Teraz córka skończyła drugą klasę, więc jak słuchałam lekcji online (bo pierwszy raz miałam taką okazję w czasie pandemii), to na lekcji czeskiego pani przechodzi na czeski i mówią podczas lekcji po czesku. Jeśli dzieciaki nie miały styczności z tym językiem, to stanowi dla nich problem.

A.G.: Czy dzieci z czeskiej strony nie mają problemu z językiem polskim?

K.K.: W tym momencie już nie. Według wyników testów szkolnych i międzyszkolnych to czeski wychodzi gorzej niż kiedyś, a z polskim dzieciaki naprawdę dają sobie radę. Myślę, że jest to zasługa dzieci z Polski i tego, że w tym momencie pracuje też część nauczycieli z Polski. Od moich dzieci nie słyszałam, aby ktokolwiek miał problem z językiem polskim. Oni bardzo dużo mówią po polsku. Pamiętam, jak było wcześniej. Wie pani, oni zaciągają i akcent mają zupełnie inny. Kiedyś to się dało usłyszeć, ale na przykład w klasach Tymka i Achima to już jest rzadkość. Oni naprawdę dobrze mówią po polsku. Moje dzieci gwarą nie za bardzo umieją mówić, nie nauczyły się. Jedyne takie miejsce, gdzie jeszcze dużo mówią gwarą, to jest harcerstwo. Tam wszyscy faktycznie mówią gwarą.

A.G.: Czy wie pani, dlaczego rodzice (nie tylko pani z mężem, ale też inni rodzice) wybierają szkołę po czeskiej stronie, a nie po polskiej?

K.K.: Zawsze pojawiają się te same argumenty, czyli język czeski (to przede wszystkim), stabilny program (to znaczy nie ma tylu zmian w oświacie co u nas i wiadomo czego się spodziewać), brak  obowiązkowej religii, większe zaangażowanie sportowe i mniej godzin. Szczególnie w siódmej, ósmej klasie po tej naszej ostatniej reformie jest ogromna liczba godzin w Polsce, a w Czechach w siódmej, ósmej i dziewiątej klasie jest w tygodniu od około ośmiu  do dziesięciu godzin lekcyjnych  mniej.

A.G.: A jak wygląda sprawa zadań domowych?

K.K.: Jest bardzo mało zadań domowych. Myślę, że jakby dziecku się chciało, to jest w  stanie odrobić wszystko  w ciągu  10-15 minut. Oczywiście jak dziecku się nie chce, to może to robić dwie godziny, bo też mam takie doświadczenie (śmiech). Zadań domowych jest naprawdę mało. Zdecydowanie mniej niż w takiej tradycyjnej polskiej szkole. W czeskiej szkole przywiązują wielką wagę do kaligrafii. Bardzo się starają, żeby dzieci pisały ładnie i to jest dla nich istotne. Ale większość zadań starają się robić w szkole. Natomiast w domu dziecko naprawdę ma czas, żeby się zająć swoimi sprawami. No i teraz, jak już mamy całą podstawówkę za sobą, to naprawdę mogę powiedzieć, że moi synowie nie musieli się bardzo przepracowywać Były jakieś projekty do zrobienia w domu, jeżeli chcieliby mieć dobre oceny, to musieliby się trochę pouczyć, ale zadań domowych do odrabiania nie było dużo.

A.G.: Nie umieli w związku z tym mniej niż ich koledzy chodzący do szkół w Polsce?

K.K.: To zależy, na czym nam zależy. Mnie wydaje się, że dzieciaki w Polsce mają więcej materiału do przyswojenia, ale dużo więcej też zapominają. Jakbyśmy sobie tak sprawdzili po podstawówce, kto umie więcej, to nie sądzę, żeby dzieciaki, które uczą się w czeskiej podstawówce, umiały mniej. Myślę, że po prostu jest to okupione mniejszym stresem. Przez to, że materiał jest (bo jest!) okrojony, to one mogą sobie go na spokojnie przyswoić i zapamiętać. Tak mi się wydaje. Trudno mi powiedzieć, czy na przykład zdaliby egzamin ósmoklasisty. Pewnie z polskiego nie, bo nie przerabiają tych samych lektur, ale z matematyki? Materiał jest przerobiony, wszystko umieją, co powinni umieć. Angielski tak samo. Historia? Umieją częściowo i historię czeską, i polską – mają jakby ogólny obraz. Może mniej dat, może mniej dokładnie, ale za to z drugiej strony, kto pamięta te wszystkie szczegóły później, prawda? O ile jest mniej godzin, o tyle mniej materiału do zrealizowania, ale dla mnie to nie było akurat istotne. Dla mnie to było nawet dużo lepiej, że oni mają dużo mniej materiału do zrobienia, bo wydaje mi się, że jest to w Polsce troszeczkę przeładowane, szczególnie jeśli patrzymy, jak wyglądają podręczniki.

A.G.: Chciałabym jeszcze zapytać o płatną świetlicę szkolną, bo tego akurat w Polsce nie mamy. U nas dziecko może bezpłatnie zostać w świetlicy. Czy to nie przerażało państwa i innych rodziców z Polski, że trzeba będzie zapłacić 150 koron za świetlicę?

K.K.: Ale 150 koron to jest 27 zł miesięcznie [w momencie publikacji tego artykułu już 29 zł – przyp. A.G.]. To nie jest jakaś zaporowa kwota, szczególnie że można płacić albo za cały semestr od razu, albo miesięcznie. A po drugie, przeliczmy sobie, ile musimy zapłacić za szkołę w Polsce. Jak byśmy zliczyli wszystkie podręczniki, zeszyty, kredki i tak dalej, to wcale by nie wyszło taniej. Oczywiście w Czechach też jest we wrześniu jednorazowa odpłatność za podręczniki, ale to jest opłata za ćwiczenia i za gazetkę szkolną, która wychodzi, bo podręczniki są wypożyczane, więc nie płaci się za nie. W związku z tym oddaje się je na końcu roku i jeżeli podręcznik jest zniszczony, to dziecko lub rodzic płaci karę, na przykład 10 koron za zagięte rogi, 20 koron za zgiętą stronę, 100 koron za zgubienie podręcznika. Ale jeżeli wszystko jest w porządku, to te podręczniki są darmowe. Tak więc wydaje mi się, że te 150 koron za świetlicę to nie jest dużo.

A.G.: Pani pracuje w Polsce, pani mąż w Czechach, dzieci chodzą do szkoły po czeskiej stronie. Czy to wam nie utrudnia planowania wakacji, wspólnych wyjazdów na przykład na majówkę?

K.K.: Jestem akurat w mniejszości wśród tych osób, które mają majówkę. Większość rodziny nie ma tej majówki. Dla nas akurat wygodne jest to, że jak jest wolne w Czechach, to mąż też ma wolne, więc nie ma takiego problemu, co z dziećmi zrobić. Gdyby było inaczej albo gdybyśmy tak nie pracowali, to byłoby faktycznie problematyczne, ale ja w ciągu roku szkolnego, pracując w szkole i tak nie mogę sobie za bardzo planować jakichś wyjazdów, a wakacje są prawie tak samo, więc nie jest to problematyczne. Ale trudniej byłoby, gdyby mąż nie pracował w Czechach.

A.G.: W innych rodzinach chyba pojawia się taki problem, prawda?

K.K.: Myślę, że tak. I oczywiście dzieciaki marudzą.

A.G.: No tak, nawet wakacje w Polsce zaczynają się o tydzień wcześniej.

K.K.: Tak. I ferie są dłuższe. Jakby to zliczyć, to jednak tego wolnego w Polsce jest więcej. Jeszcze jakieś długie weekendy, czego w Czechach nie ma. Praktycznie nie ma takich tradycji. Jak jest wolne we wtorek, to w poniedziałek się idzie do szkoły i do pracy, raczej rzadko są długie weekendy. W Polsce jest tego więcej, ale na co dzień mają mniej tego wolnego, więc trudno, jakoś to się równoważy.

A.G.: A może rodzic zgłosić na przykład, że jego dziecko nie będzie w przyszłym tygodniu chodziło do szkoły, bo w Polsce mamy majówkę i wyjeżdżamy sobie, czy to raczej nie wchodzi w grę?

K.K.: Oczywiście, jeśli jest nieobecność dłuższa niż trzy dni, to rodzic musi napisać do dyrektora zawiadomienie, że dziecka nie będzie na przykład przez tydzień, jeśli to jest zaplanowane, nie mówimy tu oczywiście o chorobie. Nie zdarzyło się, żeby dyrektor nie wyraził zgody. To jest po prostu formalność. Teraz na przykład było Boże Ciało i my też mieliśmy gości na czwartek i nasze dzieciaki nie poszły do szkoły. Napisaliśmy, że sprawy rodzinne i tyle. Nie było z tym nigdy żadnego problemu. Szczególnie rodzice z tego korzystają na 1 listopada, bo tu często ludzie wyjeżdżają gdzieś dalej na groby, a w Czechach jest to normalny dzień, w którym się uczy i pracuje, więc wtedy dzieciaków z Polski nie ma i nie ma z tym żadnego problemu.

A.G.: Jakie jeszcze różnice widzi pani między szkołami w Polsce i w Czechach?

K.K.: Hmm… Ta nasza podstawówka… My jesteśmy zadowoleni, że tam trafiliśmy i jesteśmy, ale to nie jest miejsce dla każdego. Chyba nie ma w ogóle takiej szkoły, która jest dla każdego. W każdej są jakieś plusy i minusy i myślę, że każdy sobie musi znaleźć taką swoją przestrzeń. Dla nas najbardziej istotne jest to, że jest tam bardzo duże zaangażowanie rodziców. Jeżeli rodzice chcą oczywiście, to naprawdę mogą się zaangażować, bo jest stowarzyszenie Maskot, które wspomaga szkołę w planowaniu wszystkich imprez w organizacji: bal, festyn, jakieś tam różne rzeczy. I to jest po prostu fajnie działające stowarzyszenie, które ma swój fundusz i dzięki temu może wspierać np. uczniów, którzy mają problemy z wyjechaniem na wycieczkę z powodów finansowych albo z obiadami, albo cokolwiek w tym rodzaju, więc dla nas to było bardzo istotne, że mogliśmy się zaangażować (mąż był nawet przewodniczącym tego Maskotu), że mogliśmy się zaangażować i że mamy realny wpływ  na to, co się dzieje w szkole. Wiemy, o co chodzi, wiemy, jak to wygląda, jak działa, możemy organizować różne imprezy i poznawać innych rodzicami i  ich dzieci. Znamy dzieci, które chodzą z naszymi dziećmi do szkoły, znamy ich rodziców, więc to jest coś naprawdę bardzo fajnego. Myślę, że ta szkoła daje dużą przestrzeń dla rodziców. To jest dla mnie jedna z takich istotniejszych różnic. A tak poza tym to plusy i minusy, jak wszędzie. Zależy, na kogo się trafi, jacy ludzie są dookoła, to jak wszędzie.

Szkoła w Czechach to kolejna alternatywa dla polskiej szkoły systemowej. Formalnie taki wybór oznacza rozpoczęcie edukacji szkolnej rok wcześniej niż w Polsce, odwróconą skalę ocen, gdzie jedynki są najlepsze, a piątki najgorsze, Dzień Nauczyciela obchodzony 28 marca, w rocznicę urodzin Jan Amosa Komeńskiego, a Dzień Zwycięstwa, kiedy jest wolne,8 maja. W praktyce to spotkanie dwóch kultur i doświadczanie ich bardziej i mniej subtelnych różnic, których pokonywanie bywa trudniejsze od codziennego pokonywania granicy państw w strefie Schengen.

Źródła:

Beata Schönwald: Polska Szkoła, czemu nie? (dostęp: 25.07.2022).

red: Polskie Szkoły Podstawowe na Zaolziu: Czeski Cieszyn, (dostęp: 25.07.2022).

Cierlicko: Dwujęzycznie i według Montessori (dostęp: 25.07.2022).

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności