Pracownia Pani Basi. Przepis na twórcze zajęcia plastyczne

Katarzyna Mickiewicz
0 komentarz

Po co dzieciom i rodzicom zajęcia plastyczne? Przecież nie po to, żeby zdać potem egzamin do liceum plastycznego lub zostać zawodowym malarzem. Nie po to także, by umieć wykonać rysunek według jedynie słusznego, gotowego wzoru. Może więc po to, żeby przeżyć niecodzienne doświadczenie, wziąć udział w twórczym eksperymencie, albo zrozumieć do czego sztuka służy artyście, a do czego widzom? A może po to, by odkryć w sobie ukrytą wcześniej cząstkę, dostrzec nasze nieznane właściwości, poznać lepiej siebie samego? 

Podróż do przeszłości

Udajmy się w podróż w czasie do wyjątkowej pracowni plastycznej dla dzieci i młodzieży na warszawskim Żoliborzu. Chyba jedynej takiej, w której w ramach zajęć, można było malować na ścianach od podłogi po sufit. I to nie byle co. 

Jest połowa lat siedemdziesiątych, Kolonia IV Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Wejście od podwórka tuż przy bramie od strony ul. Adama Próchnika. Czerwony  „szczęśliwy człowiek” namalowany na ścianie przy schodkach, machając ręką, zaprasza małych i dużych do wnętrza pracowni.

Dwa duże pokoje niespełna 100 metrowego mieszkania, kuchnia przerobiona na pomieszczenie techniczne do mycia palet, słoików i pędzli, magazynek i malutka ubikacja. Naprzeciwko wejścia – po przeciwnej stronie holu-przebieralni – biuro pani Basi i innych prowadzących. Stoły, drewniane krzesła bez atestów bezpieczeństwa. Na ścianach wszystkich pomieszczeń – kolorowe „freski” stworzone przez starsze dzieci w trakcie zajęć, np. niezapomniana „mysia orkiestra”, która szczególnie utkwiła mi w pamięci.  Wielkie kukły – rzeźby ludzkiej wielkości z głowami formowanymi z papier-mâché na balonach, ręce z wypchanych gąbką albo pończochami koronkowych rękawiczek wyciągniętych z lamusa, ogromne spodnie udające nogi, wielkie buty, na papierowym nosie – przeciwsłoneczne okulary o dziwacznym kształcie. Tu król wsparty na ramieniu rycerza, obok – chudy pan w białej koszuli i garniturze z przytroczonym do papierowych ust prawdziwym złotym saksofonem, tam – staruszka w kapeluszu i zielonej sukience szukająca chusteczki w czarnej lakierowanej torebce. Z szerokich parapetów spoglądają gipsowe postacie pomalowane i lśniące od lakieru: buddyjski mnich, cyrkowiec-atleta,  ludowy grajek, mała biała mysz z różowym nosem…  Podwieszone pod sufitem machają skrzydłami papierowe ptaki. W magazynku, pomiędzy piętrzącymi się materiałami wziętymi znikąd (sic!), czekają na doroczną wystawę sterty obrazów na tkaninach, wielkoformatowych rysunków, kopii klasycznych dzieł sztuki w technice collage’u, odbitek linorytów wykonanych przez dzieci. Zajęcia trwają dwie godziny i odbywają się raz w tygodniu. Prawie co tydzień inny temat. Dzieci przybiegają na zajęcia ciekawe, co dziś będą robić. 

Tym razem nie rysujemy. Jedziemy w plener, na służewieckie wyścigi, przyglądać się galopującym koniom, malować je będziemy za tydzień. Innym razem  jedziemy tramwajem do ZOO- rysować z natury flamingi i papugi.  Byliśmy też kiedyś w cyrku aby przypatrywać się ze zdziwieniem linoskoczkom i akrobatom lśniącym w świetle wielobarwnych jupiterów. Do piekarni wybierzemy się na pokaz pieczenia chleba. Pani Basia uwielbia jazz. Starsze grupy jadą więc na koncert w ramach festiwalu Jazz Jamboree, żeby później namalować albo wyrzeźbić  może samą Ellę Fitzgerald?

