O Turkusowej Polanie – wymarzonym miejscu niedaleko Rzeszowa, gdzie kontaktu z naturą doświadczać mogą mali i duzi, o innej edukacji i znaczeniu wspólnoty opowiada w rozmowie z Joanną Sarnecką twórczyni miejsca, Magdalena Panek-Magiera.

To marzenie było we mnie od zawsze. Związane było z wczesnym dzieciństwem i rodzinnymi wyprawami na żagle. Każde wakacje spędzaliśmy nad Soliną. Pamiętam ogniska, codzienne rytuały, chodzenie po lesie, zbieranie grzybów, kąpiele w jeziorze. To wszystko wróciło do mnie w momencie kiedy pojawiły się moje dzieci. Zaczęłam interesować się różnymi nurtami związanymi z rodzicielstwem i wtedy pierwszy raz poznałam Basię Zamożniewicz z Wielkiego Zachwytu. Basia robi kawał dobrej roboty pokazując, że bycie w przyrodzie jest ważne i dostępne dla każdego, czy to w mieście, czy na wsi.  Przeszkodą jest tylko… próg. Jak go przekroczysz, już to się dzieje. Przeszkody pojawiają się też w głowie rodzica: na ile pozwolisz dziecku eksperymentować, pobrudzić się – rezygnujesz z nieustannej asekuracji. Myślenie o tym to był mój własny świadomy początek wgłębiania się w rodzicielstwo. Jest taki termin: rodzicielstwo blisko natury. Poznając koncepcję leśnej edukacji zrozumiałam, jak ważny dla dzieci jest kontakt z  przyrodą. Zaczęłam też na ten temat czytać książkę za książką: m.in. Ostatnie dziecko lasu i wiele innych. Jak coś cię porywa, to jedna książka pociąga drugą, jeden film –  kolejny, jedno spotkanie z inspirującym człowiekiem –  następne. I tak się stało w moim przypadku. Trafiłam na konferencję o edukacji leśnej. Wybrałam się na nią aż pod Opole do przedszkola leśnego Bajkowy Las i to był taki pierwszy kontakt nie z ideą, a z realizacją.

Jakie to są lata, ile lat minęło od odkrycia tego tematu do realizacji własnego miejsca?

Wchodziłam w ten temat około trzy lata temu. Dwa lata temu odbyła się wspomniana konferencja. Od tamtej pory dojrzewał w mojej głowie pomysł, żeby takie miejsce było blisko mnie, żeby moje dzieciaki mogły na co dzień brać udział w takiej edukacji. Czy to będzie przedszkole, czy to będzie po prostu miejsce, gdzie z innymi dziećmi można będzie eksplorować przyrodę w nieskrępowany sposób – to była dla mnie rzecz drugoplanowa. Kolejnym krokiem było szukanie odpowiedniej   przestrzeni. Zależało mi, żeby to było blisko, pod Rzeszowem. I znalazło się takie miejsce i nareszcie jest nasze. To zaledwie piętnaście minut drogi przez las od mojego domu. To  niesamowite, że to właściwe miejsce okazało się być tak blisko.

Mieszkasz w terenie, który się do tego idealnie nadaje.

To prawda. W ogóle jeśli mieszka się na wsi, to w zasadzie wystarczy wyjść z domu i już zaczyna się przestrzeń leśnej edukacji. W mieście trzeba poszukać terenów półdzikich, parków, nieużytków. Ale granice są przede wszystkim w głowie. Wszędzie znajdą się odpowiednie miejsca. Trzeba tylko chcieć.

Tylko po co? Jakie w edukacji leśnej widzisz walory edukacyjne? 

Syndrom deficytu natury po prostu jest i został już naukowo przebadany. Leśna edukacja odpowiada na tę potrzebę. Jest jeszcze za wcześnie, żebym mogła opowiedzieć o efektach zaobserwowanych u moich dzieci.. Na pewno od jakichś dwóch lat bardziej świadomie i w sposób nieskrępowany, jesteśmy w przyrodzie. To co ja przeczytałam i co słyszę od innych rodzin, które  myślą podobnie i są w formie takiej edukacji dłużej, to jedna strona, a moje własne doświadczenia to druga rzecz. Spróbuję to zsumować. Przede wszystkim swobodna zabawa w przyrodzie, w obecności dorosłego, rodzica, który jest, ale nie ingeruje, nie strofuje, nie pomaga, to jest początek budowania ogromnego poczucia pewności siebie u dziecka, sprawczości i konkretnej, fizycznej sprawności. Wspomaga to odporność fizyczną, psychiczną i rozwój poznawczy. Dziecko może swobodnie eksplorować przestrzeń, może się wybrudzić, wspiąć, może też wchodzić w trochę ryzykowne zabawy, oczywiście nie niebezpieczne, bo jednak rodzic stoi tu na straży, żeby nie było zagrożenia życia, ale siniak, czy skaleczenie nie są przeciwwskazaniem do poznawania tego, co wokół. Sprawczość i ciekawość świata przekłada się na rozwój poznawczy. To, że jesteśmy w przyrodzie, w naturze, zieleń – wszystko to działa niesamowicie kojąco. Sensoryka, w przypadku małych dzieci, czyli „brudne zabawy”, kamienie, patyki, błoto – to darmowa terapia sensoryczna. Nie ma lepszych okoliczności do rozwoju. 

