#3 – Nigdy nie czytam mojemu dziecku, czyli po co mi biblioteczka w przedszkolu 

Zofia Bielińska
0 komentarz

Z pamiętnika wiejskiej przedszkolanki  

Wszystkie opisane tu sytuacje miały miejsce naprawdę. Wydarzyły się w jednym z oddziałów przedszkolnych wiejskiej szkoły podstawowej. Imiona i nazwiska zostały zmienione, lecz podobieństwo do wielu miejsc w Polsce wydaje się nieprzypadkowe. 

Jedną z pierwszych zmian, jakie wprowadziłam w sali przedszkolnej, było przeniesienie książek z górnej półki na dolną. Zaczęłam od kilku tytułów, które wzbudziły w dzieciach zainteresowanie na tyle duże, by do nich zajrzeć i na tyle małe, by nie wyrywać ich sobie z rąk. Po tym eksperymencie postanowiłam umieścić w zasięgu dziecięcych rączek zdecydowanie więcej literatury. 

Ela, widząc, jak przekładam książki, zapytała zdziwiona: 

  • Co pani robi? 
  • Przekładam książki na dolną półkę, żebyście mogli sami po nie sięgać. 
  • Ale tak nie wolno! 
  • Dlaczego? – tym razem ja wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. 
  • Bo ktoś zniszczy! – wyjaśniła mi zatroskana czterolatka. 
  • To jak macie korzystać z książek, które są na górze? 
  • Jak będziemy chcieli, to panią poprosimy, a pani nam poda. 
  • Aaa… – westchnęłam, bo nie wiedziałam, jak odrzucić sugestię Eli, która już rok temu chodziła do tego przedszkola i wiedziała lepiej ode mnie, jakie tu powinny panować porządki.
  • Ale jak będę zajęta czymś innym, to wolałabym, żebyście sami mogli wziąć sobie książkę, która was zainteresuje – wybrnęłam i dokończyłam wprowadzanie nowego porządku.

Na początku dwie grube okładki dorobiły się dziur, a kilka stron wymagało naprawienia taśmą klejącą, ale generalnie uszkodzenia omijały naszą eksploatowaną na co dzień biblioteczkę. Znacznie częściej dzieci niszczyły klocki wafle, kredki wykorzystywane do mieszania i dźgania przeróżnych substancji, a przede wszystkim jedzenie. 

Korzyści wynikające z przeniesienia książek na dolną półkę były zdecydowanie większe niż straty. Dzieci zaczęły same sięgać po książki, a widząc, że mogą w ten sposób zyskać moją uwagę lub nawet siedzenie u mnie na kolanach, robiły to coraz chętniej. Zawsze same wybierały tytuły, a że małe dzieci lubią powtarzalność, to czytałam w kółko Kicię Kocię dla Marlenki, Przygody samochodzika Franka dla Janka i Maciusia, a książeczki o księżniczkach i syrenkach dla Ani. 

Czteroletnia Ela i pięcioletni Marcin nigdy nie sięgali po książki. Obserwując takie różnice w zachowaniu dzieci młodszych i starszych, snułam domysły na temat ich domowych zwyczajów i znaczenia wcześniejszych doświadczeń przedszkolnych. Pewnego razu postanowiłam zagadnąć mamę małej Ani, która uwielbiała czytać ze mną książki, a także samodzielnie je oglądać, układać w stosy i różne wymyślone przez siebie kategorie. Byłam prawie pewna, że nasza trzyletnia kruszyna w domu słucha różnych baśni i segreguje swoją biblioteczkę na dzieła małe i duże, te o księżniczkach i resztę. Odpowiedź mamy na pytanie, czy w domu często razem czytają, była dla mnie jak kubeł zimnej wody: 

  • Nie, nigdy!
  • Nigdy…? – zapytałam zmieszana, bo własnym uszom nie wierzyłam. 
  • Nigdy – potwierdziła mama. – Ona to wszystko z telewizji umie. Te kolory po angielsku, to liczenie i to wszystko. 

