Młyn i krzyż – opowieść o spotkaniu z obrazem

Marcin Sawicki
0 komentarz

Na obraz można spojrzeć, popatrzeć. Zdarza się, że znajdziemy czas i uważność, aby mu się lepiej przyjrzeć. Ciekawą przygodą jest próba zatrzymania się i wpatrywania się w obraz, wtedy można dotknąć czegoś ważniejszego, dostrzec zamysł autora.

Pustynia

Nie mam wykształcenia artystycznego, w młodzieńczym wieku nie interesowałem się malarstwem, nie lubiłem muzeów, nie rozumiałem jak można spędzać tyle czasu przyglądając się obrazom. Jednak teraz jest inaczej. Uwielbiam to robić, przebywać w przestrzeniach wypełnionych malarstwem. Jak to się stało, że moje zainteresowania wzbogaciły się właśnie o tę przestrzeń? Chciałbym podzielić się tym doświadczeniem, pomny faktu, że prawie przez czterdzieści lat swego życia tego rodzaju wrażliwość przypominała pustynię. Opisuję to doświadczenie  akurat  w kontekście sztuki, ktoś ma pewnie podobne doświadczenia z judo, bibułczarstwem czy astronomią. 

Opisuję to doświadczenie akurat w kontekście sztuki, ktoś ma pewnie podobne doświadczenia z judo, bibułczarstwem czy astronomią. To ludzie w bezpośrednich lub opisywanych relacjach zachwycali mnie sztuką. Chyba sam bym na to nie wpadł.

Pewne wydarzenia w naszym życiu dzieją się w ruchu spiralnym, wracamy do miejsc, osób, rzeczy czy wiedzy, za każdym razem na różny sposób. Często o tym piszą spece od nauczania matematyki, nieustająco przypominamy sobie określone działania, algorytmy, zasady, za każdym razem sięgając trochę głębiej w materię algebry czy geometrii.

Niektóre z tych procesów dzieją się w sposób dokładnie zaplanowany, liniowy i celowy, tak jak na przykład ma się to w programach nauczania. Inne w sposób zaskakujący, przypadkowy i nieliniowy. Ten drugi rodzaj zdobywania doświadczeń wydaje się w moim życiu zasadniczy. 

Children of the Sea, Jozef Israëls, 1872

Przygoda z obrazami, wydarzyła się dzięki spotkanym ludziom. Ale wcześniej pojawiła się pustynia. W 2001 roku przeprowadziliśmy się całą rodziną z Warszawy do malutkiego górskiego przysiółka w Beskidach. Jedną z rzeczy jaką sobie z Olą obiecaliśmy, było utrzymywanie kontaktu z kulturą, (tak jakbyśmy w stolicy namiętnie korzystali z dobrodziejstw muzeów teatrów i sal koncertowych, niestety nie). Każdego miesiąca rodzinnie, z dziećmi szkolnymi jeździliśmy do Krakowa do filharmonii, muzeów, teatrów, po przedstawieniach siadaliśmy w kawiarniach, aby rozmawiać o wrażeniach. 

Spotkania i rozmowy przybrały formę spotkań literackich, w gronie zainteresowanych rozmawialiśmy o  przyniesionych książkach. Co ciekawe, uczestnicy tych spotkań mieli przeciekawe proweniencje: były starsze góralki, księża, kierowca, pielęgniarka, księgowa, inżynier, jednym słowem cudowna mieszanka profesji, wieku, wykształcenia. Tam właśnie pojawiła się myśl, aby zorganizować parafialną wyprawę po włoskich muzeach. No i zaczęło się, rozmowy, spotkania, wspólne oglądanie, dzielenie się wiedzą, zachwytem zaowocowały czterema takimi wyprawami. 

Młyn i Krzyż

Te wspólne wyjazdy zachęciły mnie potem do samodzielnego wyjazdu do Wiednia. Po otrzymaniu błogosławieństwa na drogę od żony i dzieci wybrałem się tam na kilka dni. Odwiedziłem tamtejsze największe muzeum sztuki – Kunsthistorisches Museum. Obejrzałem wiele obrazów, spacerowałem i przyglądałem się wszystkiemu z uwagą, przynajmniej tak mi się wydawało.

Po powrocie miałem wenę na czytanie książek o obrazach, muzeach, malarzach. Naprawde to lubiłem. To ludzie w bezpośrednich lub opisywanych relacjach zachwycali mnie sztuką. Chyba sam bym na to nie wpadł. Frapowała i fascynowała mnie ich wiedza i zaangażowanie w delektowanie się malarstwem. Zaraziłem się ich zachwytem. W jednej z czytanych książek, pojawiła się notka o eseju Michaela Francisa Gibsona o Drodze Krzyżowej Pietera Bruegla. Przecież widziałem ten obraz w Wiedniu, w każdym razie powinienem widzieć.

Znalazłem i przeczytałem ten esej, był pasjonujący, wydawał się oddzielną historią. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście to się tam dzieje, tekst stał się latarką dająca snop światła na kolejne konteksty obrazu. Opowieść wprowadzająca w nieznane mi perspektywy, historię, symbole, przedziwne pytania. 

Pieter Bruegel, Droga Krzyżowa

Zainteresowałem się historycznym tłem obrazu, jeźdźcami w czerwieni, żołnierzami księcia Albi. Zacząłem obserwować historię opowiadana od lewej do prawej strony obrazu, porównywałem krajobraz, widok miast i roślinności obu krańców opowieści. Kolejne wskazówki doprowadziły mnie do przedziwnej skały, na której był wielki młyn z tajemniczym młynarzem, filozoficznych dysertacji dotyczących mielącego czas wiatraka, determinującego losy człowieka. Kolejną wskazówką, była pionowa linia łącząca wspomnianą skałę ze sprzedawcą chleba znajdującym się na dole obrazu. Wędrowiec, handlarz pieczywa, co ważne i symboliczne. Okazuje się, że w czasach konfliktu z katolicką Hiszpanią byli oni często swoistego rodzaju roznosicielami protestanckiej wersji dobrej nowiny. 

A gdzie na obrazie jest Chrystus? Co odwraca od niego uwagę? Jakie znaczenie mają białe plamy stworzone z koni? Drzewo z lewej i prawej strony obrazu, symbole życia i śmierci, a może coś jeszcze? Mnóstwo postaci ludzkich i zwierząt, około pięćset różnego rodzaju stworzeń. Niezwykłą grupa kobiet, purpurowa tkanina sukni, autor ze zleceniodawcą obrazu spoglądający z dolnego rogu. Ta mieszanka informacji, wrażeń, symboli, przesłań, aluzji, kontekstów i obserwacji  – po prostu mnie powaliła i oczarowała.

Do obrazu, do Wiednia wróciłem, i znowu się wpatrywałem, kupiłem album tylko jemu poświęcony. Czy Michael F. Gibson we wszystkim miał rację, czy jego interpretacja była właściwa. Nie wiem. Jakie znaczenie ma absolutna pewność  tej interpretacji? Zasadniczo dla mnie istotne było jak bardzo wyostrzę wzrok, co pozwoli odnaleźć, znaczenia, konteksty, szczegóły, perspektywy. To tak jak pójście w góry z przewodnikiem, można iść samemu, a nawet często się powinno. Czasem jednak ten przewodnik otworzy Ci oczy lub skieruje uwagę na coś, co w  górach po prostu przeoczyłeś lub czego nie wiedziałeś. Trochę jest tak z Gibsonem. 

Kadr z filmu Ćwiczenia z Bruegla

Kolejnym krokiem była wieść o sfilmowaniu obrazu, a w zasadzie obrazu Bruegla i eseju Gibsona i to przez naszego rodaka Lecha Majewskiego. Jak można zrobić film ze stanowiącego pewne zatrzymanie w czasie dzieła. Okazało się, że można. Tu pojawia się, poza sama kwestią treści samego obrazu, niezwykła opowieść reżysera o tworzeniu tego filmowego obrazu. Świetni aktorzy, krajobrazy od Jury Krakowsko – Częstochowskiej, po niebo Nowej Zelandii, wszystko to dało niezwykły efekt. Do tego stosowana technologia wymagająca jeszcze więcej pracochłonności niż tradycyjne produkcje. 

Reasumując – mamy obraz, esej, film, książkę, co powoduje, że powrót do Kunsthistorisches Museum za każdym razem wygląda trochę inaczej, inne refleksje, spojrzenia. Następuje też etap piąty. Wraz z zaprzyjaźnionym duchownym, O.Tomaszem, przygotowaliśmy, na bazie obrazu, rekolekcje wielkopostne dla młodzieży gimnazjalnej. Efektem trzech dni rozmów, spotkań i rozmyślań, było stworzenie  inscenizacji,  kolejnej próby zrozumienia o czym ważnym opowiada nam obraz Bruegla. Z inscenizacji obrazu w plenerze powstała diaporama. Dzięki YT można ją dzisiaj obejrzeć.

Po prostu polubić

Spotkanie z wiedeńskim obrazem Bruegla okazało się  niezwykłą, wciąż rozwijająca się, trwającą od kilkunastu lat przygodą. Podkreślam, trwającą, co przyniesie jeszcze, trudno powiedzieć. A przecież nie była to jedyna malarska przygoda. Po przeczytaniu eseju  Bożeny Fabiani o Velazquezie, trudno bez emocji mijać jego infantki w tymże Wiedniu. Herbert wprowadzający nas w historię Torrentiusa i jego jedynego zachowanego, pełnego tajemnic obrazu, wręcz zmusza nas do odwiedzin Rijksmuseum w Amsterdamie i wpatrywaniu się w Martwą naturę z wędzidłem

Spotkanie z wiedeńskim obrazem Bruegla okazało się niezwykłą, rozwijająca się, trwającą od kilkunastu lat  przygodą. Podkreślam, trwającą, co przyniesie jeszcze, trudno powiedzieć.

Czasami kluczem do obrazu, do jego polubienia lub rozumienia, jest pojedyncze wydarzenie. Pamiętam jak kiedyś w Sienie spotkałem grupę swojsko wyglądającej młodzieży licealnej zasłuchaną w opowieść o demokracji i władzy. Te dziewczęta i chłopcy leżeli na podłodze w Palazzo Pubblico i słuchali wykładu jednocześnie wpatrując się we freski Alegoria dobrych i złych rządów Ambrogio Lorenzettiego. Ta scena dała mi refleksję na lata. Odwiedzając to miejsce ciągle odtwarzam tę zapamiętaną scenę.

Martwa natura, Samuel Van Hoogstraten

No i na koniec, last but not least, są obrazy, na które patrzę i po prostu  bardzo mi się podobają, lubię je i chcę do nich wracać. Tęsknię do małych obrazków Jana Stanisławskiego, do dzieci nad morzem malowanych przez Jozefa Israelsa, czy brzemiennej Madonny del Parto z Monterchi. Nasze nostalgie potrafią być niepowtarzalne i rządzić się własnymi prawami. Obrazem, za którym przepadam jest namalowana na drewnie martwa natura Samuela van Hoogstratena przedstawiająca drewniane drzwiczki, na których wisi szmatka i kilka szczotek i szczoteczek. Tylko tyle. Jaki klucz, nie wiem? Może ma go sam malarz. 

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności