#6 – Karta nauczyciela okiem przedszkolanki 

Zofia Bielińska
0 komentarz

Wszystkie opisane tu sytuacje miały miejsce naprawdę. Wydarzyły się w jednym z oddziałów przedszkolnych wiejskiej szkoły podstawowej. Imiona i nazwiska zostały zmienione, lecz podobieństwo do wielu miejsc w Polsce wydaje się nieprzypadkowe. 

Drugi raz w życiu jestem zatrudniona w oparciu o przepisy Karty nauczyciela. Kiedyś pracowałam w publicznym przedszkolu, teraz pracuję w oddziale przedszkolnym publicznej szkoły podstawowej. Czy złapałam Pana Boga za nogi? Mam wrażenie, że nie, chociaż zwolennicy Karty nauczyciela (ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego na czele) twierdzą, że to właśnie ten dokument zapewnia nauczycielom stabilizację, chroni przed nadużyciami ze strony dyrektorów, określa jednoznacznie czas pracy i rozwiązuje wiele innych kwestii składających się na dobre warunki edukacji, niezależne od koniunktury ekonomicznej i politycznej. Na co dzień doświadczam skutków tej archaicznej ustawy z 1982 roku z wszystkimi późniejszymi zmianami, w których gubią się już nawet dyrektorzy. Wiele jest w niej absurdów, nawet w odniesieniu wyłącznie do mojego małego, przedszkolnego poletka.

Strategie wychodzenia do WC

Kodeks pracy przewiduje 15-minutową przerwę dla osób pracujących co najmniej sześć godzin. Dla mnie przerwy nie przewidziano. Jestem jedyną w szkole nauczycielką, która nie wychodzi na przerwę po 45-minutach lekcji i jedyną osobą, która spędza tam aż osiem godzin.

Zgłaszałam problem dyrektorce, ale w odpowiedzi usłyszałam: Łap tych nauczycieli, co w czasie przerwy dyżurują na korytarzu, oni ci pomogą. Raz poprosiłam więc o pomoc nauczycielkę, która pilnowała kilkadziesiąt osób stłoczonych w holu, na schodach i w szatni. Nie odmówiła mi, ale widziałam jej konsternację, dlatego następnym razem postanowiłam zmienić strategię.

Uznałam, że będę wychodzić na przerwę, gdy do przedszkolaków przyjdzie anglistka lub ksiądz. Na początku roku moja obecność na angielskim i katechezie była konieczna, ponieważ płacz maluszków ukojonych po rozstaniu z rodzicami wracał, gdy tylko próbowałam opuścić salę. Pod koniec września dzieci oswoiły się z innymi nauczycielami na tyle, że mogłam korzystać z czterech przerw tygodniowo dzięki dobrym układom z anglistką i księdzem.

Problem wrócił w nowej odsłonie, gdy zaczął się sezon grypowy. Pewnego dnia wypiłam herbatę, spodziewając się, że lada moment ktoś przejmie opiekę nad dziećmi, a ja będę mogła wyjść do toalety, lecz pani od angielskiego poszła wtedy zastąpić jakiegoś chorego nauczyciela w starszej klasie, więc zostałam w sali z grupą przedszkolaków, moją pilną potrzebą i żalem po stracie przerwy. 

W większości przedszkoli i oddziałów przedszkolnych są jednocześnie dwie osoby dorosłe: nauczyciel i pomoc przedszkolna. U mnie jest inaczej, zatem i ja postanowiłam radzić sobie inaczej. 

Przypomniałam sobie z Kursu Montessori, że dzieci nie tylko można, ale nawet należy zostawiać same i to w taki naturalny, niewymuszony sposób, więc postanowiłam okazać moim dzieciom zaufanie i zostawić je na dwie minuty bez żadnej kontroli. Kosztowało mnie to sporo nerwów, ale nic się nie stało, więc co pewien czas pozwalam sobie na taką swawolę. A co z odpowiedzialnością? Gdyby pod opieką pomocy przedszkolnej doszło do jakiegoś wypadku, to i tak ja byłabym za to odpowiedzialna, więc za bardzo tym się nie przejmuję. Jedyne, co staram się robić, to wyczuć dobry moment na wyjście, bo czasem po prostu czuję, że “nadchodzi burza”: zbliża się konflikt między Jasiem a Damiankiem, zabawa Eli i Marcinka skończy się upadkiem albo szykują się inne “atrakcje”, przy których wolałabym być obecna. Zdarzają się dni, kiedy bardzo chcę wyjść do toalety, lecz właściwy moment nie nadchodzi, jednak tych spokojniejszych chwil jest zdecydowanie więcej, więc nie narzekam, ale uważam, że w tym miejscu Karta nauczyciela jest dla mnie bardziej bezlitosna niż byłby Kodeks pracy.