Mama Ani była najwyraźniej zadowolona z wiedzy swojej córki, a mnie zatkało. Bo ja rozumiem, że każdy rodzic ma swoje słabe strony i sama też zaniedbuję mnóstwo spraw w tym całym rodzicielstwie, które czasem jest wychowaniem, a czasem tylko walką o przetrwanie, ale jak wiem, jaki kierunek jest właściwy, to nie chwalę się, zwłaszcza specjalistom w danej dziedzinie, że mam to w nosie. Dentyście na przykład nie ogłaszam triumfalnie, że moje dziecko ma jeszcze zdrowe zęby, mimo że dwa razy w tygodniu zasypia koło godziny siedemnastej zanim rozpocznie się cały wieczorny rytuał obejmujący m.in. mycie zębów. Zachowanie mamy Ani dało mi sporo do myślenia, ale swoje pedagogiczne gadki postanowiłam zostawić sobie na lepszą okazję. 

W mojej grupie przedszkolnej zauważyłam też, że Ela i Marcin dość rzadko przysiadają się do nas w czasie czytania. Bo do czytania książek również nikogo nie zmuszałam. Kiedy zasłuchane maluszki wtulały się we mnie lub wyczekiwały momentu, gdy będą mogły przewrócić kartkę na wyszeptane przeze mnie hasło „Następna strona”, Ela i Marcin mogli układać puzzle, rysować, malować, budować bazę – wszystko, byle tylko cicho. 

Na ogół zdawało to egzamin i nie przeszkadzaliśmy sobie, ale kiedyś zdarzył się taki dzień, gdy niezwykle trudno było im znaleźć ciche zajęcie. Nie pomagało standardowe zwracanie uwagi, więc za którymś razem powiedziałam stanowczo: 

  • Ela i Marcin! My tu czytamy i potrzebujemy do tego ciszy! Dlaczego nie potraficie tego zrozumieć i uszanować? Czy nigdy nie widzieliście dorosłego człowieka, który dla przyjemności czyta książkę? 
  • Nieee – odparła Ela. 
  • Nieee – powtórzył za nią Marcin. 
  • Jak to? Nigdy nie widzieliście rodziców czy dziadków z otwartą książką, jak coś sobie czytają? – dopytywałam się zszokowana. 
  • Nieeee – odpowiadali oboje z wypiekami na twarzy, wyraźnie próbując sobie przypomnieć sytuację, która według mnie powinna im już być znana, a nie była.
  • To wyobraźcie sobie, że są na świecie ludzie duzi i mali, którzy czytają dla przyjemności i potrzebują do tego ciszy. Jesteście w stanie to uszanować? – kiwnęli głowami i nastała cisza, którą przerwał mój głos czytający kolejne zdanie z książki, choć myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku. 

Z tyłu głowy kołatały mi się słowa Tomasza Rożka: „Gdyby ludzie wiedzieli, jak bardzo czytanie książek zmienia nasze mózgi, zmienia w jak najlepszym tego słowa znaczeniu, statystycznego Polaka nie dałoby się oderwać od książek”1. Myślałam też o znaczeniu czytania dla małych dzieci, które mogą w ten sposób ćwiczyć różnorodne emocje i reakcje w bezpieczny sposób2. Wspominałam nasze domowe zwyczaje, które wzięły się z czytania książek, jak „Pa, pa, siusiu”3 czy „Chu, chu, chu, pochuchamy”4. Tylko co może zrobić przedszkolanka, gdy w rodzinie panuje czytelniczy ugór? Czuję się jak ukraiński rolnik na pustyni, gdzie trudno mu coś wyhodować w zaskakująco trudnych warunkach… Może więc nasypię sobie czarnoziemu do doniczki i wyhoduję swoje ziarenko i niech ta przedszkolna biblioteczka będzie moją doniczką.

Źródła: 
1 Tomasz Rożek: Obejrzyj, a nigdy nie przestaniesz czytać książek. „Nauka. To Lubię”, youtube.com 
2 Tomasz Rożek: Jak czytanie wpływa na nasz mózg. „Nauka. To Lubię”, naukatolubie.store 
3 Marta Galewska-Kustra: Pucio chce siusiu, czyli pożegnanie pieluszki, Nasza Księgarnia, Warszawa 2021. 
4 Anita Głowińska: Kicia Kocia i Nunuś. Kochamy! Media Rodzina, Poznań 2017.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności