Zlot edukacji domowej: rzut oka na rodziców

Aleksandra Gancarz
0 komentarze

Jest 12 czerwca 2022 roku. W słoneczny, niedzielny poranek jadę na Wiosenny Zlot Edukacji Domowej w Koszarawie Bystrej. Kojarzę ten urokliwy zakątek i tutejszą szkołę, ponieważ kilka moich koleżanek od lat przyjeżdża tu na egzaminy ze swoimi dziećmi. Nawet najbardziej wymagające chwalą tutejszych egzaminatorów za podejście i profesjonalizm. Jadąc stromo pod górę, zastanawiam się, kogo za chwilę spotkam i czy znajdę jakieś cechy łączące wszystkich obecnych tu rodziców. Może wszyscy będą bogaci? Może konserwatywni? Cóż, naczytałam się trochę o ED, aby wyjść poza krąg moich znajomych, głównie nauczycielek i wykładowczyń. Teraz widzę, że poznałam tylko stereotypy, które niepotrzebnie kołaczą się mi z tyłu głowy. Za chwilę skonfrontuję je z rzeczywistością. Wyostrzam swoje zmysły i wtapiam się w tłum.

Miejsce

Strażacy kierujący ruchem pomagają zaparkować samochodom z różnych stron Polski: Śląska, Małopolski, Dolnego Śląska, Podkarpacia, Mazowsza. Przed szkołą parkują leciwe rzęchy i elektryczne SUV-y, miejskie auta niewielkich gabarytów, combi, busy, a nawet jeden kamper. Pełna różnorodność. Żadnych cech wspólnych.


Po wejściu na teren szkoły rzucają mi się w oczy ręcznie wykonane plakaty informacyjne zawieszone na długiej, drewnianej listwie. Kolorowe brystole z odręcznie wykonanymi napisami. Nie zdążyli wydrukować? Jakieś problemy z drukarką? Nie, to na pewno celowe, bo są przygotowane bardzo starannie, a do tego czytelnie, czyli spełniają swoją funkcję. Po chwili rozpoznaję pismo kaligraficzne. No tak, to pewnie dzieło Oli Sawickiej. Nie pomyliłam się.


Gdy zapoznaję się z programem dnia, podchodzi do mnie Marcin i wita jak starą znajomą, mimo, że widzimy się pierwszy raz w życiu (nie licząc dwóch zebrań online). Przedstawia mnie Marii Berlińskiej, która jest gościem specjalnym tej imprezy i której wykłady przyciągają tłumy. Zebrane o niej informacje wydają mi się imponujące, lecz dostępne w Internecie nagrania z jej prelekcji nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Już wkrótce dowiem się dlaczego.


Ola i Marcin wbiegają na nasyp, który staje się naturalną sceną, i z której witają wszystkich zebranych na położonym nieco niżej placu szkolnym. Z przekazanych informacji wnioskuję, które elementy dzisiejszego spotkania są tradycyjne, a które nowe. To, że sam zlot jest tradycją, to wiadomo: „Wczoraj było bardziej leśnie, a dzisiaj jest tak bardziej tradycyjnie”. Faktycznie, wczoraj w Krzyżówkach odbywało się Święto Leśnej Edukacji, niektórzy przyjechali w nasze okolice na cały weekend. Ola i Marcin bardzo subtelnie wspomagają naszą integrację, po prostu pytając, skąd przyjechaliśmy i prosząc, abyśmy się sobie przyjrzeli. Pierwsze lody przełamane, już wiadomo, kto z kim powinien porozmawiać. Nie tylko ja jestem tu po raz pierwszy.


Za szkołą przygotowane już jest ognisko, gdzie o trzynastej będą się piekły kiełbaski. Są też ławki pod zadaszeniem, gdzie w razie deszczu będzie można wygodnie jeść. Na deszcz jednak się nie zanosi. Pogoda jest znakomita.


Okna w przyziemiu służą dziś jako biuro szkoły i kawiarnia. Pomysłowe i praktyczne rozwiązanie. W biurze są panie od podręczników, legitymacji i innych spraw formalnych. W kawiarni są pączki, lemoniada, kawa, gorąca czekolada, a także ciasta przywiezione przez uczestników zlotu.


Przy płocie obok szkoły stoi dziwna rzeźba. Przedstawia dwoje trzymających się za ręce ludzi, rzeźba jest odlana z betonu, zastosowano tu także materiały o różnych fakturach. Rozpoznaję na przykład ślad folii kubełkowej. Całość wygląda na radosną twórczość jakichś bardzo zaangażowanych młodych artystów, którym dano autentyczną swobodę.


Wchodzę do środka budynku. Jest ładny, odnowiony, urządzony z niezbędnym dla efektywnej edukacji umiarem i… bardzo mały. Bez trudu można się w nim odnaleźć. Pora udać się na wykłady.