Godziny nadliczbowe i (nie)koleżeńskie

Od września do połowy listopada spędzałam w przedszkolu po 40 godzin tygodniowo. Mój pełny etat przedszkolanki zatrudnionej z Karty nauczyciela to 25 godzin pracy tygodniowo bezpośrednio z dziećmi. Do tego dochodziły godziny nadliczbowe, które nie mogą przekraczać połowy pensum, czyli w moim przypadku 12,5 godziny. Maksymalny czas pracy z dziećmi to dla przedszkolanki 37,5 godziny tygodniowo. Moja dyrektorka ze zdziwieniem odkryła to w drugiej połowie września, gdy okazało się, że z 40-godzinnym czasem pracy z dziećmi nie można mnie wpisać do Systemu Informacji Oświatowej

Aby rozwiązać ten problem, dyrektorka przypisała sobie w tygodniowym planie lekcji 2,5 godziny pracy w przedszkolu, lecz w praktyce rzadko się tam pojawiała, przez co od września do połowy listopada pracowałam po 40 godzin tygodniowo, a wypłatę dostawałam za 37,5 godziny. 

Dyrektorka co jakiś czas obiecywała mi odpracowanie wszystkich godzin zwanych w żargonie nauczycielskim koleżeńskimi, lecz najpierw ważniejsza była kampania przedwyborcza jej mamy posłanki, później nie mogła dotrzeć do oddziału przedszkolnego po lekcjach ze starszymi klasami, ponieważ zajmowała się swoją chorującą rodziną i innymi sprawami, których prawdziwość była coraz bardziej wątpliwa.

W pewien listopadowy poniedziałek usłyszałam, że znowu mam pracować za moją dyrektorkę, która tradycyjnie żadnych zmian w dzienniku elektronicznym nie będzie wprowadzać, bo przecież mi te godziny odrobi. Umówiłam się z nią wtedy na odrobienie zajęć już po dwóch dniach. Przystała na to bardzo chętnie, ale w efekcie uciekła w środę ze szkoły, zostawiając mnie znowu z dziećmi do końca dnia.

Z pracy w przedszkolu nie da się wyjść ot tak. Trzeba komuś przekazać opiekę nad dziećmi, więc moje 40-godzinne tygodnie pracy nie wynikały ani z mojej nadgorliwości, ani uległości. Zresztą w styczniu za przypominanie dyrektorce o nieodpracowanych godzinach koleżeńskich popadłam u niej w niełaskę i zaczęłam doświadczać coraz więcej nieprzyjemności z jej strony.

Karta nauczyciela nie uchroniła mnie ani przed pracą niewolniczą (czyli przymusową i nieodpłatną), ani przed innymi nadużyciami ze strony dyrektorki, której bezkarność w wiejskich układach wzmacnia pozycja mamy posłanki. 

Ferie i wakacje w przedszkolu

Przedszkole to placówka nieferyjna, więc pomimo zatrudnienia z Karty nauczyciela nie przysługuje mi wolne w czasie ferii, wakacji, majówek, przerw świątecznych i innych dni roboczych wolnych od nauki szkolnej. Jak najbardziej zgadzam się z tym, bo jest to ratunek dla rodziców, którzy mało zarabiają, a dużo pracują. W poza nauczycielskim otoczeniu muszę się zwykle z tego tłumaczyć i zdarza się to nawet u lekarzy.  

Kilka lat temu u foniatry usłyszałam: Czyli ta utrata głosu nie jest związana z wysiłkiem głosowym, bo 30 grudnia nie była pani w pracy. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że byłam wtedy w pracy, bo była to środa. Foniatra była zdziwiona. 

Dla społeczeństwa jestem nierobem, choć tak naprawdę pracuję w każdy dzień roboczy, gdy chociaż jeden rodzic zgłosi potrzebę opieki nad dzieckiem (co może zdarzyć się zawsze, kiedy przed feriami czy przerwami świątecznymi są zbierane deklaracje rodziców o planowanej obecności dzieci). W dużych przedszkolach, gdy dzieci ma być mniej, można część obsady nauczycielskiej wysłać na urlopy, ale w podstawówce zatrudniającej w oddziale przedszkolnym jedną nauczycielkę do garstki dzieci, jest to niemożliwe. Jedyną osobą, która mogłaby mnie zastąpić, jest dyrektorka, ale jej nawet w normalne dni nauki szkolnej zdarzają się częste i niezrozumiałe dla pracowników nieobecności, więc nic dziwnego, że nie bierze pod uwagę zastąpienia mnie podczas urlopu. 

Ubiegam się już od dłuższego czasu o kilka dni wolnego, aby wyjechać gdzieś na krótki odpoczynek, ale jak na razie bezskutecznie. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji bez względu na formę zatrudnienia urlop przedszkolanki jest w rękach dyrektora i dodatkowe dni wolne gwarantowane przez Kartę nauczyciela niewiele tu zmieniają. 

35 dni urlopu

Karta nauczyciela gwarantuje mi aż 35 dni urlopu wypoczynkowego, czyli 9 dni więcej niż Kodeks pracy. Mogę z niego korzystać wyłącznie w dni wolne od nauki za zgodą dyrektora, ale to akurat dotyczy wszystkich nauczycieli – ci zatrudnieni z Kodeksu pracy mają to zwykle zastrzeżone w umowie. Jest to jednak dla mnie niezrozumiałe, dlaczego urlop przysługuje mi tylko w dni wolne od nauki. Jeżeli system szkolny wytrzymuje chorobowe nauczycieli, to dlaczego miałby paść od urlopów wypoczynkowych?

Pomimo tego, rozumiem, że w dobrze zarządzanej placówce 35 dni urlopu to może być prawdziwy przywilej, lecz tym razem do takiej nie trafiłam…

Pierwsze dwa dni swojego urlopu musiałam (na polecenie dyrektorki) wybrać 2 i 3 listopada. Dowiedziałam się o tym 30 października, więc już nie dałam rady zaplanować rodzinnego wyjazdu. Rodziców dzieci przedszkolnych również nikt wcześniej nie zapytał o to, czy mogą w te dni przejąć opiekę nad dziećmi.

Po powrocie z przymusowego urlopu powiedziałam dyrektorce, że chcę się wcześniej dowiadywać o swoim urlopie, żeby mieć szansę na jego zaplanowanie. Dyrektorka rzuciła na to: A po ci w ogóle urlop? W jej mniemaniu nie pracuję, tylko siedzę z dziećmi więc… po co mi urlop?

W okresie między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem w przedszkolu miała być jedna dziewczynka, lecz dyrektorka uznała, że dla jednej osoby nie będzie otwierać całej szkoły, bo to za dużo kosztuje. Rodzice tej dziewczynki ponarzekali na decyzję dyrektorki, ale nie próbowali się od niej odwołać, więc znowu niespodziewanie trafiłam na urlop wypoczynkowy. 

Przed feriami postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i przez ankietę w dzienniku elektronicznym zebrać deklaracje rodziców. W pierwszym tygodniu ferii znowu ta sama dziewczynka potrzebowała opieki, więc zwróciłam się do dyrektorki  z prośbą o urlop. Tym razem dyrektorka odmówiła, a ja byłam zmuszona odwołać wyjazd. 

Jest marzec, a ja wciąż walczę o wolne. Przewidywane dni wolne, które mogłabym sensownie zaplanować. Wygląda na to, że będę musiała czekać do lipca. Z tęsknoty za podróżami zaczęłam przeglądać oferty ośrodków wypoczynkowych i już widzę, że będą to moje najdroższe w życiu wakacje, bo lipiec to szczyt sezonu. Do końca roku szkolnego jedynym ratunkiem jest chorobowe. Kilka dni w domu z powodu infekcji dróg oddechowych i gorączki. Takie zwolnienie z przedszkolnego kieratu na rzecz izolacji w domu odsłania przede mną jeszcze jeden aspekt Karty nauczyciela: chorobowe się nie opłaca.