Na dworze słota i zimny wiatr. W pracowni pachnie goframi, na wielkim wspólnym stole – miska; każde chętne dziecko może z niej wlać płynne ciasto łyżką wazową do formy elektrycznej gofrownicy. Ogólne zamieszanie, wesoła krzątanina – to imieniny pani Basi, autorki szczególnej scenerii tego miejsca i jego genius loci.

Barbara Szydelska, malarka, założyła pracownię w 1965 roku.

Początki

WSM, realizując statutowe cele spółdzielni, którym było także propagowanie kultury i oświaty, powierzyła pani Barbarze lokal na „Czwórce” (Kolonii IV). Jak głoszą opowieści starych mieszkańców, wcześniej mieściło się tu prywatne mieszkanie rodziny Jana Bułhaka, znanego fotografa, które podarował  je spółdzielni na cel prowadzenia pracowni plastycznej dla dzieci i młodzieży. 

Tak to się zaczęło. Najpierw na WSM-ie, by po wielu latach przenieść się już jako Fundacja Dziecko i Sztuka do Fortu Sokolnickiego, a po jego rewitalizacji – do jednej z dwóch prochowni Cytadeli w parku im. Stefana Żeromskiego. Co najmniej dwa pokolenia żoliborzan stawiało pierwsze kroki w twórczych działaniach pod okiem pani Barbary Szydelskiej. Pierwsze pokolenie znanych mi osobiście wychowanków pracowni  dobiega  właśnie sześćdziesiątki.Tak się złożyło, że przez 11 lat uczestniczyłam w zajęciach Pracowni Plastycznej (wtedy jeszcze mieszczącej się przy ul. Próchnika, w budynku wuesemowskiej czwartej kolonii) ćwicząc do upadłego „techniki” nieszablonowego myślenia. Myślę, że przesiąkłam nie tylko artystyczną atmosferą mojego domu rodzinnego, w którym większość mężczyzn była świetnie rysującymi architektami, ale także niepowtarzalną atmosferą ukochanej przeze mnie pracowni, atmosferą, która nie opuszcza mnie przez całe życie. Wiele lat później, już jako absolwentka warszawskiej ASP, miałam przyjemność prowadzić zajęcia z dziećmi w założonej przez panią Barbarę FundacjiDziecko i Sztuka, a także realizować swój autorski program warsztatów artystycznych w szkole francuskiej i w starej pracowni WSM-u.

Zajęcia plastyczne, ale jakie?

Jakich życzylibyśmy sobie dziś zajęć plastycznych dla naszych dzieci? Właśnie takich.

W pracowni u pani Basi Szydelskiej prowadzący zajęcia nie mieli wiele czasu do namysłu. Za chwilę zaczynamy! Temat ustalony wcześniej. Słowa pani Basi rzucone do mnie w pośpiechu „Pamiętaj! Inspiracja, technika, twórczość i sprzątanie”.  Te cztery kroki to istotna część metody pracy pani Basi, sposób na stworzenie warunków dla nieskrępowanej dziecięcej twórczości. Poniżej przytaczam wypowiedzi dwóch byłych prowadzących zajęcia plastyczne z dziećmi i młodzieżą w Fundacji Dziecko i Sztuka.

Pani Basia z dziećmi – lata 70-80-te

„…skromne materiały plastyczne, np czarna farba i gazeta, sprawiały, że dzieci maksymalnie uaktywniały swoją wyobraźnię i wrażliwość. Dziś, kiedy sama prowadzę zajęcia z dziećmi, bardzo lubię korzystać z materiałów wtórnego zastosowania i zbieram różne „przydasie”. Pamiętam u Pani Basi zbiory guzików, szmatek, kawałki futra, tasiemki, sreberka, które wzbudzały entuzjazm dzieci. Teraz niestety łatwo dostępne, efektowne materiały i narzędzia, wynalazki typu  jak maszynka do wytłaczania czy wycinania efektownych wzorów z papieru, dają jedynie złudzenie, że możemy stworzyć coś wyjątkowego…” – wspomina Dorota Berger, malarka, prowadząca od wielu lat zajęcia z dziećmi w swojej pracowni w podwarszawskich Łomiankach

„Minęło już ponad 50 lat, a ta metoda wydaje się być nadal awangardowa. Pracując ze studentami mówię o „metodzie Barbary Szydelskiej”, o jej wielkim szacunku do dziecka i jego twórczości, popartego wyrażanym przez nią zachwytem nad każdym kulfonem i plamą” – mówi Maria Kiesner, malarka, wykładowczyni Metodyki plastyki na Akademii Psychologii Społecznej w Warszawie

Cztery kroki i inne sposoby

Próbując ująć w ramy własne doświadczenie i opisać metodę, jaką sama wykorzystuję w pracy z dziećmi i młodzieżą, umieszczam poniżej zbiór zasad, którymi kieruję się organizując i prowadząc artystyczne warsztaty. W pracy z dziećmi stosuję się do wskazań pani Barbary, ale łączę je z innymi metodami pracy skierowanymi na proces twórczy. Przeżyte podczas zajęć doświadczenie ma samo w sobie większą wartość niż jego końcowy efekt. Jednak tego efektu też nie należy pomijać – daje on dzieciom ogromną wiarę we własne możliwości.

Sprawa numer jeden – stworzenie przestrzeni, i co za tym idzie, atmosfery pracowni, w której będzie można twórczo eksperymentować. Dobrze jest mieć do dyspozycji stoły, które pozsuwane stworzą ogromny blat. Przydadzą się  miejsca na ścianach, do których plastrem można przykleić papier do rysowania. Podłoga też jest świetnym miejscem do działań artystycznych. I trzeba się przygotować na wielki bałagan. 


Zachęcamy do posłuchania rozmowy:


Materiały plastyczne mogą być bardzo skromne. Czasami dwa albo trzy kolory farb.  Najprostsze farby wodne (łatwo wyprać). Kilka kredek, albo stos gazet i ugotowany naprędce klajster z mąki. Niewiele więcej. Albo tylko węgiel. Glina. Gips. Kawałek drutu. Linoleum. Zależnie od tematu zajęć. Papier zwykły, żadnych cudów. Kawałek zużytej tektury też jest dobry. Szary pakowy. Bielony z odzysku. Czasami na przykład przy pracy z suchymi pastelami – Ingres barwiony w masie. Ograniczenia wymuszają kreatywność i uruchamiają wyobraźnię. 

Dbam o to,  by zawsze był zapas materiałów na stworzenie więcej niż jednej pracy. Czasami autor tworzy ich na jednych zajęciach pięć. Wszystkie dzieci pracują na papierze tego samego formatu. W ten sposób powstaje cykl prac, które świetnie prezentują się potem na wystawie uzmysławiając, jak wiele jest możliwości rozwiązań jednego tematu i jacy jesteśmy różni i niepowtarzalni.

Następną ważną sprawą jest zapewnienie  dużych formatów papieru – nawet dużo większych od samych autorów. 

Co będziemy dzisiaj robić? (Krok pierwszy – inspiracja)

Na początku staram się dzieci zainspirować. Jeśli nie można się wybrać na wystawę lub koncert, można wyciągnąć albumy z reprodukcjami. Podczas pracy z dziećmi czytam często na głos, nawet najmłodszym  (3, 4-letnim) dzieciom, biblijne Stworzenie Świata, fragmenty mitów greckich,  Dżamble Edwarda Leara albo poezje Leśmiana. Ostatnio znalazłam świetny, inspirujący opis dżungli w W pustyni i w puszczy Sienkiewicza. Jak widać niekoniecznie są to teksty pisane dla dzieci, jednak nawet najmniejsi ludzie potrafią interesująco zinterpretować każde doświadczenie kontaktu z klasyczną sztuką, muzyką poważną, prawdziwą literaturą czy widowiskiem…  

Czym będziemy malować? (Krok drugi – technika)

Na środku stołu lub na podłodze rozkładam swój papier i objaśniam możliwości wybranej do danego tematu techniki. Demonstruję wszystkie sposoby użycia ołówka, albo pokazuję jak trzymać dłuta do linorytu, żeby było bezpiecznie i do czego służą poszczególne dłuta; albo jakie ślady zostawia pędzel i ile barw można uzyskać z trzech kolorów farb. 

Czy już można malować? (Krok trzeci – swobodna twórczość)

Rozdzielam materiały. Dzieci zabierają się do pracy, zaczynają eksperymentować z techniką, według własnych wizji. Inspirują się wzajemnie. Inne nie wychylają nosa spoza płaszczyzny swojej kartki. Czasami trzeba wesprzeć dzieci od strony technicznej, zawsze kiedy rzeźbimy z tektury, drutów, balonu i papieru lub  stosujemy technikę collage’u. Część zajęć oparta jest na rysunku Jeżeli tematem jest kopia „Damy z łasiczką” w technice collage’u – dzieci rysują szkic na tekturze, dopiero potem zaczyna się wyklejanie. Proponuję też zajęcia typowo malarskie, gdzie obraz budują tylko jedynie kolorowe plamy. Rozmawiam z dziećmi, wymieniamy uwagi, ale nie ingeruję w kształt pracy – przybieram postawę zainteresowanego, wspierającego obserwatora.  W pracy z małymi dziećmi stosuję się do słów Leslie Bushary, zastępcy dyrektora do spraw edukacji w Muzeum Dziecięcym na Manhattanie: „Kiedy dziecko kończy utwór, nie sugeruj żadnych dodatków ani zmian. Ważne jest, aby dziecko czuło, że to, co stworzyło, wystarczy – nawet jeśli jest to tylko mała kropka na całej stronie.” Po zajęciach wieszam albo rozkładam na podłodze wszystkie dzieła. Oglądamy je z rodzicami.

fot. Marcin Etienne

Pilnuję by autorzy złożyli swój podpis na odwrocie pracy, ułatwia to rozpoznanie autorstwa, kiedy kilka miesięcy później przygotowujemy wystawę. Dzieci zostawiają większość prac w pracowni – do czasu dorocznej wystawy, po której będą mogły je zabrać do domu. Czasami rodzice uczestniczą w zajęciach. Zachęcam ich do tego żeby na tę chwilę stali się dziećmi i stworzyli samodzielnie własną pracę. Ciekawe jest poznawać się wzajemnie poprzez to, co się stworzyło. 

Czy możemy już się bawić? Czy możemy już iść? (Krok czwarty – sprzątanie)

Tak, tylko najpierw sprzątnijmy. Wspólne sprzątanie może być świetną zabawą, jeżeli każdy ma do wykonania swoje zadanie. Robienie porządku po zajęciach „zamyka” proces twórczy i pozwala powrócić do codzienności.

Na zakończenie

W Warszawie i okolicach działa niezależnie kilka osób, które przekazują idee i stosują metody pracy pani Basi, osiągając znakomite efekty. Jak wspaniale byłoby, aby dokonania tak świetnego pedagoga-artysty znalazły jeszcze większą liczbę kontynuatorów. 

W pracowni pani Barbary Szydelskiej powstała mnóstwo świetnych prac plastycznych, które bezdyskusyjnie sztuką są i to całkiem niezłą. Niektóre z nich są pracami wybitnymi.  Dziś, założone również przez panią Barbarę Szydelską, wyjątkowe na skalę europejską Muzeum Sztuki Dziecka jest w posiadaniu ponad 5000 eksponatów. Niestety, składowane w żoliborskich piwnicach prace niszczeją, a  muzeum do dziś nie doczekało się swojego miejsca.

