Kwestia wolności słowa, a szczególnie jej granic, jest tematem niezwykle istotnym i często bardzo wrażliwym. Możliwość niczym nieskrępowanej wypowiedzi jest tym ważniejsza w instytucjach takich jak szkoły czy uniwersytety, których głównym zadaniem jest zagwarantowanie przestrzeni do swobodnego i samodzielnego kształtowania swojego światopoglądu.
Właśnie to, przynajmniej teoretycznie, ma zagwarantować nowe brytyjskie prawo. W praktyce jednak, zapowiedź jego wprowadzenia spotkała się z ogromną krytyką ze strony środowisk akademickich. Dlaczego? Prawo to ma umożliwiać pozwanie uczelni, w przypadku, w którym pozywający ma podejrzenie o naruszenie jego prawa do wolności słowa. Kiedy do tego dojdzie, osobny, nowo wyznaczony do tego zadania dyrektor do spraw wolności słowa i wolności akademickiej, będzie musiał rozpatrzyć, czy rzeczywiście doszło do naruszenia prawa i w razie wypadku nałożyć na uczelnię karę. W czym więc tkwi problem? Chodzi o grono osób, które będą mogły taką skargę wnieść. W przeciwieństwie do dotychczas funkcjonującego prawa, które swoim zakresem obejmowało tylko studentów i wykładowców, nowe prawo ma pozwalać na wytoczenie procesu absolutnie każdej, nawet pozornie niezaangażowanej w sprawę osobie. Wiele uczelni obawia się, że ich działalność zostanie teraz na licznych polach utrudniona lub wręcz całkowicie sparaliżowana przez ogromną liczbę pozwów i doniesień, które będą otrzymywać. Nawet jeśli zdecydowana większość z nich okaże się wygrana to i tak skutecznie zdezorganizuje i spowolni pracę całej uczelni. Kto jednak miałby takie pozwy składać? Przede wszystkim skrajnie konserwatywne organizacje społeczne w Wielkiej Brytanii, które już w zeszłych latach, korzystając z luk prawnych, podejmowały podobne działania składając skargę na uczelnie w zupełnie absurdalnych, niepowiązanych z kwestią wolności słowa przypadkach. Te interwencje, nawet jeśli w przeważającej większości kończyły się wygraną uniwersytetu i tak pochłaniały wiele czasu i energii, spowalniając działanie całej instytucji. Nowe prawo zdecydowanie ułatwiłoby ten proces i umożliwiłoby jego wprowadzenie na masową skalę. Wygląda więc na to, że prawo, które miało stać na straży wolności słowa, może stać się przyczyną skutecznego pozbycia się jej z uniwersytetów i narzędziem nacisku wielu organizacji, na obawiające się prawniczego i administracyjnego chaosu uniwersytety.
Źródło: www.theguardian.com
1 komentarz
Nic z tego nie rozumiem. Ktoś coś mówi, a ja z tego tytułu będę mógł wytoczyć mu proces o odebranie mi prawa do wolności wypowiedzi? Jaki w tym sens, jaka logika?