Zarobki przedszkolanki wydawały mi się śmiesznie małe, lecz z dodatkiem wiejskim i płatnymi nadgodzinami moja wypłata przekraczała 5 tys. zł netto, co w warunkach polskiej prowincji nie było najgorszym wynagrodzeniem. Przewidywany grafik pozwalał mi kontynuować dodatkową pracę na umowę zlecenie. Problem zauważyłam przy pierwszym dłuższym chorobowym, za które dostałam 80% podstawy wynagrodzenia, czyli tej śmiesznie małej wypłatki. Ups… 

Elastyczny i niejednoznaczny czas pracy poza pensum

Według Karty nauczyciela moje tygodniowe pensum to 25 godzin pracy bezpośrednio z dziećmi. Pozostałe 15 godzin dopełniających standardowy 40-godzinny tydzień pracy powinnam przeznaczyć na: przygotowanie zajęć, zajęcia i czynności wynikające z zadań statutowych szkoły, samokształcenie i doskonalenie zawodowe.

W pierwszym semestrze pracowałam z dziećmi niemal wyłącznie od 7.30 do 15.30, bo miałam dużo nadgodzin (niektóre, jak się później okazało, były niepłatne). Wrzesień był trudny – program nauczania, arkusze obserwacji i różne obowiązki na start. Czasami zdarzało mi się w domu pisać maile do rodziców, obmyślać jakieś ciekawe zajęcia, wycinać pomoce dydaktyczne i dekoracje, robić próbne wybuchy kolorowych wulkanów lub pobierać z sieci materiały graficzne i muzyczne, których w pracy nie mogłam pobrać z powodu kiepskiego łącza internetowego i jeszcze gorszego sprzętu. Nie zajmowało to zwykle więcej niż 5 godzin tygodniowo. 

Pod koniec listopada dowiedziałam się, że jestem opiekunką szkolnej Rady Wolontariatu. W styczniu doszło prowadzenie kroniki szkolnej i udział w komisji rekrutacyjnej. Poza tym w trakcie roku szkolnego do naszej grupy dołączyło dwoje dzieci, w tym chłopiec z zespołem Aspergera, więc w domu piszę dla niego opinie i zawiadamiam rodziców o jego postępach i trudnościach w rozwoju. Poza tym prowadzę indywidualne konsultacje z rodzicami i co jakiś czas zwołuję zebranie rodzicielskie. 

Obowiązków przybywa. W tej chwili widzę, że 15 godzin pracy tygodniowo może mi nie wystarczyć na wykonanie wszystkich zadań spoza pensum. Paradoks tej sytuacji polega na braku powiązania między wykonaną pracą a wynagrodzeniem. Ilość nałożonych na mnie obowiązków zależy wyłącznie od fantazji dyrektorki i w żaden sposób nie wpływa na wysokość wynagrodzenia. 

Mogłabym wiele obowiązków wykonywać podczas godzin spędzanych w przedszkolu, kosztem zabawy z dziećmi i ich bezpieczeństwa, które bardziej ucierpiałoby na moim wpatrywaniu się w monitor, dokumenty i wycinanki niż na wyjściu do toalety. Nie próbuję tego robić, bo uważam ten czas za źródło osobistego rozwoju. Wygląda na to, że będzie to dla mnie jedyne źródło rozwoju, ponieważ moje prośby o szkolenia kierowane do dyrekcji pozostają bez echa. 

Perspektywy na przyszłość 

Dyrektorka zdziwiła się, że nie chcę przedłużyć umowy na przyszły rok szkolny. Mogłabym wtedy dostać dodatek motywacyjny. Nawet kilkaset złotych. Mimo wszystko czekam na wygaśnięcie umowy wraz z końcem roku szkolnego, czyli 31 sierpnia.  

Odejście z pracy w ciągu roku szkolnego wymagałoby zgody dyrektorki, która na razie nie ma nikogo na moje miejsce, więc nie przychyli się do mojego wniosku o zwolnienie ani nie rozwiąże ze mną umowy za porozumieniem stron. Karta nauczyciela wiąże nas ze sobą mocniej niż Kodeks pracy, bo z jednej strony ja nie mogę wypowiedzieć umowy w dowolnym momencie roku szkolnego, a z drugiej – dyrektorka musiałaby znaleźć bardzo mocne argumenty, aby się mnie pozbyć. 

Powoli i ostrożnie rozglądam się za następną pracą. Swojego wyboru nie uzależniam od zatrudnienia z Karty nauczyciela czy z Kodeksu pracy. 

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności