Inteligentny, czyli jaki? Łukasz Lamża w swojej książce „Trudno powiedzieć”, stara się w jednym z rozdziałów odpowiedzieć na to pytanie. Autor przywołuje liczne definicje inteligencji i wykazuje ich niedoskonałość, zastanawia się nad miarodajnością testów, które miałyby mierzyć tzw. iloraz inteligencji. Pisze również o osobach naznaczonych „brzemieniem geniuszu”, które zrzeszają się w najbardziej elitarnych organizacjach, istniejących tylko po to, aby gromadzić ludzi o ponadprzeciętnym IQ. Pojawia się również pytanie o przekładalność inteligencji dzieci na ich oceny w szkole i o fenomen jednostek, które są wybitne w określonej dziedzinie, w czasie gdy z reszty przedmiotów dostają same jedynki.
Czy nauczymy się w szkole jak być inteligentnymi? Może w jakimś aspekcie tak. Problem jest jedynie taki, że nikt nie wie, co to dokładnie oznacza. Przyjrzyjmy się kilku najciekawszym definicjom, a następnie zastanówmy się, czy jakikolwiek test albo ocena są w stanie ująć złożoność tego zjawiska
Stanowisko pięćdziesięciorga dwojga psychologów opublikowane w czasopiśmie naukowym „Intelligence” mówi, że:
Inteligencja to nie tylko książkowa erudycja, wąski talent akademicki albo umiejętność rozwiązywania testów. Odzwierciedla raczej szerszą i głębszą zdolność rozumienia otoczenia – połapywania się w sytuacji, „ogarniania” świata, wpadania na to, co zrobić.
Ciekawą jest również synteza ponad siedemdziesięciu definicji inteligencji z literatury psychologicznej (a zapewne istnieje ich o wiele więcej…). Brzmi ona następująco:
Inteligencja to miara zdolności osiągania celów.
Istnieje również koncepcja inteligencji wielorakich, jest to pomysł popularny, choć nie zyskujący akceptacji naukowców. Wyjściowo wymieniała ona siedem podstawowych rodzajów inteligencji: językową, muzyczną, logiczno-matematyczną, przestrzenną, cielesno-kinestetyczną, intrapersonalną, interpersonalną. Lista jednak szybko rozszerzała się (choć sam Gardner, autor teorii, odrzucał kolejne propozycje). Dało się jednak usłyszeć także o inteligencji nauczycielsko-pedagogicznej, kulinarnej, humorystycznej czy cyfrowej.
Prawdopodobnie możemy się więc zgodzić, że jakiekolwiek pomiary inteligencji nie mają większego sensu, mogą one co najwyżej sprawdzić w niedoskonałym stopniu coś, co ktoś arbitralnie uznał za inteligencję. Po co w takim razie powstały testy?
Pierwszy powszechnie stosowany test został opracowany przez francuskiego psychologa Alfreda Bineta i jego studenta Théodora Simone w roku 1905. Test został stworzony, aby pomóc nauczycielom w identyfikacji trudności umysłowych dzieci. Chcieli po prostu wykazać, że dzieci rozwijają się w różnym tempie, aby zwalczyć popularne wówczas określenie „otępienia umysłowego”.
Ich idea szybko przerodziła się jednak w mainstream, jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne testy, metody i przeliczniki. Głównym celem przestało być zdrowie, a stał się ranking. Doprowadziło to do absurdów pokroju badania inteligencji osób dawno nieżyjących (jak Juliusz Cezar) czy konkursy na najinteligentniejszą osobę na świecie i wpisy do Księgi Rekordów Guinnessa.
Łukasz Lamża kończy swoje rozważania na temat inteligencji bardzo trafnym pytaniem. Dlaczego popularnym wyobrażeniem geniusza zawsze musi być „geek” zajmujący się fizyką, kosmologią lub innym systemem abstrakcyjnych znaków? Dlaczego „na szczycie piramidy najpiękniejszych i najdoskonalszych mózgów nie znajdziemy wybitnych kucharzy, piłkarzy czy tancerzy (a jaki niby organ odpowiada za ich geniusz w tych dziedzinach, jeśli nie mózg?)”. Przecież wiodąca, a właściwie każda definicja inteligencji zwraca szczególną uwagę na umiejętność orientowania się w sytuacji – „a ową sytuacją nie musi być tablica zapełniona równaniami, ale również wchodzący do pokoju członek rodziny, w którego ruchach można przy odrobinie domyślności wyczytać, że coś go trapi”.
A do wszystkich definicji inteligencji jako nieodłączny element proponowałabym dodać: zainteresowanie światem i dbanie o niego.
Źródło:
Ł. Lamża, Trudno powiedzieć. Co nauka mówi o rasie, chorobie, inteligencji i płci, Wołowiec 2022.