Ludzie

W sali gimnastycznej wypełnionej po brzegi Ola i Marcin zaczynają swoją prelekcję od tematu egzaminów. Z wielu rzeczy uczeń w ED może skorzystać, ale z egzaminu musi. Marcin zaczyna od żartu: „Mam takie wrażenie, że egzamin jest, czasem mniejszym, czasem większym, ale przede wszystkim stresem rodziców. Niestety nie dzieci, ale generalnie pracujemy nad tym”. W sali śmiech. Temat poważny, ale atmosfera luźna.


Piętro wyżej spotkanie prowadzi Kasia Szczotka, dyrektorka szkoły w Żywcu Kolebach i egzaminatorka ED. Wśród kilkunastu zebranych osób są małżeństwa, sami ojcowie, same matki, matka z koleżanką nauczycielką. Pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie wysoka frekwencja ojców – wyższa niż na szkolnych wywiadówkach. Niektórzy z obecnych tu mają już dzieci w ED, inni dopiero chcą zacząć. Dopytują o podstawę programową w klasach I­–III. Stojący w drzwiach ojciec mówi, że pracuje jako psycholog w kilku szkołach i codziennie cieszy się, że jego dzieci nie chodzą do żadnej z nich, a z porównywania do nauczycieli już dawno się wyleczył. W pewnym momencie swobodna dyskusja między rodzicami zamienia się w obrzucanie błotem szkół systemowych. Kasia reaguje. Zaznacza, że w jej szkole pracują znakomici nauczyciele, a odwiedzający ich studenci, nauczyciele i inni eksperci nie dowierzają, że tak można zorganizować pracę szkoły, gdzie na piętrze 45 dzieci pracuje przez 3–4 godziny w absolutnej ciszy. Dyskusja wraca na spokojniejsze tory.


Wykład Marii Berlińskiej ponownie wypełnił salę gimnastyczną słuchaczami. Znana terapeutka opowiada o różnicach genetycznych i ich znaczeniu w małżeństwie i rodzicielstwie. O tym, że są wśród nas typy linearne i mozaiki, osoby nastawione na drogę i na cel. O tym, jak różnice nas do siebie przyciągają na początku znajomości i jak później stają się przyczyną rozwodów. O tym, że wszystkie dzieci kochamy, ale nie wszystkie jednakowo lubimy. Stwierdzenie, że „Maria Berlińska opowiada” jest jednak sporym spłyceniem tego, co rozgrywa się w sali. Ona przeżywa i przedstawia każdą rzecz jak aktorka. Angażuje słuchaczy w swoje przedstawienie. Odgrywa sceny z życia wzięte. Czuję się, jakbym przyszła do teatru na monodram, a nie na wykład. Teraz już wiem, że tylko profesjonalne nagranie mogłoby oddać namiastkę tej atmosfery, jaką buduje ta ponad siedemdziesięcioletnia blondynka w starannym makijażu i asymetrycznej fryzurze, odrzucająca co chwilę różowe pasmo włosów do tyłu. Jednak to, co najbardziej przekonuje mnie do tej niezwykłej postaci, to przejście od opisu „jak jest” do konkretnych wskazówek „co zrobić, aby było tak, jak być powinno”. Co zrobić, żeby nie kłócić się mimo różnic, autentycznie akceptować nielubiane dziecko i do tego być sobą, nie wyrzekać się swojej natury. Patrzę na ten znakomity alians wiedzy teoretycznej i praktycznej. Inni słuchacze kiwają potakująco głowami, słuchają uważnie, co chwilę śmieją się do łez. Siedząca obok mnie Jola[i] szepcze do mnie: „Dokładnie tak jak u nas! My z mężem właśnie tak mamy!”.


Jola siedzi z dwumiesięcznym dzieckiem na rękach. Kilka innych mam również ma swoje najmłodsze dzieci ze sobą. Uderza mnie spokój tych kobiet. W czasie przerw między wykładami widzę jeszcze więcej niemowląt na rękach matek i ojców, w nosidle, w wózku. Najmłodszy bobas ma dwa i pół tygodnia. Do Koszarawy Bystrej jechał z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa kilkaset kilometrów. Karmienie piersią odbywa się tu wszędzie – na wykładzie, przy ognisku, na ławce. Dzieje się to zupełnie naturalnie i nie przerywa ani słuchania wykładu, ani rozmowy. Nikogo nie dziwi, nie oburza. Nie ma mowy o odosobnieniu, zawstydzaniu, fartuchach, pokrowcach czy chustach do karmienia. Wolność i swoboda. A może po prostu normalność.


O trzynastej autobusem przyjeżdżają starsze dzieci, które poranek spędziły na zajęciach sportowych. Nad ogniskiem każdy może samodzielnie upiec kiełbasę lub skorzystać z rusztu. Starszy pan w firmowej koszulce MMS dyskretnie dba o porządek. Dzieci po posiłku robią użytek z placu zabaw, a do tyrolki, która idealnie pasuje do beskidzkich krajobrazów, ustawia się kolejka chętnych pilnowana przez jednego nauczyciela.


