Szkoła (do) życia

Kacper Gołyński
0 komentarze

Co tak naprawdę oznacza sformułowanie „wiedza życiowa” i w jaki sposób przekazywać ją uczniom? 

W dyskusjach na temat edukacji nieuchronnie powraca wątek użyteczności i praktyczności nauczanych w szkołach treści. Na pierwszy rzut oka szkoła uczy nas przede wszystkim faktów: pierwiastek z czterech jest równy dwa, Senegal leży w Afryce, słowo „ciemiężyciel” piszemy przez „ż”. Szkole – poza przekazywaniem uczniom tego rodzaju prawd objawionych – przyświeca także inny cel, który ma mieć przełożenie na życie i praktykę. Niestety, szwankuje jego wykonanie.

Od chmur do praktyki

Nie jest bardzo “życiową wiedzą” umieć odróżnić cirrocumulusa od altostratusa. Jest “życiową wiedzą” umieć znaleźć źródło, w którym napisane będzie, która chmura jest którą, ustalić, skąd takie źródło wziąć, zrozumieć, co jest w nim napisane, ocenić, na ile przekazane tam informacje są prawdziwe, potrafić je zapamiętać i powtórzyć tak, by zrozumieli je inni. Szkoła poza faktami powinna przede wszystkim nauczać, jak się z tymi faktami obchodzić i jak korzystać z dostępnych informacji, by uczyć się samemu. Uczeń, któremu raz pokaże się, jak ma rozróżnić dwie chmury, zdoła (zakładamy, że jest osobą inteligentną) przenieść zdobyte umiejętności na inne dziedziny. Uczeń, którego nauczymy samego rozróżnienia, pozostanie tylko na etapie faktów. Zarzut, że wiedza, jaką otrzymujemy w szkole, nie jest praktyczna czy użyteczna nie powinien dotyczyć faktów – tak długo, jak każemy uczniom funkcjonować w środowisku szkolnym, nie ma szans, by samymi faktami nauczyć ich czegokolwiek praktycznego. Nauka samego uczenia się jest natomiast niezbędna, by w ogóle w tym środowisku przetrwać. Gdyby poświęcić jej więcej czasu, uczniowie z pewnością by zyskali.

Jeśli przyjrzeć się temu, jak wygląda edukacja, można dostrzec ślady tego projektu. Notując na lekcjach, uczymy się, jak organizować swoją wiedzę tak, żebyśmy mieli do niej potem łatwy dostęp. Konieczność uczęszczania na zajęcia pozalekcyjne czy konsultacje pokazuje, by w pewnych sytuacjach korzystać z pomocy specjalisty. Czytanie podręcznika czy materiałów z zajęć to namiastka pracy ze źródłami. Prace pisemne – uczą formułowania i prezentacji myśli oraz argumentów. Jeśli przyjdzie nam poprosić o pomoc przy nauce rodziców – dowiedzieliśmy się, jak korzystać z dostępnych zasobów, by rozwiązać problem. Oczywiście, wszystko to dzieje się niejako samoczynnie i nie jest w żaden sposób usystematyzowane. Zastanówmy się, co gdyby było.

Jak uczyć uczenia się?

Przede wszystkim spójrzmy na podstawy programowe. Na początku dostajemy w nich wymagania ogólne – uczeń wykorzystuje źródła, analizuje, planuje, argumentuje i tak dalej. Potem następują wymagania szczegółowe, a w nich wyliczenie faktów. Nigdzie nie odnajdziemy żadnych zasad, wedle których ta nauka krytyki i analizy źródeł miałaby przebiegać – choćby które konkretnie źródła mają być prezentowane uczniom. Pierwszym krokiem w nauczaniu jakiegokolwiek przedmiotu powinno być wskazanie uczniowi, gdzie ma szukać informacji, gdy w podręczniku ich zabraknie, z jakich stron czy baz danych korzystać (większość z nas z pewnością sięga najpierw do otwartych źródeł internetowych); nauczenie go, najlepiej na przykładach, jak weryfikować znajdowane fakty i jakie cechy ma informacja wiarygodna; pokazanie, w jaki sposób przekaz medialny jest manipulowany. Jest to szczególnie istotne w  czasach fake newsów i nadmiaru informacji, jakim jesteśmy zalewani. Ja krytyki źródeł nauczyłem się w liceum, najpewniej tylko dlatego, że był to program IB. Sądząc po tym, że moi profesorowie jeszcze na drugim roku studiów musieli przypominać, że Wikipedia nie jest źródłem naukowym, wiedza ta nie jest ani powszechna, ani odpowiednio wcześnie przekazywana.

Poza zdobywaniem i analizą informacji należy uczniów szkolić w ich powielaniu i prezentacji. By uczeń posiadł zdolność efektywnego przekazywania posiadanej wiedzy, argumentacji i wszelkich innych niuansów komunikacji, konieczna jest jak największa liczba zadań, gdzie odpowiedź jest otwarta – gdzie nie sprawdzamy tylko podania konkretnych faktów, ale też sposób ich podania. Kluczowa jest informacja zwrotna, jaką uczeń otrzymuje – co w danej odpowiedzi zadziałało, co nie. Takie podejście zakłada niestety, że każdy nauczyciel, niezależnie od przedmiotu, powinien mieć w sobie coś z polonisty, by umieć zdolności językowo-komunikacyjne ucznia sensownie ocenić. Z drugiej strony, jeśli dany nauczyciel takich kompetencji nie ma, szczerze wątpię w jego zdolność przekazania jakiejkolwiek wiedzy.

Jeśli chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam

Jedynym sposobem, by uczniowie opanowali zdolności, które opisuję powyżej, jest… kazać im zdobyć je samemu. Na lekcjach uczeń, poza faktami, powinien zostać wyposażony w podstawowe umiejętności – ale musi je ćwiczyć w warunkach pozaszkolnych. Potrzebna jest pewna liczba samodzielnych projektów i zadań, które należy ukończyć, a która powinna zastąpić klasyczne zadania domowe, takie jak „wykonaj X przykładów i sformułuj Y wzorcowych odpowiedzi”. Uczeń skonfrontowany z problemem, na który nie zna modelowej odpowiedzi, będzie zmuszony wykorzystać wszystkie opisane umiejętności (znajdowanie źródeł, krytyka, prezentacja) i w ten sposób zdoła je rozwinąć. Natomiast rolą nauczyciela powinno być nie tyle sprawdzenie poprawności odpowiedzi, ile pomoc uczniowi w tym procesie, doradzenie mu, gdy trafi na wyjątkowo trudne do pokonania przeszkody. Uczniowie z reguły nie są głupi, ale często bywają leniwi. Samodzielna praca z pewnością sprzyja zwiększeniu motywacji. Oczywiście, nie każdy osiągnie idealny rezultat – i dlatego nie powinniśmy oceniać rezultatu, a proces, który do niego prowadził. Nie jest to co prawda szczególnie “wychowawcze” kontekście w paradygmatu kapitalistycznego, w którym ceni się tylko efekty wykonywanych działań. Pozwala jednak odpowiednio wcześnie ukształtować u ludzi  umiejętności, które jeśli zostaną opanowane, wzmocnią później z pewnością rzeczoną efektywność.

Ponadto, odciążenie lekcji  z nadmiaru przykładów, formuł i koniecznego tłumaczenia pozwoli na prezentowanie na nich wreszcie ciekawych tematów. Gdy odpowiednio wcześnie wyposażymy uczniów w podstawowe zdolności, będziemy mogli wprowadzić bardziej skomplikowane i – co za tym idzie – bardziej interesujące tematy. Oczywiście, by do nich przejść konieczne jest wpierw opanowanie podstaw. Jednak karygodnym błędem jest pokazywanie uczniom wyłącznie podstaw. Wmawianie, że pewne zdolności są im potrzebne, „bo tak”, nie da efektu. Pokazanie, że warto je mieć, by rozumieć ciekawsze zagadnienia – być może.Czy mój projekt jest utopijny? Tak. Ale jedyną szansą na rozwój czegokolwiek jest założenie, że świat rzeczywisty da się nagiąć do pewnych idei. Jeśli natomiast będziemy się starać zachowywać status quo i jedynie poprawiać istniejący system, bez spojrzenia, na ile przystaje on do rzeczywistości, szybko okaże się, że pudrujemy trupa. Edukacja jest bardzo potrzebna, ale musi być to edukacja sensowna.

Może Cię zainteresować:

Zostaw komentarz

Ta strona korzysta z plików cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuje Przeczytaj więcej

Polityka prywatności