Mówisz o  obecności rodziców. Turkusowa Polana to nie jest przedszkole, tylko miejsce dla rodzin.

Na ten moment tak to właśnie wygląda. Spotykamy się warsztatowo, rodzinnie, jeśli rodzic nie ma gotowości, żeby zostawić dziecko, albo to ono potrzebuje jego obecności. Rodzice mogą spędzić czas w swoim towarzystwie, ale te trzy kroki dalej. Zależy nam na tym, żeby rodzic nie stał nad dzieckiem, żeby dzieci zaznały minimum swobody. W czasie kiedy one działają wspólnie we własnym gronie, rodzice rozmawiają ze sobą, wymieniają się doświadczeniami. Czasem organizujemy warsztaty dla dzieci, wówczas też rodziców zachęcamy, żeby zajęli się sobą, żeby nie było takiego ciągłego ingerowania: a może narysuj to, a może przyklej to. Chcemy tego uniknąć. Dzieci mają zajęcia w swoim gronie pod opieką mentorów. Współpracuje z nami m.in. Karolina Chrząszcz, która wspaniale działa na dzieci, po prostu je czaruje. 

Dlaczego tak ważne jest to oddalenie od rodzica?

My na razie eksperymentujemy. Nie dam odpowiedzi książkowej. Czujemy to intuicyjnie. Widzę sama jak moje dzieciaki zachowują się w mojej obecności podczas zajęć zorganizowanych, a jak inaczej jest kiedy się oddalę i zostawię im swobodę. Różnica jest duża. Kiedy podejmujemy na zajęciach działania – powiedzmy – ryzykowne np. majsterkujemy, jest młotek i gwoździe, albo przedzieramy się przez strumień, rodzic – każdy z nas – zaraz powie: uważaj! Już widzę wszystkie scenariusze, całą historię do przodu, że dziecko się zmoczy, trzeba będzie się przebierać, będzie kłopot. I tak narzucamy dziecku ograniczenia. A przecież faktycznie nie dzieje się nic niebezpiecznego. Nasze lęki ograniczają dzieci w podejmowaniu inicjatyw. 

Plany pokrzyżowała nam pandemia. Mamy zamiar do tego wrócić i reaktywować Leśną Grupę. 

Czy grupa, która spotyka się na Polanie jest stała, czy skład się zmienia? 

Plan był taki, żeby grupa była stała. Zaczęliśmy się spotykać jako Leśna Grupa dwa razy w tygodniu, regularnie, żeby grupa się poznała, czuła bezpiecznie, żeby wytworzyła się wspólnota. Formuła będzie otwarta, pozostanie możliwość dołączenia, ale deklaracja dotyczyć będzie np. 10 spotkań, żeby mogła wytworzyć się więź w grupie i między dziećmi a mentorem. Cykliczność jest ważna też dla jakości kontaktu z naturą, żeby to było doświadczenie regularne i nie powierzchowne. Żeby w tę naturę można się było zanurzyć i wyhamować.

Każdemu jest też potrzebny czas na wyciszenie. Zanim wyjdziemy z codzienności, z jazdy samochodem, z innych spraw, które nas absorbują, jest potrzebny czas przejściowy, na wyciszenie i wejście w swobodną zabawę. 

Czy macie jakieś rytuały na ten czas przejścia? 

Zaczynamy to praktykować. Wciąż krótko działamy, ale pomysł nasz jest na ten początek taki, żeby kiedy dzieci się zbierają, z rodzicami lub bez, był czas na swobodne aktywności: błotną kuchnię, huśtawkę, tor z pieńków, czy spacer. Dziecko samo decyduje, co chce robić.

Potem przychodzi moment faktycznego rozpoczęcia – krąg. Można się wtedy przywitać z całą grupą, porozmawiać o tym, jak się czujemy, może coś się wydarzyło trudnego, o czym trzeba pomówić.

Tak też chcemy kończyć nasze spotkanie po trzech godzinach – podsumowaniem w kręgu. Żeby dzieci mogły zebrać to, co się działo, co im się podobało w tym czasie.

Do dzieci w jakim wieku kierujecie swoją propozycję? 