Relacje dziś bardzo dorosłych dzieci, które 50 lat temu uczęszczały na zajęcia do pracowni:

„Pamiętam, że było fajnie… Bezpiecznie. Często w okresie jesienno-zimowym, gdy dzień stawał się coraz krótszy, w ciemnościach, chętnie jeździliśmy na Próchnika. Pamiętam ciekawe techniki: linoryt, balony oblepione papier mache – na głowy tych wielkich lalek… Szyło się, mazało, paskudziło i zawsze, ale to zawsze – sprzątało się po sobie. No i te wystawy! Otwarcia! Człowiek puszył się, jak paw. Oprowadzał rodzinę, chwaląc się swoimi „dziełami”… Cudowne wspomnienia. To dzięki Pani Basi i „plastyce” trafiłam do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Wojciecha Gersona w Warszawie.”

Agnieszka Étienne  

„U pani Basi , to było jedyne wtedy miejsce, w którym czułem się całkowicie i bezwarunkowo akceptowany. Nigdy nie oceniała ani mnie ani tego co robiłem . Wszystko było dobre. Nic mi nigdy nie kazała, pozwala szukać w sobie i z tego czerpać . Choć wtedy tego nie rozumiałem ale to w dużej mierze dzięki niej i jej zajęciom mogłem wierzyć w siebie , że jednak nie jestem beznadziejny, ani nie jestem „diabelskim nasieniem” jak to wówczas nazywała mnie babcia. Te zajęcia i pani Basia dały mi (obok sportu) kapitał,z  którego czerpię do dziś .”

Piotr Ciacek 

„Moje pierwsze wspomnienie pracowni plastycznej pani Basi Szydelskiej sięga początku lat 70-tych. To wspaniałe twórcze doświadczenie rozpoczęło się zajęciami odbywającymi się w mieszkaniu, na parterze budynku przy ul. A. Próchnika, oznaczonym  namalowanym grubą linią czerwonym ludzikiem na białej ścianie przy wejściu. Tam, pod okiem uśmiechniętej pani Basi i jej pomocników: malowało się, lepiło, cięło, rzeźbiło i montowało powstałe dzieła, a po zajęciach grupowo sprzątało. Każdy rok działalności pracowni wieńczył wernisaż prac dzieci. W ich przygotowaniu i montażu wystawy pomagali rodzice i starsze dzieci…

Ponad dziesięć lat później uczestniczyłam w zajęciach i plenerach pracowni ponownie. Tym razem ze znajomymi z liceum i innymi wychowankami pracowni, a także moja Mamą, spotykaliśmy się na zajęciach dla absolwentów i dorosłych, które prowadziła córka pani Basi, pani Małgorzata Kryńska.

Kolejne moje spotkanie z Pracownią miało miejsce po ponad dwudziestu latach w starym Forcie Sokolnickiego, w parku Żeromskiego przy placu Wilsona. Tym razem na zajęcia uczęszczał mój syn Jurek, a ja, już jako rodzic, z przyjemnością pomagałam w montażu tradycyjnego, corocznego wernisażu prac następnego pokolenia wychowanków pani Basi… „

Anka Kempisty 

„Pamiętam wycieczki po inspiracje – te z dzieciństwa, na koncert Jazz Jamboree albo na AWF (mam jeszcze w domu linoryt przedstawiający atletę dźwigającego ciężary) – i te, które sama prowadziłam, do stadniny nad Wisłą albo na trening szermierzy na AWFie. Nauka patrzenia i obserwacji, zapisywania ruchu i nastroju. Cudowna sprawa. I emocje, które towarzyszyły dzieciom: zdziwienie i zachwyt, od których się zaczyna tworzenie.”

Dorota Berger 

“Na zajęcia czekałam z utęsknieniem. Pani Basia dbała, żeby

tematyka zajęć była różnorodna. Poznawaliśmy techniki plastyczne, ale również poznawaliśmy świat. Tematy naszych prac były inspirowane wycieczkami w różne ciekawe miejsca. Byliśmy w straży pożarnej, w piekarni, cyrku. Nasze wyjście na wyścigi konne zostały opisane w Expressie Wieczornym, popularnej wówczas gazecie popołudniowej. Pani Basia była osobą niezwykle cierpliwą i zawsze uśmiechniętą. Dziś brakuje takich wspaniałych miejsc, gdzie można bezkarnie umorusać się w farbie lub glinie.”

Agnieszka Chojnacka

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności