Po co dzieci mają się uczyć?

Dżemila Sulkiewicz
0 komentarz

Jakie argumenty przemawiają za tym, żeby system nauczania wyglądał tak jak wygląda? Skąd uczniowie mają brać motywację do nauki?

Przyglądając się przez ostatni rok szaleństwu związanemu z rozpoczęciem nauki w liceum przez podwójny rocznik pierwszoklasistów, zadałam sobie pytanie: czy ktoś wie, po co to wszystko?

Wiele lat temu, kiedy sama zaczynałam naukę w liceum, z perspektywy ucznia system szkolnictwa wydawał się przewidywalny, stabilny czy nawet sztywny. Przez lata niewiele się w nim zmieniało, wszystkie ścieżki były utarte i znajome. Jeśli pojawiało się jakieś odstępstwo czy jakaś nowość, wzbudzało to emocje, ciekawość i  pisano o tym w gazetach. Pamiętam o tym, bo sama po ukończeniu podstawówki zdecydowałam się wziąć udział w edukacyjnym eksperymencie, którym było autorskie liceum Danuty Nakonecznej.

EKSCYTUJĄCE LICEUM

Gdy w 1984 roku poszłam na spotkanie rekrutacyjne trzeciego rocznika tej szkoły, poczułam   rzadko wtedy spotykaną w liceach atmosferę wolności. Widać było, choćby po samym wyglądzie klas, że uczniowie mają w niej głos, że jest tam inaczej, luźniej, przyjaźniej. To była pierwsza szkoła, w której wyjeżdżało się na szkoły zimowe, była tam sześciostopniowa skala ocen,  60-minutowe lekcje, dwoje wychowawców, równa ilość dziewcząt i chłopców w klasach, brak konieczności wyboru profilu klasy (dopiero po dwóch latach wybierało się fakultety). Poza tym większość nauczycieli miała nie więcej niż 30 lat i – jak się później okazało – byli fascynującymi ludźmi. Nie wiedzieliśmy, co wyniknie z tego eksperymentu i czy będzie kontynuowany (czasy były niepewne, a środowisko w szkole dość wywrotowe), ale alternatywą była nudna, skostniała szkoła, więc warto było spróbować. 

Nauczyciele uczyli nas tego, co ich fascynowało i czym sami byli przejęci.  Nie przygotowywali nas do matury czy egzaminów, zwyczajnie dzielili się z nami swoją wiedzą i pasją. Tym, co sprawiło, że ta szkoła była wyjątkowa, było poczucie, że wspólnie uczestniczymy w czymś nowym i ekscytującym, pobudzającym wyobraźnię i chęć do odkrywania. Dotyczyło to zresztą nie tylko uczniów i nauczycieli, lecz także rodziców. 

KOMU SŁUŻY SYSTEM?

Dlaczego o tym teraz wspominam? Nie z powodu miłości do systemu szkolnictwa lat 80-tych, ale z żalu nad uczniami, którzy w tym roku poszli do pierwszej klasy liceum, i nad tym, co zostało im odebrane. Ten  najlepszy okres wchodzenia w dorosłe poznawanie świata przeżyją w przepełnionych klasach i szkołach, gdzie nie ma za dużo miejsca ani czasu na rozmowę, dyskusję czy odkrywanie. Od pierwszej klasy mówi się im o realizacji programu, egzaminach, punktach, nie zostawiając przestrzeni na nic innego. Ważny jest odsetek zdanych egzaminów, procenty, miejsce w rankingu, wytyczne ministra i kuratorium. To jest dzisiejsza odpowiedź twórców  reformy szkolnictwa na pytanie, po co się uczymy.

Ofiarami tego w równym stopniu są uczniowie i nauczyciele (nie wspominając o rodzicach). W szkole zostały z dnia na dzień zmienione reguły, wkradła się niepewność jutra i brak zaufania do systemu. Choć może to brzmieć jak opis obiecującego początku rewolucji, tak naprawdę opisuje bałagan z powodu zmiany jednego starego i bezużytecznego systemu na inny.

Czy  w tej sytuacji potrafimy jako rodzice/nauczyciele odpowiedzieć na pytanie, po co nasze dzieci się uczą? Oczywiście, odpowiemy, po to, żeby się nauczyły, żeby poszły na studia i zdobyły świetną pracę, a dzięki niej osiągnęły samodzielność i szczęście. Bywały czasy, że tak to działało (choć zazwyczaj te zależności były dużo bardziej skomplikowane), ale świat się zmienił. Czy w związku z tym jako rodzice powinniśmy kierować dzieci na stare ścieżki, nie zważając na to, że nic już nie jest takie, jak było? Czy nie czas zacząć  zadawać pytania, dlaczego i po co szkoła uczy tego, czego dziś uczy? Czy nie powinniśmy zacząć wspierać raczej swoje dzieci, a nie system w jego szaleństwie testów i wyssanych z palca programów?

Czas zadać sobie pytanie: W jaki sposób powinniśmy pomóc naszym dzieciom dobrze przygotować się do przyszłości? Czego w związku z tym powinny się uczyć – i po co?

MOTYWACJA W TRYBACH

Będąc uczniem w aktualnie obowiązującym systemie, zazwyczaj trudno jest nabrać szerszej perspektywy i spojrzeć na swoją sytuację z dystansem. Po zdaniu egzaminów do tzw. dobrego liceum płynnie przechodzi się do sytuacji, w której tkwi się w nim już “po uszy” i walczy się o przetrwanie. Poddając się rytmowi nowej rzeczywistości, uczeń wpada w błędne koło zaliczeń, kartkówek, dodatkowych zajęć (by nadrobić i wyprzedzić) i egzaminów (by zaliczyć to, czego się nie udało wcześniej). W ciągłym niedoczasie, niewyspany, niemający zbyt wiele czasu na odpoczynek inny niż oglądanie serialu na komórce, granie w grę czy krótkie spotkania z przyjaciółmi, licealista-pierwszoklasista nie ma czasu, żeby poszukać odpowiedzi na pytanie: “Po co ja się uczę?”

Odpowiedzi, które mówią o maturze, egzaminach, studiach i przyszłych ścieżkach kariery, podtrzymują rzeczywistość, w której uczymy się, mając na uwadze wyłącznie zewnętrzne, nie zaś wewnętrzne źródła motywacji. W takiej wizji świata nie ma miejsca (czasu ani siły) na naukę tego, co się nie przyda, żeby lepiej zdać, zaliczyć czy zdobyć punkty. Jak refren powtarzane są pytania w rodzaju: “Po co uczyć się muzyki, skoro chcesz zdawać na architekturę?” “Nie trać czasu na dodatkowe zajęcia z grafiki, skoro zdajesz na medycynę!” “Jaki sens ma czytanie poezji, jeśli wciąż masz za słabe wyniki z fizyki potrzebnej, by dostać się na studia inżynierskie?” A jeśli odpowiedzią na nie jest proste zdanie: “Bo chcę!”? Czy mamy wtedy jako rodzice/nauczyciele dość odwagi, żeby odrzucić argumenty systemu i pozwolić dziecku/uczniowi iść za głosem wewnętrznej potrzeby poznania?

Ciekawość – potrzeba próbowania nowych rzeczy, tworzenia i odkrywania – jest tym, co motywuje nas do rozwoju. Rolą rodziców i nauczycieli jest rozbudzanie i podtrzymywanie tej ciekawości, a nie zastraszanie stopniami, terroryzowanie egzaminami i przyszłymi porażkami. Jeśli nasze dziecko chce studiować nowy, interesujący je przedmiot (nawet jeśli  jest on trudny i idzie to powoli) to ma prawo do tego, żeby nie umieć i mieć złe oceny. Przecież nie uczy się dla nich, a dla wiedzy, która może akurat nie być zgodna z podstawą programową, podręcznikiem czy wymaganiami nauczyciela. Czy idąc za głosem swojej dociekliwości, nie może do niczego dojść? Co będzie jeśli zajmie się wyłącznie budową komórki, nie dbając o budowę układu kostnego żaby? Najpewniej jedynka z biologii, ale czy to znaczy, że nie zostanie ciekawym świata naukowcem, noblistą czy Leonardem da Vinci?

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności