23 marca International Baccalaureate – instytucja specjalizująca się w międzynarodowej edukacji, a znana w Polsce głównie jako podmiot odpowiedzialny za tzw. maturę międzynarodową – ogłosiła, że tegoroczna majowa sesja egzaminacyjna nie odbędzie się ze względu na pandemię koronawirusa. Nie znaczy to jednak, że matury nie będzie w ogóle ani że absolwenci programów Diploma Programme i Career-related Programme nie otrzymają dyplomów, co wynika ze specyfiki nauczania i oceniania typowej dla IB. Ostateczne oceny, na podstawie których absolwenci przyjmowani są na uczelnie na całym świecie, zostaną w tym roku przyznane na podstawie wcześniejszych aktywności podejmowanych w toku obu dwuletnich programów.
W programach IB uczniowie na każdym z sześciu wybranych realizowanych przez siebie przedmiotach oraz w ramach zajęć z teorii wiedzy (TOK) przez cały czas nauki wykonują rozmaite zadania, których wyniki – wraz z ocenami z sesji majowej – wliczane są do ostatecznego wyniku na dyplomie. Zadania różnią się w zależności od dziedziny, a ich procentowy udział w ocenie końcowej też bywa różny. Przykładowo, w przypadku literatury uczniowie mogą w toku kursu zdobyć 55% punktów do dyplomu, zaś pozostałe 45% zależy od wyniku dwóch arkuszy maturalnych, podczas gdy w zasadzie cała ocena ze sztuk plastycznych wypracowywana jest w ramach kursu, a z przedmiotu tego nie ma w maju egzaminów.
Przyjęte przez IB rozwiązanie jest więc tyleż rozsądne i zasadne, co niepowtarzalne – a na pewno nieprzekładalne na sytuację tegorocznych polskich maturzystów, w przypadku których wynik matury zależy wyłącznie od majowych testów. Być może więc – nie tylko mając na uwadze takie wyjątkowe okoliczności (lokalne czy globalne), ale także ze względu na aspekty edukacyjne i motywacyjne – warto byłoby rozważyć możliwość modyfikacji szkolnych programów i oceniania także polskich maturzystów za to, co robili przez kilka lat w szkole średniej, nie zaś wyłącznie za jeden test czy egzamin.