Ola i Marcin odwiedzili nas pewnego jesiennego poranka w naszej szkole w Kolebach. Niespieszna rozmowa płynęła i zahaczała o wiele wątków z przeszłości i pomysłów na przyszłość. Wszyscy byliśmy jednak przede wszystkim bardzo tu i teraz. Nie miałyśmy przygotowanych pytań. Nasze spotkanie było poszukiwaniem istoty metody Montessori. W świecie edukacji mocno obwarowanym podstawą programową i egzaminami nauczyciel podążający za dziećmi drogą montessoriańską może gubić się w tym, co przychodzi z zewnątrz. Poszatkowana siatka godzin, podział na grupy wiekowe, okrojony czas, egzaminy, systemem oceniania. To rzeczywistość, o którą rozbijają się nie tylko nauczyciele i dyrektorzy. Rodzice mierzą się z brakiem natychmiastowych efektów, z brakiem działania widocznego na zewnątrz, testów, zadań, zeszytów wyklejonych po okładki ćwiczeniami. W pewnym momencie możemy zgubić drogę i stworzyć karykaturę metody Montessori, która stara się wtedy dostosować do tego, co narzuca rzeczywistość. Takie rozdrobnienie, jakie proponuje nam system oświaty, nie sprzyja uczeniu w duchu Montessori, które, jak się okazuje, oparte jest na harmonii.
Kolonia, źródło
Poszukując istoty Montessori, Ola i Marcin sięgnęli do wspomnień ze szkoły Montessori w Kolonii przy Glibachstrasse, do której lata temu jeździli, by obserwować pracę nauczycieli i dzieci. Wąska uliczka, wysoka czteropiętrowa kamienica. Więcej o jej charakterze mówi nam grafika pana Elsnera, nauczyciela przyrody, ulubionego bohatera opowieści o szkole. Zdjęcie na mapach Google pokazuje tylko fragment budynku, w większości zasłoniętego rusztowaniem. Ola wspomina zimowe wyjazdy do szkoły w ramach kursu, mieszkanie w budynku szkoły, dżem pomarańczowy i świeże bułeczki przywożone co rano przez jedną z nauczycielek – Kristinę. Każdy wyjazd pełen był doświadczeń, które można by zamknąć w kilku słowach. Są to słowa, w których rytmie biło serce szkoły.
Pamięć, przestrzeń
Wspomnienia z Kolonii krążą wokół dźwięków, zapachów i obrazów. Przestrzeń, w której przebywali uczniowie z nauczycielami, tkana była latami, przygotowały ją czas i uważność, dlatego pozbawiona była jednego stylu czy schematu. Pracownie tętniły tym, czym tętniło serce nauczycieli, między innymi w taki właśnie sposób dawali się oni poznać swoim uczniom. Półki i regały wypełnione były różnorodnymi materiałami. Pomoce, poza tymi niezbędnymi, nazwijmy je wzorcowymi, rodziły się z potrzeb dzieci i pasji nauczyciela. Pracownie żyły, nic się w nich nie kończyło, bieżące lata harmonijnie przechodziły w następne. Niektóre elementy przestrzeni pozostawały niezmienne, pielęgnując pamięć o tym co było, budując most między przeszłością a teraźniejszością.
Harmonia, proces
Szkoła była miejscem pełnym harmonii, która może pojawić się tylko wtedy, gdy jest czas na to, co istotne. Panował tam spokój i dzieci czuły się bezpiecznie, ponieważ nic nie przerywało ich procesu wzrastania. Tak jakby w tamtym miejscu nauczyciele już wtedy wiedzieli, w jakich warunkach mózg lubi się uczyć. Teraz o procesach zachodzących w naszym mózgu wiemy dużo więcej, jako nauczyciele i rodzice dysponujemy wiedzą o tym, jak rozwija się mózg i czego potrzebuje dziecko, aby uczyć się i wzrastać. W harmonii, wolności, bezpieczeństwie i bez napiętego grafiku uczymy się najlepiej. Szkoła w Kolonii pielęgnowała ten proces. Nauczyciele traktowali w niej metodę Montessori jako sposób wspólnej pracy, wspólną drogę, którą wybrali. Wszyscy jednak byli świadomi, że efekty będą różne, na każdym poziomie i u każdego dziecka. Metoda jest drogą, a nie gwarantem osiągnięcia konkretnych i mierzalnych celów, jednakowych dla wszystkich. Nikt więc w napięciu nie czekał na natychmiastowy efekt, który byłby widoczny na zewnątrz.
Dźwięki i zapachy
Szuranie kapci, szelest kartek, cisza. Zapach mleka, które przywożone było co rano. Za oknem widok na podwórko – studnię. Szepty, skrobanie ołówka. Postać nauczyciela podążającego sobie znaną drogą przez pracownię, otwierającego pudełko, dmuchającego, aby strzepnąć kurz. Coś, co często staramy się w szkołach uzyskać za pomocą sztywno narzuconych ram, tam wypływało samoistnie z przygotowanej przestrzeni i sposobu bycia nauczycieli.
Czas i obecność
Czas na rozbudzenie, czas na pomyślenie, czas na twórczość i czas na podzielenie się odkryciami. Gdzie bylibyśmy obecnie, gdyby nie było czasu na dzielenie się odkryciami? Owocem dzielenia się jest rozwój. W dzisiejszych szkołach często nie ma czasu na to, aby podzielić się tym, w jaki sposób czegoś się nauczyłeś, co odkryłeś lub co cię zafascynowało czy zaniepokoiło. Nauczyciele mieli tam czas na rozmowę i obserwację dziecka. Prawdziwe spotkanie nauczyciela z uczniem może odsłonić jego potrzeby i pozwolić nauczycielowi na odpowiedź, która faktycznie będzie pomocą w drodze dziecka.
Praca i przerwa
Rozmawialiśmy również o dzieciach. Były takie jak teraz. Podczas przerwy – niektóre rozwrzeszczane, inne samotnie skrobiące korę z drzew, trzymające się w grupkach lub dłubiące patykiem w ziemi gdzieś na uboczu. Podczas pracy własnej przestrzeń samoistnie narzucała dzieciom pewne postawy, na podwórku panowały zupełnie inne zasady. W przestrzeniach pracowni, w obecności nauczyciela, każdy jednak mógł być sobą w zależności od tego co przynosiła chwila. Różne postawy i zachowania dzieci były poddawane refleksji, a nie ocenie. A więc ich chęci i niechęci, dni pełne pracy czy nudy dawały nauczycielowi pewność, że rozwój trwa, że dziecko jest w trakcie procesu. Jednak aby pozwolić sobie na taką postawę, trzeba mieć czas, trzeba być z dziećmi przez kilka dni w tygodniu, najlepiej przez parę lat.
Nauczyciel
Praca w takiej szkole to nieustająca uważność i obecność. Podczas pracy własnej, w pozornie przypadkowym spotkaniu na korytarzu, w rozmowie z dzieckiem na przerwie, dzieleniu się obserwacjami z innymi nauczycielami. Każdy moment jest ważny, każdy może otworzyć nowe drzwi. Nauczyciel momentami jest jak siewca, który z oddaniem, indywidualnie zasiewa coś w każdym dziecku. Oddaje szkole i dzieciom swoją obecność, pomysły, czas. Owoce jednak będą widoczne później, tutaj znów potrzebny jest czas. Ola i Marcin już widzą te owoce u wielu byłych uczniów oraz w każdym ze swoich siedmiorga dzieci, które często idą już własną drogą i realizują się w świecie. Nauczyciele w szkole w Kolonii byli poważani i akceptowani w lokalnym środowisku, obdarzeni zaufaniem mogli spokojnie wypełniać swoje zadanie. Ktoś, kto pracuje w taki sposób jest nieustannie twórczy, ponieważ same dzieci podsuwają mu pomysły. Obserwacja uczniów i przebywanie z nimi, sprawia, że nauczyciel odpowiada na rodzące się pasje i potrzeby. Odpowiedzi z wielu lat widać w pracowniach w Kolonii. Nauczyciel w zwykłej szkole próbuje wymyślić coś, co będzie dostosowane do grupy, coś nowego, coś innego, czasem zaczyna wręcz walczyć z uczniami. Te pomysły często się wyczerpują albo po pewnym czasie przestają działać. Każde dziecko jest inne i, jeśli tylko mu to umożliwimy, zawsze otworzy nowy proces, nową drogę, w której będziemy mogli je wesprzeć i mu towarzyszyć. To otwieranie drzwi i dzianie się zasiewa spokój w sercu nauczyciela.
Jak więc nie zgubić istoty metody na naszych montessoriańskich drogach? Czy można rozwinąć prawdziwie montessoriańskie skrzydła? Chcielibyśmy, aby serce naszej szkoły w Kolebach biło w rytmie tych samych słów, w których rytm bije serce szkoły w Kolonii. Gdy przyjrzymy się naszej pracy, widzimy, że wszystko, co się dzieje, naturalnie zmierza do tego, aby szkoła przybrała właśnie taką formę. Rozmowa pomogła nam po raz kolejny ustawić nawigację i obrać kurs, którym chcemy płynąć. Tak, aby nie rozbić się o skalne wyspy. Uświadomiliśmy sobie również to, jak ważne jest mieć obok osoby, które płyną tą samą drogą, niezależnie od tego kim są – nauczycielem, uczniem czy rodzicem.
Tekst powstał po rozmowie z Olą i Marcinem Sawickimi.
Zainteresowanych metodą Montessori zapraszamy do obejrzenia podcastów lub filmów, jakie jej poświęciliśmy oraz na Kurs Montessori Online i stacjonarny kurs Montessori, który może być doskonałą okazją do wejścia w świat Montessori!
1 komentarz
Dziękuje bardzo za ten tekst, który z wielką przyjemnością chłonęłam i którego potrzebowałam jako rodzic, by „płynąć tą samą drogą”, co moje dziecko i nauczyciele, którzy je prowadzą w szkole montessori.