Ota Pavel, Śmierć pięknych saren
Czytałem tę króciutką książeczkę dwa razy.
Pierwszy raz w upalnym czerwcu, podróżując autobusem do i z pracy. Cóż to za językowa uczta, popis wyobraźni i humoru! – myślałem wtedy. Ojciec Oty Pavla, który posłużył za pierwowzór głównego bohatera Śmierci…, wydawał mi się wtedy supertatą, porywającym, kipiącym od pomysłów czarodziejem, który nie dość, że czerpał z życia pełnymi garściami, to z każdego swojego błędu, pomyłki potrafił uczynić niezapomnianą przygodę, jedną z tych, które chce się przeżyć w dzieciństwie.
A potem, kilka lat później, przyszła druga lektura. Ciemne, listopadowe wieczory zrobiły swoje. Pojedyncze zdania zaczynały niepokoić. Zza obrazów pełnych dziecięcej naiwności zaczynały przezierać dramat okupacji, groza zagłady. Co rusz powracały w mojej głowie tragiczne okoliczności powstania książki. Nie mogłem się już uwolnić od świadomości, że Pavel, tworząc swą opowieść, walczył przecież z wieloma demonami: postępującą chorobą psychiczną, traumą wojenną, umierającym ojcem.
Śmierć pięknych saren czeka na swoją trzecią lekturę. Kiedy nadejdzie i co z niej wyniknie – tego nie wiem. Dziś jednak widzę, jak ciekawym, nieoczywistym, pełnym kontrastów obrazem dzieciństwa jest książka Pavla. I jak wzruszająco została opowiedziana więź między ojcem a synem. To opowiadania, które powodują śmiech przez łzy – albo na odwrót, łzy przez śmiech. Polecam ją szczególnie tym, których zafascynowała postać taty oraz obraz zaczarowanej rzeczywistości wojennej w słynnym filmie Życie jest piękne Roberto Benigniego.