Leśna Grupa przeznaczona jest dla przedszkolaków, od trzech lat, o ile dziecko jest w miarę samodzielne, czasem może być i młodsze. Górna granica to sześć lat. To jest odzwierciedlenie leśnego przedszkola, taka namiastka, dwa razy w tygodniu po trzy godziny. Mamy wiele pomysłów dla różnych grup wiekowych. Ludzie pytają o propozycje dla dzieci szkolnych, licealistów, dorośli też chcieliby propozycji dla nich. Polana ma duży potencjał.  

Opowiedz jeszcze o procesie powstawania tego miejsca. Jak to zorganizowałaś? Tę przestrzeń, ale i zespół? 

W zasadzie na początku działałam tylko ja, przy wsparciu męża. Kiedy zapadła decyzja i miejsce się znalazło, kolejnym krokiem było szukanie infrastruktury. Myślałam o jurcie, albo namiocie sferycznym. Zamieściłam na grupie na facebooku leśnej edukacji zapytanie, czy ktoś może ma coś takiego do sprzedania. Wtedy skontaktowała się ze mną Marta Napiórkowska z mężem z leśnego przedszkola koło Ostrołęki. Chcieli sprzedać dotychczasowy namiot, bo mieli pomysł na budynek, chcieli rozwijać się i tworzyć szkołę. I tak sprzedali nam namiot w pełni wyposażony, z podłogą i piecykiem. Można było przenieść go z Ostrołęki do Rzeszowa. Ale wyprawa i te przenosiny okazały się bardzo trudne. Namiot jest lekki i składany, ale podłoga, podest wymagał pocięcia i ważył tonę. Udało się! Wraz z moim mężem i bratem podołaliśmy temu zadaniu. 

To bardzo ciekawa forma, taka futurystyczna kopuła. 

Zaczęłam się interesować tym kształtem, czytać o nim. Taki budynek jest znakomity, świetnie zbiera energię, to doskonały ekologiczny budynek pasywny. Namiot jest plastikowy, co ma swoje mankamenty, ale myślę już o budynku w tym kształcie. Czemu nie kampus kopułowy na Polanie? Budynek jest faktycznie trochę kosmiczny w formie. Namiot, wiadomo, nie jest do końca szczelny, ale na nasze potrzeby na razie wystarcza. Palimy w środku w kozie, jak wyjdzie słońce robi się nawet gorąco. 

A jak powstała grupa? 

Punktem otwarcia był piknik. Chciałam powiedzieć światu, że takie miejsce jest, że jesteśmy otwarci na współpracę dla różnych osób i grup. Tu może się dziać szereg wspaniałych inicjatyw. Chętnie podejmiemy współpracę z ludźmi, którzy dzielą nasze wartości. A wszystko wokół edukacji, rozwoju, a może przede wszystkim dobrostanu. Jestem w trakcie rozmów z dziewczyną, która prowadzi warsztaty dla kobiet wokół seksualności. Chciałabym, żeby ktoś tu prowadził zajęcia artystyczne z tańca intuicyjnego, podoba mi się koncept zabawy malarskiej Arno Sterna. Marzę o tym, żeby to wszystko działo się tu kiedy zrobi się ciepło. Wiele nie trzeba. A tak w ogóle, przestaje mi się podobać słowo edukacja. Otwarci jesteśmy na pasjonatów, którzy świetnie się bawią robiąc wspaniałe rzeczy i zarażając pasją innych, bardziej niż na pedagogów, którzy chcą uczyć. 

A co z motywacją. Dzieci czasem stawiają opór, choć nam wydaje się to wszystko bardzo ciekawe. Czy myśleliście o tym, co będzie kiedy zaprosicie wspaniałego pasjonata, a dzieci będą miały inny pomysł na ten czas i na przykład wybiorą zabawę w błocie? 

I ok. Tak naprawdę nie byłoby mi bliskie zganianie dzieciaków, bo np. przyjechał rzeźbiarz i teraz wszyscy musimy patrzeć jak rzeźbi. Jeśli dzieci uznają, że jest jakaś fascynująca kałuża, to uznam, że widocznie ta kałuża jest dla nich faktycznie ważniejsza w tym momencie. Może za chwilę będą gotowe, żeby zainteresować się rzeźbieniem. Oczywiście, między teorią a praktyką czasem jest daleka droga. Ale mam w głowie taki zamysł, żeby nie narzucić sobie w organizacji warsztatów takich barier, granic. Ramy owszem, są potrzebne, ale organizując inicjatywy nie możemy się zapędzić w przymus. Jeśli coś ludzi nie porywa, znaczy nie wpisuje się w zainteresowania grupy. Fakt, że dziś dzieci i młodzież funkcjonują inaczej, w pędzie, przyjeżdżają tu z jakichś innych zajęć, albo wstały rano, a wolałyby poleniuchować. Trzeba to rozumieć.

Ale jest jeszcze inny aspekt poza odkrywaniem tych faktycznych potrzeb dzieci w takich sytuacjach, o których mówiłyśmy. Sama zadaję sobie pytanie, czy stawianie w centrum ego dziecka i tego „mojego chcenia” jest zawsze i wszędzie dobre i przygotowuje do bycia we wspólnocie bez narcyzmu? Poza tym w wielu sztukach, rzemiośle, nie tylko zawsze działa ciekawość i spontaniczność, trzeba też czasem przełamać niechęć, zmęczenie, spadek motywacji, trzeba popracować. Podobnie jest z nauką. Ciekawość owszem, ale jest też praca, przełamanie lenia w sobie. 

Czytam książkę Andre Sterna, Entuzjaści To jest człowiek, który nigdy nie był na sformalizowanej ścieżce edukacji. Pisze o swoich doświadczeniach wirtuoza gitary, lutnika, pisarza. Pisze o roli entuzjazmu, który – jego zdaniem – jest niezbędny w drodze dochodzenia do mistrzostwa. Czy rozmawiamy o nauce gry na instrumencie, czy w ogóle o nauce. Jeśli zabraknie entuzjazmu, to jedynie mechanicznie zmuszamy się do pracy. To kończy się wypaleniem, traumą, niechęcią. Mam swoje doświadczenie nauki gry na gitarze. Byłam nawet w szkole muzycznej. Jako grzeczna dziewczynka posłusznie ćwiczyłam i zawsze byłam przygotowana. Sprawiało mi to przyjemność, uczyłam się też, żeby nie zawieść nauczyciela. Wszystko to skończyło się niechęcią do instrumentu. Zabrakło radości, która dawałaby satysfakcję i pozwoliła przejść przez trudności, lenistwo, czy ból fizyczny. Radość i entuzjazm są kluczowe. Rodzic, czy nauczyciel powinni go rozbudzać. Jeśli tego nie ma, to nawet dobre efekty nie pomogą, prędzej czy później porzucimy tę sztukę czy sport. 

Czy doświadczenie tworzenia Turkusowej Polany zmieniło ciebie jako nauczycielkę? Prowadzisz w końcu szkołę językową.  

Tak, szkoła językowa Early Stage, którą prowadzę to franczyza, ma więc swoje ramy, metody i formy. Pełnej dowolności nie ma. Ale ja bardzo zmieniłam swoją perspektywę. Jesteśmy na dobrej drodze do odejścia od nieustannego oceniania, weryfikowania postępów, punktowania za osiągnięcia. Chodzi nie tylko o podejście do ucznia, ale też do współpracowników. Staramy się dzieciom dać wybór aktywności, jest duża dawka ruchu, zabawy, dramy. Rywalizacja jest równoważona współpracą. To samo jest z relacjami w zespole kadry. Partnerstwo, autonomia w działaniu, inicjatywa i współtworzenie naszego wspólnego miejsca pracy – to się u nas bardzo sprawdza. 

Świat się tak szybko zmienia. Czy uważasz, że te alternatywy edukacyjne, antypedagogika w praktyce, nasze dzieci wychowane nierzadko w cieplarnianych warunkach przygotowują do życia w dynamicznie zmieniającym się świecie? 

Edukacja leśna jest bardzo pojemna. Jak myślę o swoich dzieciach i ich przyszłości, mam poczucie, że oddanie im sprawczości i uczenie się przez działanie i doświadczenie także w zakresie komunikacji z innymi, współpracy z grupą – taka edukacja wyposaża dzieci w niezwykle ważne kompetencje: elastyczność w działaniu, odwagę, pewność siebie, a to wiąże się z łatwością adaptacji do zmiany. To dziś, a w przyszłości tym bardziej, jest bardzo ważne. Nasze dzieci na pewno będą zmuszone doświadczać wielu zmian: miejsca pracy, miejsca zamieszkania, może także zmian światopoglądowych, wydaje mi się, że alternatywna edukacja wyposaża dzieci w potrzebną elastyczność, tolerancję, zdolność do testowania różnych punktów widzenia w działaniu, nie mówiąc  o współpracy i wszystkich miękkich kompetencjach. To one będą wpływać na to, czy nasze dzieci odnajdą się w zmieniającej się rzeczywistości, czy też nie. Edukacja w znaczeniu: jakie skończę studia, jaki będę miał/a certyfikat – ok, to jest ważne, ale także jako przedsiębiorca (bo tak bym siebie określiła) ani nie mam formalnego wykształcenia, ani ludzie z którymi współpracuję nie muszą mieć ukończonych studiów. Ważne są kompetencje, umiejętności. To jest cenniejsze niż dyplom. 

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności