Wszystkie opisane tu sytuacje miały miejsce naprawdę. Wydarzyły się w jednym z oddziałów przedszkolnych wiejskiej szkoły podstawowej. Imiona i nazwiska zostały zmienione, lecz podobieństwo do wielu miejsc w Polsce wydaje się nieprzypadkowe.
Jako studentka pedagogiki każdą praktykę metodyczną zaczynałam od pisania scenariusza zajęć. Opiekunkom moich praktyk dawało to poczucie bezpieczeństwa, że nie będę straszyć czy demoralizować dzieci, a gdyby tak się stało, to przynajmniej miałyby dowód, że próbowały temu zapobiec. Mnie zmuszało to do przemyślenia i skonkretyzowania swojego pomysłu. Poza tym obie strony miały porządek w papierach.
Czy umiejętność pisania scenariuszy jest mi w tej chwili do czegokolwiek przydatna?
Formalnie tak, bo dwa razy w roku piszę dla dyrektorki scenariusz fikcyjnej hospitacji zajęć, a więc nadal służy to porządkowi w papierach. Być może służyłoby jeszcze czemuś, gdyby nie fakt, że do pracy w przedszkolu wpadłam z marszu – bez żadnego planu, za to z bagażem doświadczeń i ugruntowanych przekonań na temat edukacji.
Na początku września codziennie przychodziłam do pracy z jakimś pomysłem na zajęcia. Nie ze scenariuszem, bo nie znajdowałam czasu na spisanie go, ale z jakąś koncepcją i zestawem potrzebnych do realizacji akcesoriów zwanych w pedagogice środkami dydaktycznymi. Taki pomysł na zajęcia zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa – niczym nieuzasadnione przekonanie, że dzieci nie będą się przy mnie nudzić. Oto ja, porządna przedszkolanka idę z odrobionym zadaniem domowym: wyuczoną piosenką, wyciętym jeżem czy zestawem liści do pokazania.
W pierwszych dniach miało to jeszcze sens, bo uczyliśmy się naszych codziennych rytuałów: piosenki na powitanie, piosenki przed jedzeniem, porządkowania sali, przebierania się przed wyjściem na świeże powietrze. Te podstawowe czynności były nowe i dla mnie, i dla grupy, więc planowanie i kontrolowanie upływającego czasu bardzo mi pomagało. Szybko jednak zauważyłam, że zamiast planowania zajęć tematycznych bardziej sprawdza się obserwowanie dzieci i podążanie za nimi.
Dowodem na to były zajęcia zaplanowane przeze mnie wczesną jesienią. Przyszłam do przedszkola z bukietem liści oraz zestawem kolorowanek i łamigłówek, które miały pomóc dzieciom utrwalić nazwy drzew. Po naszej powitalnej piosence sięgnęłam po liście, a dzieci w tym czasie ruszyły w stronę szuflad z klockami. Moja sześcioosobowa wówczas grupa podzieliła się spontanicznie na trzy zespoły. Każdy z nich wyjął inne klocki. Jedna para zaczęła od segregowania kolorów. Druga para zaczęła budować wieżę z małych sześcianów. Trzecia para z kółek i prostych łączników zrobiła okulary dla naszego pluszowego jeża-marionetki i koronę dla siebie. Wszyscy pracowali z dużym zaangażowaniem i entuzjazmem, a ja przypominałam sobie słowa André Sterna: Nasze mózgi rosną, gdy angażujemy się w daną czynność z entuzjazmem. Naukowcy opisują entuzjazm jako naturalny nawóz dla mózgu.
Co miałam robić? Przerwać im, żeby realizować swój scenariusz zajęć? Położyć kres tej twórczej zabawie? Bo przecież ja się napracowałam i chcę się realizować, a poza tym jesteśmy w przedszkolu i obowiązuje nas program nauczania… Usiadłam ze swoimi liśćmi na krzesełku i patrzyłam zachwycona, co się dzieje.
Kiedy po zabawie został w kącie bałagan, a dzieci zaczęły zajmować się czymś innym, odłożyłam liście na stolik i włączyłam „Jesień” Vivaldiego. Ela wzięła do ręki ogromny liść kasztanowca, zaczęła nim poruszać w rytm muzyki i zawołała do Marcina: „Patrz, jak fajnie!” i już po chwili cała grupa tańczyła z liśćmi. Nagrałam rodzicom filmik, nie zwracając uwagi na bałagan widoczny w kącie naszej sali. Liście do kolorowania i łamigłówki nie przydały się tego dnia. Niektóre nie przydały się wcale. Posprzątaliśmy salę i poszliśmy na „wielki plusk”, czyli skakanie do kałuż podczas deszczu.
Podążanie za dziećmi to podróż w nieznane – wymaga otwartości i odwagi. Podejmując temat zaproponowany przez dzieci czasem muszę przyznać się, że nie wiem, czy strzyżyk zimuje w Polsce, a czasem tłumaczę trzy- i pięciolatkom, czym były kolonie, bo właśnie ktoś z nich zauważył miniaturę flagi brytyjskiej na flagach Australii i Nowej Zelandii. Mimo wszystkich niedogodności wolę fascynującą podróż niż bezpieczną nudę w wygodnych czterech ścianach schematów.
Wolę, ale czy umiem? Wyrosłam w schemacie narzuconego tematu lekcji i przez wszystkie lata mojej edukacji zawodowej pisałam scenariusze zajęć, więc co jakiś czas dopadają mnie obawy i próbuję wracać do tego co złe, lecz dobrze znane – do tego, co uruchamia się we mnie automatycznie. Nie zdawałam sobie sprawy, że mój bagaż doświadczeń będzie mi tak bardzo ciążył przy wprowadzaniu w życie moich przekonań na temat edukacji. Ale nie poddaję się.