Mimo obecności wielu dzieci nie słyszę hałasu i zastanawiam się dlaczego. Zauważam, że rodzice nie nawołują nerwowo swoich dzieci, a te nie krzyczą do siebie. Siedzący przy ognisku ojciec mówi do swojego kilkuletniego syna: „Józiu, czy zawołasz Piotrusia na kiełbasę? Jest już gotowa”. I tak nie musi krzyczeć przez pół placu do Piotrusia ani biegać za nim z kiełbasą. Poza tym rodzice dzielą się obowiązkami między sobą, a u dzieci rozwijają samodzielność. – Mamo, chcę pić! – oświadcza trzyletni Antoś, gdy rozmawiam z jego mamą. – Tam jest lemoniada. Kupisz sobie? – odpowiada mama i widząc niepewność swojego syna, dodaje: – Tak jak Franklin, pamiętasz? Zresztą tam w pobliżu jest tata, on ci pomoże. Po chwili Antoś wraca z kubkiem lemoniady i z wypiekami na twarzy chwali się mamie, że sam kupił sobie picie.


Większość rodzin na zlocie to rodziny wielodzietne. Kilka, z którymi rozmawiam, ma po czworo lub sześcioro dzieci. Jeden ojciec spieszy się dziś na egzamin, ponieważ studiuje niestacjonarnie i bardzo poważnie myśli o swoim dalszym rozwoju zawodowym. Pytam o pracę zawodową matek. Jedna pomaga prowadzić rodzinny biznes związany z turystyką. Inne zajmują się „tylko” dziećmi i domem. Wyjątkowo szczerej odpowiedzi udziela mi Jola. Mówi, że wszystko zależy, czy jesteśmy wychowane do służby czy do rozwoju. Ona jest wychowana do rozwoju tak jak całe nasze pokolenie i chociaż cieszy się z czterech synów, to rezygnacja z własnej aktywności zawodowej byłaby dla niej poświęceniem, dlatego pracuje tyle, ile jest w stanie bez szkody dla własnej rodziny. Po powrocie do domu znajduję Jolę w sieci i widzę, że razem z mężem zajmują się coachingiem kulinarnym, prowadzą sklep internetowy ze zdrową żywnością, kanał na YouTubie, mają swój fanpage, występują w mediach. Jestem pod wrażeniem.


Spaceruję wśród ludzi i patrzę na wygląd uczestników zlotu. Dzieci miały być ubrane na sportowo. A dorośli? Sporo kobiet i mężczyzn jest w strojach trekkingowych (jesteśmy przecież w górach), jednak widzę też sznur pereł i staranny makijaż, koszulkę z zespołem Pink Floyd i spodenki moro, gumowe sandały i spodnie alladynki, spodnie garniturowe założone do sportowych sandałów i bujny zarost, wytatuowane oczy zerkające na mnie spod bluzki i złoty krzyżyk na łańcuszku. Nawet pod względem wyglądu każdy jest tu inny, ale mam wrażenie, że każdy dobrze czuje się w tym, w czym przyszedł i nikogo nie udaje.

Atmosfera

Truizmem byłoby stwierdzenie, że atmosfera jest tu miła i rodzinna, choć taka faktycznie jest. Kontakty między rodzicami i między rodzicami a nauczycielami (egzaminatorami) wydają mi się dużo bardziej bezpośrednie niż w znanych mi szkołach. Wśród organizatorów nie wyczułam nawet przez moment napięcia, stresu, próby kontrolowania sytuacji. Wszystko odbywało się bardzo naturalnie, swobodnie i bez przymusu. Taka była atmosfera zlotu i taką atmosferę dostrzegałam w rodzinach uczestniczących w tej imprezie.


Zaskoczył mnie stosunek uczestniczących w zlocie rodziców do ED. Spodziewałam się po nich większego poczucia elitarności i głębszego przekonania, że to jedyna słuszna droga, tymczasem przekonałam się, że takich osób jest tu niewiele. Jedna z mam rozważała nawet powrót najstarszego syna do szkoły systemowej dla dobra jego rozwoju. W historii tej rodziny ujęło mnie stawianie dobra dziecka ponad własną wygodę, bo przecież mając troje dzieci w ED i jedno w szkole systemowej, nie korzysta się z profitów w postaci późniejszej pobudki, bardziej swobodnego planowania terminów wakacji itd.


Siedząc z Jolą na ławce, obserwuję bawiące się dzieci, zagadanych rodziców, ojców kołyszących niemowlęta do snu, matki rozdające dzieciom przekąski i plastry kojące wszelakie zranienia. Zastanawiam się głośno, czy ci ludzie… „są normalni”, czyli czy można ich uznać za normę naszego społeczeństwa. Nikt tu nie popija piwa, nikt nie pali papierosów, nie słyszę wulgaryzmów, do których coraz bardziej przyzwyczaja mnie ulica. To jakiś inny świat. Ale co łączy zebranych tu rodziców? Jola podpowiada: „Jestem tu od wczoraj i rozmawiałam z wieloma osobami i wiesz, tu każdy jest jakiś, tu nie ma ludzi nijakich”.

[i] Imiona zostały zmienione.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności